„Syn ukradł mi kartę do bankomatu i wydał 300 zł na grę. Tłumaczył, że wszyscy jego koledzy tak robią”
„– Stara znów zrobiła dramę o 300 złotych. Jakby się świat kończył. – Maks śmiał się. – No mówię ci, dramat. Ojciec to przynajmniej luzak. Ale ta to... wiedźma jakaś. Wczoraj mi mówiła, że ją zawiodłem. Serio, jakbyśmy byli w jakimś filmie”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy przestałam rozumieć własnego syna. Może wtedy, gdy pierwszy raz zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Może wcześniej – kiedy przestał zadawać pytania i zaczął znikać w swoim pokoju, jak w jakiejś kapsule. Teraz żyjemy obok siebie. Ja – w świecie rachunków, harmonogramów, rabatów. On – w świecie ekranów, słuchawek i ciszy.
Po rozwodzie wszystko jest na mojej głowie – rachunki, zakupy, szkoła Maksa, obiady na dwa dni, ścierka w dłoń, sen. Oszczędzam na wszystkim, ale nigdy na nim. On jednak zdaje się tego nie zauważać.
Wczoraj weszłam na konto, żeby opłacić ubezpieczenie. Zamiast 700 złotych było 400. Zbladłam. Sprawdziłam historię. 300 zł – płatność kartą.
– Maks! – zawołałam, ale nie odpowiedział. Miał słuchawki. Zawsze je ma.
Chciałam wierzyć, że to jakiś błąd, że może... ja? Ale nie. Przecież właśnie odkryłam, że moje dziecko mnie okrada.
Byłam wściekła
– Maks, co to jest? – zapytałam, stojąc w progu jego pokoju z telefonem w dłoni.
– Co? – zdjął jedną słuchawkę i spojrzał na mnie, jakby nie miał pojęcia, o czym mówię.
– Trzysta złotych. Zniknęły z konta. I są tam płatności do jakiejś gry. Ty coś kupowałeś?
– Nie… nie wiem, może… – zaczął, ale wzrok już mu uciekał.
– Może?! Maks, nie graj głupa! – podniosłam głos.
Zamilkł. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie jak obcy ludzie. A potem powiedział to.
– To tylko gra, mamo. Wszyscy koledzy tak robią. Myślałem, że nie zauważysz tych 300 zł.
Zatkało mnie.
– Nie zauważę, że moje dziecko mnie okrada?! – syknęłam.
– Nie okradam cię. To nic takiego. Nikt przez to nie cierpi!
– Ja cierpię, Maks! Bo próbuję ci ufać, a ty bierzesz moje pieniądze, jakby to była drobnostka!
– Bo nic nie rozumiesz! – rzucił i znowu założył słuchawki.
Podeszłam i jednym ruchem je zerwałam.
– Nie rozumiem? Może nie rozumiem, jak to jest siedzieć cały dzień przed ekranem i klikać bez sensu, ale rozumiem, co znaczy kradzież!
– Ty zawsze wszystko wyolbrzymiasz! Inni rodzice kupują dzieciom rzeczy do gier. To ty jesteś jedyna, która robi z tego dramat!
– Bo to jest dramat, Maks. Nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o to, że ja cię naprawdę nie poznaję...
Wyszedł. Z trzaskiem drzwi. A ja zostałam w ciszy, trzymając w dłoni telefon i w głowie jedno zdanie: To tylko gra, mamo. Wszyscy tak robią. Tylko że mój syn nie jest "wszyscy".
Były mąż nie widział problemu
Zadzwoniłam do Roberta wieczorem, kiedy Maks poszedł spać. Długo wahałam się, czy w ogóle to robić. Nie lubię prosić go o cokolwiek. Ale dziś czułam się bezradna.
– Joanna? O tej porze? Coś się stało z Maksem? – odebrał od razu, wyraźnie zaniepokojony.
– Ukradł mi pieniądze – powiedziałam bez wstępu.
– Co? – zamilkł. – Ale jak to…?
– Zabrał mi kartę i wydał 300 złotych. Nawet nie umie się przyznać, bo "wszyscy tak robią". A jak się oburzyłam, powiedział, że jestem starą wiedźmą, która nic nie rozumie.
Po drugiej stronie było tylko westchnięcie.
– Joasiu… to przecież tylko gra. Może po prostu… potrzebował tego. Dla nich to teraz jak nowe ciuchy w szkole. Wiesz, presja.
– Ty go w ogóle słyszysz, jak on mówi? Ty go znasz? Bo ja mam wrażenie, że nie mamy już syna, tylko jakiegoś obcego chłopaka, który traktuje nas jak bankomat.
– Daj mu trochę luzu. Dorasta. Chłopak się uczy świata, czasem coś spieprzy, ale to nie powód, żeby robić z niego przestępcę.
– A ty dalej chcesz być jego kolegą, a nie ojcem – rzuciłam i rozłączyłam się bez pożegnania.
Nie chciałam płakać, ale łzy przyszły same. Poszłam do sąsiadki Bożeny, jak zawsze, kiedy serce nie mieściło wszystkiego.
– Czasem dzieci robią głupoty, żeby sprawdzić granice – powiedziała cicho, podając mi kubek z gorącą melisą. – Ale czasem to też krzyk o pomoc.
Spojrzałam na nią ze ściśniętym gardłem.
– Ale jak pomóc komuś, kto nie chce, żeby go słuchać?
– Może nie chce, żeby go słuchać. Ale bardzo chce, żeby go ktoś usłyszał.
Nie poznawałam go
Wieczorem, kiedy myślał, że śpię, usiadłam pod jego pokojem. Drzwi były przymknięte. I wtedy usłyszałam.
– Stara znów zrobiła dramę o 300 złotych. Jakby się świat kończył. – Maks śmiał się. – No mówię ci, dramat. Ojciec to przynajmniej luzak. Ale ta to... wiedźma jakaś. Wczoraj mi mówiła, że ją zawiodłem. Serio, jakbyśmy byli w jakimś filmie.
Nie wiem, co mnie bardziej zabolało – to, że wyśmiewa moje uczucia, czy to, że opowiada o nich obcym ludziom. Czułam, jak coś się we mnie łamie. Ale nie cofnęłam się. Otworzyłam drzwi.
– Wiesz, kto cię karmi, pierze ci gacie i płaci rachunki? Ta wiedźma. Wiesz, kto cię trzymał za rękę, kiedy miałeś gorączkę i płakałeś w nocy? Wiedźma.
– Mamo, co ty robisz?! Podsłuchiwałaś mnie?! – rzucił, zrywając się z fotela.
– Nie musiałabym, gdybyś ze mną rozmawiał jak z człowiekiem – odparłam, czując, jak drżą mi dłonie.
– Nie masz prawa wchodzić, kiedy gram!
– A ty nie masz prawa mówić o mnie w taki podły sposób.
Patrzył na mnie, jakbym była kosmitką. Jakbym przeszkadzała mu w czymś naprawdę ważnym. Jakby ta rozmowa była stratą czasu.
– Wszyscy moi kumple tak mają z matkami. Tylko one się nie czepiają o każdą pierdołę!
– To nie pierdoła, Maks. To brak szacunku. I zdrada zaufania.
– Boże, nie dramatyzuj!
– Boże, może w końcu zacznij rozumieć, co robisz.
Wyszłam, zanim zdążyłam się rozryczeć. On został. Ze swoimi kolegami. Ze swoim ekranem. A ja… ze złamanym sercem.
Martwiłam się
Kolejnego dnia Maks nie wrócił ze szkoły. Najpierw pomyślałam, że poszedł do kolegi. Ale po godzinie, dwóch, trzech… zaczęłam panikować. Wysłałam mu wiadomość: „Odezwij się. Proszę.” Potem dzwoniłam. Raz, drugi, dziesiąty. Nic. Telefon milczał. Przeszłam pół osiedla, zaglądałam w każdy zaułek, do parku, pod sklep, na przystanek. W końcu zadzwoniłam do Roberta.
– Maks zniknął – wyszeptałam, cała roztrzęsiona. – Nie odbiera telefonu. Nie wrócił.
– Może przesadzasz. Pewnie ma focha. Ma czternaście lat, Joasiu, nie panikuj od razu.
– Może dla ciebie to tylko foch. Dla mnie to mój syn. I nie wiem, czy on wróci.
Po rozmowie usiadłam na ławce i rozpłakałam się jak dziecko. A potem... po prostu wróciłam do domu. Usiadłam w kuchni. Czekałam. Około dwudziestej drugiej usłyszałam cichy trzask drzwi.
Maks stał w korytarzu. Przemoczony, z czerwonym nosem, zgarbiony jak mały chłopiec, który zgubił się na wycieczce.
– Gdzie byłeś?! – zerwałam się, ale nie krzyknęłam. Nie miałam już siły.
– Nie wiedziałem, gdzie iść – wyszeptał. – Chciałem, żebyś… żebyś dała mi spokój.
– Nie mogę. Jestem twoją matką. Kocham cię. Ale to nie znaczy, że zgodzę się na wszystko.
Usiadł naprzeciwko mnie. Patrzyliśmy na siebie długo, w milczeniu.
– Myślałem, że cię nie obchodzi – powiedział w końcu. – Że tylko się czepiasz.
– Czepiam się, bo chcę cię dobrze wychować.
A potem, po raz pierwszy od dawna, po prostu się przytulił.
Mamy swoje lęki
Siedzieliśmy razem przy kuchennym stole. Bez ekranów, bez słuchawek, bez złości. Po prostu – matka i syn.
– Chciałem być jak tata – powiedział w końcu Maks. – Wiesz, wyluzowany, śmieszny, taki… żeby mnie lubili. W grze łatwiej to ogarnąć. Tam jesteś, kim chcesz. A w realu… wszystko jest trudne.
– Myślisz, że dla mnie to łatwe? – zapytałam cicho. – Od kiedy zostałam sama, każdego dnia boję się, że robię coś źle. Że za dużo wymagam, za mało przytulam, że nie umiem być matką i ojcem jednocześnie.
Zamilkł. Wpatrywał się w stół. Jakby szukał tam odpowiedzi, której nie dał mu nikt.
– Ja też się boję. Czasem nie wiem, kim mam być. W szkole każdy coś udaje, w necie też. A ty… tylko wymagasz. Jakbyś nie zauważała, że ja… czasem po prostu nie daję rady.
Zabolało. Ale też – coś we mnie pękło.
– Może dlatego tyle krzyczę. Bo nie umiem ci już pokazać, że jesteś dla mnie najważniejszy.
Spojrzał na mnie – pierwszy raz od dawna tak naprawdę.
– A może ja chcę, żebyś mnie kochała nawet wtedy, kiedy na to nie zasługuję?
Oczy zaszkliły mi się. Wyciągnęłam rękę. Nie uciekł. Nie odsunął się. Po prostu pozwolił, bym go dotknęła.
– To nie jest takie proste… – wyszeptałam. – Ale postaram się.
Po raz pierwszy od miesięcy pomyślałam, że może jeszcze da się coś uratować.
Joanna, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy wygrałam miliony w totolotka, mąż nalegał, by nie mówić rodzinie. Bał się, że wydoją nas z kasy”
- „Jesienią odkryłam, że mąż ma kochankę. Zasiał nasionko tak blisko, że aż trudno mi było uwierzyć”
- „Mąż jest królem kanapy, a ja sprzątaczką u obcych. Kpi ze mnie, ale rachunki mamy zawsze zapłacone”

