„Syn wiedział, że dalibyśmy mu wszystko i wykorzystał to. Zostawił nas w biedzie i z jego kredytem do spłacenia”
„Był naszym jedynym dzieckiem, naszym oczkiem w głowie. Ja – zawsze dumna matka – widziałam w nim wszystko, co najlepsze. Uśmiech miał po mnie, ale upór po ojcu. I tę iskrę, która sprawiała, że ludzie go lubili”.

- Redakcja
Zawsze uważałam, że nasz dom to nie tylko cegły i dach nad głową. To było coś więcej – zapach niedzielnego rosołu, odgłos starych drzwi do spiżarki, fotel Andrzeja przy oknie i rodzinne zdjęcia na komodzie, które przypominały, jak wiele przeszliśmy razem.
Kochaliśmy go
Ten dom budowaliśmy z Andrzejem przez trzydzieści lat – dosłownie i w przenośni. Kiedy Kamil był jeszcze mały, biegał po ogrodzie z klockiem w ręku, mówiąc, że „buduje swój domek, taki sam jak tata”.
Był naszym jedynym dzieckiem, naszym oczkiem w głowie. Ja – zawsze dumna matka – widziałam w nim wszystko, co najlepsze. Uśmiech miał po mnie, ale upór po ojcu. I tę iskrę, która sprawiała, że ludzie go lubili. Od dziecka był ambitny – chciał więcej, szybciej, lepiej. W szkole radził sobie różnie, ale nadrabiał gadką i urokiem osobistym. Miałam wrażenie, że świat stoi przed nim otworem, wystarczy tylko dać mu szansę. I daliśmy mu ją.
Dziś wiem, że czasem miłość do dziecka potrafi oślepić. A zaufanie… może kosztować więcej niż kredyt, który poręczysz. Może ci złamać serce, odebrać wiarę w ludzi, zakopać spokój pod stosami wezwań do zapłaty. Wszystko się zmieniło przez jedną decyzję. Jedno „tak”, które powiedziałam, choć w głębi duszy coś mi szeptało, że powinnam milczeć.
Ufałam mu
Pamiętam dokładnie tamten wieczór. Było po kolacji, stół jeszcze nie sprzątnięty, Andrzej jak zwykle przy swoim radiu. Kamil wpadł do domu jak burza, jakby wracał z podwórka po ganianiu z kolegami. Usiadł przy stole.
– Mamo, tato… Chciałbym was o coś poprosić – zaczął i spojrzał na mnie. – Potrzebuję waszego poręczenia. Chodzi o kredyt.
Zamarłam, ale nie dałam tego po sobie poznać. Andrzej od razu spojrzał na niego spod oka, nic nie mówił, tylko napiął ramiona. Ja próbowałam zachować spokój.
– To duża kwota? – zapytałam, chociaż wiedziałam, że na pewno tak. Inaczej nie przychodziłby z tym do nas.
– Mamo, to inwestycja w przyszłość. Na firmę. Mam plan, wszystko policzone, rozrysowane. Po prostu potrzebuję poręczenia, bez tego bank nie ruszy dalej. Ale to nie wasz dług, ja wszystko spłacę, obiecuję. Przecież mi ufacie, prawda?
Mógł na nas liczyć
Patrzył mi prosto w oczy. Gdyby mówił to obcej kobiecie, też by uwierzyła. Moje serce już podjęło decyzję, rozum się jeszcze wahał.
– Oczywiście, że ci ufamy – powiedziałam. – Jesteś naszym synem. Wierzę, że wiesz, co robisz.
Andrzej nie odezwał się ani słowem. Wstał, wyszedł z kuchni, a ja zostałam sama z Kamilem i jego obietnicami, które wtedy brzmiały jak najlepszy plan na przyszłość. Przekonywałam Andrzeja jeszcze tego samego wieczoru, że przecież to tylko podpis. Kamil przecież nie jest dzieckiem, wie, co robi. Ma ambicję, chce coś osiągnąć. Czy to źle, że chce być niezależny?
Na początku wszystko szło zgodnie z obietnicą. Kamil wpadał do nas co jakiś czas, opowiadał o nowych klientach, jeździł w delegacje, mówił, że praca go pochłania. Patrzyłam na niego z dumą. Myślałam wtedy, że to wszystko dzięki temu, że daliśmy mu szansę.
Pierwszy list z banku przyszedł dokładnie rok po podpisaniu dokumentów. Zorientowałam się, że to coś poważnego, kiedy zobaczyłam kopertę.
– Kamil, coś się opóźniło? – zapytałam przez telefon.
– Mamo, nie przejmuj się. To pewnie jakaś pomyłka. Wszystko mam pod kontrolą – odpowiedział.
Nie mogłam uwierzyć
Podałam słuchawkę Andrzejowi, ale on tylko pokręcił głową i wyszeptał:
– On kłamie.
Nie odpowiedziałam, nie chciałam tego słyszeć. Przecież Kamil nigdy nie miał problemów z pieniędzmi, zawsze sobie radził, zawsze coś wymyślił. Może po prostu to chwilowe, przecież taki był świat biznesu – raz na górze, raz na dole. Andrzej coraz częściej milczał. Widziałam, jak mnie obserwuje, jakby czekał, aż sama się domyślę. Ale ja jeszcze trzymałam się wersji Kamila, jeszcze go broniłam.
Któregoś dnia poprosiłam syna, żeby do nas wpadł. Nie powiedziałam mu, o co chodzi. Kiedy wszedł, uśmiechnął się, jak gdyby nic się nie stało. Zawsze tak robił – jak był mały i coś przeskrobał, próbował rozbroić mnie żartem, uśmiechem. Ale tym razem nie zadziałało.
– Kamil, powiedz mi prawdę. Spłacasz ten kredyt czy nie?
Zamilkł. Usiadł, jakby nagle poczuł ciężar, którego wcześniej nie zauważał. Nie patrzył mi w oczy.
– Mamo… No… Nie wszystko się ułożyło, jak planowałem.
– Kłamałeś – powiedziałam cicho, ale tak, że aż się wzdrygnął. – Patrzyłeś nam w oczy i kłamałeś. Mówiłeś, że to tylko formalność. Że wszystko masz pod kontrolą. A teraz?
Wzruszył ramionami.
– To tylko pieniądze. Przestań dramatyzować.
Oszukał nas
Poczułam, jak robi mi się gorąco, choć miałam lodowate dłonie. To nie była złość. To było coś głębszego: rozczarowanie, utrata.
– Myślisz, że chodzi o pieniądze? – zapytałam. – Nie. Chodzi o coś, co kosztuje więcej. O zaufanie. O to, że ja w ciebie wierzyłam, stałam za tobą, nawet gdy ojciec już przestał.
Andrzej wszedł do kuchni, zatrzymał się w progu. Milczeliśmy wszyscy przez chwilę.
– Wiedziałem – powiedział tylko. – Ale nie chciałem psuć ci złudzeń.
Usiadł naprzeciwko mnie. Położył dłonie na blacie, jakby to był stół sędziowski, nie kuchenny. Kamil spuścił wzrok. Już nic nie mówi, a ja zrozumiałam, że to nie był koniec. To był dopiero początek.
Potem po prostu przestał się pojawiać. Przez pierwsze dni jeszcze miałam nadzieję, że zadzwoni, że chociaż spróbuje się wytłumaczyć, powiedzieć coś więcej niż te parę słów o „planie, który się nie ułożył”. Ale telefon milczał.
Było mi wstyd
Listy z banku już nie zaskakiwały. Przyzwyczailiśmy się, że co kilka dni coś przychodzi – upomnienia, wezwania, ponaglenia. Na początku chowałam je do szuflady, potem zaczęłam układać w segregatorze, jakby porządek w papierach miał cokolwiek uporządkować w naszym życiu.
Jedliśmy z Andrzejem w ciszy. Słyszeliśmy zegar w salonie, psa sąsiadów, ale nie słyszeliśmy siebie. Mijały tygodnie, a ja nie pamiętam żadnej rozmowy dłuższej niż „podasz sól?”, „zgasisz światło?”. Może nie mieliśmy już nic do powiedzenia, a może każde z nas bało się, że rozmowa otworzy coś, czego nie będziemy umieli zatrzymać.
Pewnego dnia szliśmy razem do sklepu. Mijałam znajomą z klatki obok, a ona udała, że mnie nie widzi. A może to ja udawałam, że jej nie widzę? Nie wiem. W każdym razie obie minęłyśmy się bez słowa, jakby wstyd mógł się przenosić przez spojrzenie.
Zostaliśmy sami
Wieczorem siedziałam na balkonie, patrzyłam na przygasające światła w oknach sąsiadów.
– Zrobiłam z niego świętego – powiedziałam nagle. – Ty wiedziałeś, a ja chciałam wierzyć, że jest lepszy niż wszyscy.
Andrzej spojrzał na mnie, długo nic nie mówił.
– Chciałaś go chronić – powiedział w końcu. – A on cię wystawił. I mnie też.
Pomyślałam wtedy o tym, ile rzeczy zrobiłam w życiu, wierząc, że to dla dobra dziecka. Ile razy przymykałam oko, usprawiedliwiałam, tłumaczyłam. Ile razy broniłam go przed Andrzejem, przed rodziną, przed samą sobą. I za każdym razem byłam przekonana, że tak trzeba. Bo matka chroni. Matka ufa.
Spojrzałam na jedną z kartek. Było na niej nasze nazwisko i czerwony stempel: „ostateczne wezwanie do zapłaty”. Pomyślałam o Kamilu, o tym, jakim był chłopcem, jak mówił: „Mamusiu, ja ci kiedyś kupię dom nad morzem”. Nie kupił. Zabrał nam nasz.
Teresa, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zostawił mnie dla młodszej, ale mu się odpłaciłam. Gdy ja rozkwitłam po rozwodzie, on oklapł jak stary grzyb”
- „Teściowa zamieszkała z nami na czas rekonwalescencji. Zajęła pokój dzieci i rozpanoszyła się jak grzyb na ścianie”
- „Mój mąż zniknął bez słowa i odezwał się po 3 miesiącach. To, co mi powiedział, całkowicie zmieniło moje życie”

