Reklama

Zawsze miałem jedno marzenie. Może nieco nietypowe dla chłopaka z małego miasteczka, którego ojciec i dziadek byli kolejarzami. Mnie jednak ciągnęło do muzyki, a konkretniej do bluesa. Od młodych lat wyobrażałem sobie, jak stoję na scenie, w świetle reflektorów, z gitarą w ręku. Niestety, życie miało wobec mnie inne plany. Skończyłem szkołę, ożeniłem się i rozpocząłem pracę na kolei, tak jak ojciec. Nie żałuję tego, bo dzięki temu miałem stabilne życie, ale w sercu zawsze tliło się to niespełnione pragnienie.

Kiedy w końcu przeszedłem na emeryturę, uznałem, że nadszedł czas na realizację dawno zapomnianego marzenia. Zamarzyłem, aby założyć zespół bluesowy. Nie było łatwo, ale przecież nigdy nie jest za późno, by robić to, co się kocha. Moi starzy przyjaciele z osiedla okazali się równie entuzjastyczni. Choć wszyscy mamy swoje lata, nasze dusze pozostały młode. Niestety, mój syn, Wojtek, zdaje się nie rozumieć tej potrzeby. Dla niego to po prostu dziwactwo starego ojca. Cóż, czasami nie potrafimy docenić, jak ważne jest spełnianie marzeń. Ale o tym później...

Rozmowa z synem i rozczarowanie

– Tato, naprawdę? Zespół bluesowy? – Wojtek popatrzył na mnie, unosząc brwi z niedowierzaniem, gdy rozmawialiśmy przy kuchennym stole. Parzył sobie kawę, a ja rozgrzewałem palce nad gitarą, którą niedawno odkurzyłem z piwnicy.

– Tak, synu! – odpowiedziałem z entuzjazmem, ledwo powstrzymując się, by nie zagrać mu jakiegoś riffu na próbę. – Zawsze o tym marzyłem. Teraz mam czas i... przyjaciół, którzy myślą podobnie. To nasza szansa, żeby pokazać, że starzy ludzie też mogą mieć marzenia.

Wojtek uśmiechnął się kpiąco i wzruszył ramionami. – Ale przecież nigdy nie grałeś w zespole, skąd ta nagła potrzeba, żeby to robić teraz?

Zamknąłem oczy, próbując znaleźć właściwe słowa. – Zawsze to we mnie było, ale życie toczyło się swoim torem. Praca, rodzina... A teraz, kiedy jestem na emeryturze, mam okazję. Chcę, żebyś to zrozumiał.

– Może to i dobry pomysł, żeby się czymś zająć na emeryturze – powiedział Wojtek z udawaną powagą, ale jego ton był daleki od zrozumienia. – Ale zespół? Festyny, koncerty? Myślisz, że to się uda?

Czułem, jak fala frustracji zaczyna mnie zalewać, ale postanowiłem, że nie dam się sprowokować. – Może nie rozumiesz, ale to dla mnie ważne. Zobaczysz, że zagramy na festynie miejskim. I wtedy zmienisz zdanie.

– Okej, okej, nie musisz się tak ekscytować – odparł Wojtek, przewracając oczami. – Po prostu chciałbym, żebyś był realistą.

Spojrzałem na niego, próbując ukryć swoje rozczarowanie. Może i nie zrozumiał, ale ja wiedziałem, co muszę zrobić. Z tą myślą wróciłem do swojego pokoju, gdzie gitara czekała, by wyciągnąć ze mnie te wszystkie niewypowiedziane emocje.

Wiedziałem, że damy radę

Wieczorem spotkałem się z przyjaciółmi z osiedla. Kazik, nasz samozwańczy perkusista, przywitał mnie uściskiem dłoni, a potem poklepał po plecach. – Andrzej, stary druhu, widzę, że przyszedłeś z gitarą. To znaczy, że dzisiaj nie ma wymówek.

Wszyscy zebraliśmy się w garażu Piotra, naszego harmonijkarza. Pomieszczenie pełne było starych plakatów muzycznych i zakurzonych wzmacniaczy, które od dawna czekały na swój moment chwały. Dla nas to było jak powrót do młodości. Każdy z nas miał swoje życie, pracę, rodziny, ale teraz mieliśmy coś, co nas łączyło – muzykę.

– A więc co, chłopaki? Może zaczniemy od „Sweet Home Chicago”? – zaproponował Włodek, nasz basista, z błyskiem w oku.

Kazik uderzył w bębny, nadając tempo, a Piotr dołączył z harmonijką, wprowadzając nas w rytm. Właśnie o to mi chodziło – o tę chwilę, kiedy zapomina się o wszystkim innym, kiedy jesteśmy tylko my i muzyka. Czułem się, jakbym znów miał dwadzieścia lat, jakby każdy dźwięk wibrował w moim wnętrzu i budził mnie do życia.

Po pierwszej piosence zapanowała cisza, którą przerwał Kazik ze śmiechem. – No, Andrzej, to brzmi lepiej, niż myślałem! Może jeszcze uda nam się zagrać na tym festynie.

Poczułem ciepło na sercu, choć próbowałem ukryć swoje zadowolenie. – Wiedziałem, że damy radę. Ale to dopiero początek, musimy jeszcze sporo poćwiczyć.

Wszyscy się zaśmiali, a ja poczułem, że wróciło do mnie coś, co myślałem, że straciłem. Nadzieja na to, że marzenia naprawdę mogą się spełniać, jeśli tylko się w nie wierzy.

Chwila prawdy

Dzień festynu miejskiego nadszedł szybciej, niż się spodziewałem. Byłem zdenerwowany, choć próbowałem zachować spokój. Mój zespół przygotował się najlepiej, jak potrafił. Kazik co chwila sprawdzał swoje bębny, Piotr próbował stroić harmonijkę, a Włodek co chwilę błądził po gryfie basu.

Kiedy wywołano nas na scenę, wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na chłopaków. – Pamiętajcie, jesteśmy tu, żeby się dobrze bawić – powiedziałem, starając się dodać im otuchy.

Scena była skromna, ale dla nas miała ogromne znaczenie. Pod stopami czułem lekkie drżenie desek, a przed sobą tłum ludzi, którzy przyszli, by posłuchać muzyki i cieszyć się dniem. Wśród nich dostrzegłem znajome twarze, ale jedna zwróciła szczególną uwagę – Wojtek. Stał tam z dziećmi, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

Ruszyliśmy z pierwszym utworem – „Sweet Home Chicago”. Każdy dźwięk zdawał się płynąć prosto z serca. Czułem, jak muzyka przepływa przeze mnie, jak gdyby cały świat się zatrzymał, a istniała tylko ta chwila.

Podczas refrenu, na moment zamknąłem oczy, pozwalając emocjom wziąć górę. W tym czasie pomyślałem o marzeniach, które przez lata pozostawały uśpione. O tym, jak bardzo się cieszę, że w końcu odważyłem się je spełnić. Spojrzałem na Wojtka – zauważyłem, jak jego wyraz twarzy powoli się zmieniał, jakby zaczynał coś rozumieć.

Wojtek, który zwykle patrzył na mnie z pobłażaniem, teraz patrzył z czymś, co przypominało... dumę? Może zrozumienie?

Muzyka miała tę magiczną moc, by zbliżać ludzi i pokazywać im to, co naprawdę ważne. Może Wojtek w końcu to dostrzegł.

Jego głos był pełen emocji

Występ okazał się bardziej udany, niż mogłem sobie wymarzyć. Kiedy ostatnie dźwięki naszej muzyki rozbrzmiewały w powietrzu, publiczność zaczęła bić brawa. Uczucie, jakie ogarnęło mnie w tym momencie, było nie do opisania – radość, spełnienie, wdzięczność. Patrzyłem na moich przyjaciół, widząc w ich oczach to samo wzruszenie.

– Andrzej, daliśmy czadu! – zawołał Kazik, kiedy schodziliśmy ze sceny. – Myślę, że niektórym młodszym zespołom pokazaliśmy, jak to się robi!

– A widziałeś miny ludzi? – dodał Piotr, poprawiając swoją harmonijkę. – Nie spodziewali się, że staruszkowie potrafią tak zagrać!

Śmialiśmy się razem, czując tę niepowtarzalną więź, która powstaje tylko wtedy, kiedy robisz coś z pasją i oddaniem. Zrobiłem krok w stronę Wojtka, który stał na skraju sceny. Byłem ciekaw, co powie, jak zareaguje na to, co właśnie zobaczył.

– Tato – zaczął Wojtek, a jego głos był pełen emocji, których wcześniej nie dostrzegałem. – Muszę przyznać, że nie spodziewałem się czegoś takiego. Byłeś niesamowity.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. – Dzięki, synu. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Czy teraz rozumiesz, dlaczego to było dla mnie takie ważne?

Wojtek skinął głową, choć w jego oczach widziałem coś więcej niż tylko zrozumienie. Była tam szczera duma i uznanie. To był moment, który na zawsze zmienił nasze relacje.

– Przepraszam, że nie wspierałem cię od początku – powiedział, a jego słowa były szczere i pełne pokory. – Teraz widzę, jak bardzo tego potrzebowałeś.

Nie musiał mówić więcej. Wiedziałem, że nasza relacja uległa przemianie, a muzyka była tym, co nas zbliżyło.

Andrzej, 68 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama