Reklama

Stałam w aptece i liczyłam drobne, zanim podałam receptę. Leki były coraz droższe, a ja ostatnio miałam zbyt wiele wydatków. Buty, dentysta, teraz znowu choroba… Każda złotówka się liczyła. Po śmierci męża oddałam nasze mieszkanie synowi, a sama przeprowadziłam się do starszej siostry, Heleny. Nie z sympatii – raczej z poczucia obowiązku, żeby Kuba miał lepszy start.

Helenka nie ułatwiała życia. Potrafiła zadzwonić dwa razy w ciągu dnia: raz, by wytknąć mi zapalone światło, drugi, by przypomnieć, żebym wieczorem nie przeszkadzała, bo przychodzi jej córka z rodziną. Miałam wrażenie, że w jej domu jestem nie gościem, lecz zawalidrogą.

Kiedy wracałam z apteki, coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć pod nasze dawne okna. W kuchni paliło się światło. Pomyślałam więc, że wpadnę choć na chwilę do Kuby i jego dziewczyny.

Czułam się jak obca

Gdy Marta uchyliła drzwi, mina jej od razu się wydłużyła. Nie zdążyłam nawet zdjąć przemokniętego płaszcza, a już czułam, że moja obecność jest dla niej ciężarem.

Witaj, mogę wejść na chwilę? Wracałam z apteki, a mam wszystko mokre – odezwałam się.

– No dobrze… – odparła niechętnie i otworzyła szerzej.

Kiedyś to mieszkanie pachniało moim obiadem, moim życiem, dzieciństwem Kuby. Teraz witał mnie chłód, sterylne dekoracje i poczucie obcości. Usiadłam niepewnie przy stole, a Marta zaparzyła mi herbatę, stukając łyżeczką o filiżankę, jakby odliczała sekundy do mojego wyjścia.

Kuba pojawił się dopiero po dłuższej chwili, z fryzurą w nowym stylu i markowymi butami. Wyglądał jak ktoś zupełnie inny, obcy chłopak. Zapytałam o studia jego uczniów, o szkołę, ale zbywał mnie krótkimi odpowiedziami. Pomiędzy nami zapadła niezręczna cisza.

– Zostałam tylko na moment, żeby się ogrzać – tłumaczyłam. – Ale miło cię zobaczyć, synu.

– Jasne, mamo… – powiedział bez przekonania.

Patrzyłam wokół, na meble, które kiedyś sama wybierałam. Niby to samo mieszkanie, a jednak miałam wrażenie, że wchodzę do cudzego domu.

Byłam zaskoczona

Kiedy Marta zabierała ze stołu filiżanki, coś zalśniło na jej dłoni. Zatrzymałam wzrok.

– Och, jaki piękny pierścionek – wyrwało mi się. – Zaręczyliście się?

Kuba wzruszył ramionami.

– Tak. W końcu pięć lat razem, sama mówiłaś, że czas najwyższy.

Niby się ucieszyłam, ale w sercu coś mnie ukuło. Czy naprawdę musiałam się dowiadywać przypadkiem, patrząc na jej rękę? Mogli zadzwonić, podzielić się wiadomością, zaprosić na świętowanie. Zamiast tego dowiedziałam się jak obca osoba.

Pogratulowałam im serdecznie i uścisnęłam, choć poczułam, że oboje zesztywnieli. Ciepło, które pamiętałam z dawnych lat, wyparowało. Zrobiło mi się przykro – byłam ich jedyną rodziną poza Heleną, a mimo to traktowali mnie jak kogoś niemal zbędnego.

Rozmowa szybko się skończyła. Wyszłam, zanim płaszcz zdążył przeschnąć na kaloryferze. Schodziłam po schodach z poczuciem, że nie ma już dla mnie miejsca w domu, który przez tyle lat nazywałam swoim.

Poprosiłam syna o pomoc

Tydzień później zadzwoniłam do syna. Lodówka u Heleny odmówiła posłuszeństwa – agregat padł i fachowiec powiedział, że naprawa się nie opłaca. Oczywiście siostra natychmiast obwiniła mnie.

– Sama używałam osiem lat i nic się nie działo! – warknęła. – A teraz nagle lodówka zepsuta. Jak chcesz, kup sobie nową. Albo szukaj pokoju u kogoś innego.

Zadzwoniłam więc do Kuby, chociaż serce miałam ściśnięte.

Synu, potrzebuję tysiąc złotych. Muszę kupić lodówkę. Dałbyś radę mi pomóc?

Po drugiej stronie zaległa cisza. W końcu odpowiedział tonem, który znałam od dzieciństwa – takim, gdy chciał coś ukryć.

– Mamo, wiesz… teraz nie mogę. Z Martą mamy wspólne konto, zbieramy na wesele. Weź sobie na raty, teraz wszędzie są promocje.

Słuchałam, jak się spieszy, jak szybko kończy rozmowę. Zostałam z tą odmową, z lodówką na raty i poczuciem, że proszę nie kogoś najbliższego, ale obcego człowieka, który woli, żebym dała sobie radę sama.

Byłam w szoku

Kilka tygodni później zadzwonił dawny sąsiad.

– Pani Mario, zalało nas od góry! – wołał zdenerwowany.

Pojechałam natychmiast. Otworzyłam drzwi moim starym kluczem i zobaczyłam, że woda wylewa się z łazienki jak strumień. Zakręciłam zawory i zaczęłam ratować, co się dało. Szukając ręczników, trafiłam na półki pełne luksusów – biżuteria, zegarki, sprzęty elektroniczne, jakich nawet nie umiałam nazwać. Wszystko błyszczało bogactwem.

Stałam osłupiała. Jak to możliwe, że nie mają dla mnie tysiąca złotych, a stać ich na takie rzeczy? Kiedy wreszcie dodzwoniłam się do Kuby, usłyszałam wściekły krzyk.

– Nie miałaś prawa wchodzić do mieszkania! Naruszyłaś naszą prywatność! – powiedział.

Nogi się pode mną ugięły. To było moje mieszkanie. A on krzyczał na mnie jak na intruza.

Poznałam ich sekret

Wieczorem pod klatkę podjechał błyszczący sportowy samochód. Wysiadła z niego Marta w kurtce z logo, którego nawet nie znałam. A chwilę później wpadł Kuba, zdyszany. Myślał, że mnie już nie ma.

– I co? Odprawiłaś ją? – spytał Martę od progu.

Stanęłam przed nimi i zażądałam prawdy. W końcu, zirytowany, wyznał:

– Wygrałem w Lotto. Kilka milionów. Nie powiedzieliśmy nikomu, bo każdy chciałby coś dla siebie.

Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć. Syn, który nie miał dla mnie tysiąca złotych na lodówkę, miał miliony na koncie. Kupił biżuterię, zegarki, samochód, a ja żyłam na łasce Heleny.

– Chcę, żebyście się wyprowadzili – powiedziałam spokojnie. – To mieszkanie jest moje. Stać was na apartament. Zostawcie mi mój dom.

Nie protestowali. I w tamtym momencie wiedziałam, że straciłam nie tylko syna, ale i złudzenie, że rodzina zawsze pomoże. Marta parsknęła.

— Każdy sam sobie rzepkę skrobie. Nikt nam nic nie dał.

Dałam wam dach nad głową przez dwa lata — przypomniałam.

Kuba spuścił wzrok.

— Dobrze. Przeniesiemy się. I tak finalizujemy zakup. Zostało kilka podpisów.

— W porządku. Macie tydzień — powiedziałam. — Zostawcie klucze w skrzynce.

Gdy wychodzili, zrozumiałam, że w tej rozmowie nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, czy jestem dla nich kimś, czy nikim. Ich milczenie odpowiedziało za nich.

Poprawiłam relację z siostrą

Tydzień później wróciłam do pustego mieszkania. Zabrali wszystko, co błyszczało. Zostawili kurz, ślady po taśmach i kartonach, kilka bezużytecznych pudeł i stary koc. Telefon zawibrował. Helena.

— Zostawiłaś włączone ogrzewanie! — syknęła. — I, słuchaj, ta lodówka buczy jak traktor.

— Helu, zabiorę swoje rzeczy dzisiaj. A jutro idziemy na obiad — powiedziałam.

— Na obiad? — zaskoczyła ją moja łagodność.

— Chcę ci podziękować, że przyjęłaś mnie, kiedy nie miałam gdzie iść. I przeprosić, że tyle razy kłóciłyśmy się o bzdury.

Milczała chwilę, potem westchnęła.

— Też przepraszam. Bez ciebie jest… jakoś pusto.

Wieczorem usiadłyśmy naprzeciw siebie w małej restauracji. Helena nieporadnie poprawiła serwetkę.

— Wiesz, Maryś, nie umiem ładnie mówić, ale… dobrze, że wracasz do siebie. I jak będziesz chciała, wpadaj na herbatę.

— Wpadnę — uśmiechnęłam się.

Maria, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama