Reklama

Cisza to błogosławieństwo. Tak zawsze mówiłam, gdy wracałam do mojego schludnego mieszkania po wizycie u sąsiadki albo po zakupach. Wszystko mam poukładane: obiady o trzynastej, seriale o siedemnastej, fryzjer raz w miesiącu. Raz w tygodniu kawa z Danusią z czwartego piętra, bo przecież nie wypada całkiem się izolować. Mój świat to ład, rutyna i porządek. W mieszkaniu nie ma kurzu, podłogi błyszczą, a zasłony zmieniam raz na dwa tygodnie – nie częściej, bo przecież sąsiedzi by pomyśleli, że coś ukrywam.

Wrócił po latach

Paweł, mój syn, wyjechał kilka lat temu do Hiszpanii. Zawsze był inny – „artysta”. Najpierw te jego malunki, potem teatr, a potem nie wiadomo co. Przestał dzwonić. Pisałam do niego, ale nigdy nie odpowiedział. W końcu pogodziłam się z tym, że wybrał własną drogę. Może i dobrze. Przynajmniej nie burzył mojego porządku.

Aż tu nagle, po tylu latach, stanął w moim progu z jedną walizką. Wychudzony, blady.

– Tylko na chwilę, mamo – powiedział.

Wpuściłam go, bo przecież to mój syn. Ale mijały dni, potem tygodnie, a on wciąż siedział w moim domu. Spał do południa, chodził w piżamie, patrzył w ścianę. Jakby cień człowieka.

– Pani Iwonko, to prawda, że syn wrócił? – zapytała mnie Basia przy windzie, zaciekawiona jak zwykle.

– Na chwilę – odpowiedziałam krótko. – Pomieszka i znowu wyjedzie.

Na początku myślałam, że to tylko kwestia aklimatyzacji. Wrócił z innego kraju, musiał się ogarnąć, pozbierać. Ale dni mijały, a on ani myślał wracać do normalności. Budził się w południe, snuł się po mieszkaniu w piżamie, siadał na kanapie i wpatrywał się w telewizor. Nigdzie nie wychodził, nawet do sklepu. Jakby w moim domu zagnieździł się obcy mężczyzna, z którym łączyło mnie tylko nazwisko.

Żył na mój koszt

Starałam się to ignorować. Gdy przychodziły moje znajome, mówiłam mu, żeby został w pokoju. Nie chciałam, żeby ktoś go zobaczył w tym stanie. Tłumaczyłam sobie, że to dla jego dobra. Przecież jak ktoś usłyszy, że dorosły syn mieszka z matką, nie pracuje i wygląda, jakby wyszedł ze szpitala, to zaraz będą gadki. Na naszym osiedlu wieści roznoszą się szybciej niż dym z papierosa.

Któregoś dnia Paweł wyszedł z pokoju właśnie wtedy, gdy kończyłam rozmowę z Zosią. Miał rozczochrane włosy i szlafrok. Przeszedł do kuchni jak duch, nie patrząc na mnie ani na nią. Zosia tylko uniosła brwi, nic nie powiedziała, ale jej spojrzenie powiedziało wszystko. Poczułam, jak oblewa mnie gorąco. Gdy tylko wyszła, poszłam do kuchni.

– Mógłbyś chociaż wyglądać jak człowiek, kiedy ktoś przychodzi – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

– Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tu jest – odpowiedział spokojnie, jakby w ogóle nie rozumiał, o co mi chodzi.

– Może byś się chociaż ucieszył, że wróciłem – dodał po chwili.

– Ucieszyłam się. Ale to już za długo trwa. Miesiąc temu mówiłeś, że to tylko na chwilę. A teraz… nie wiem, co mam ci powiedzieć.

Wstydziłam się go

Odwrócił się bez słowa i wrócił do pokoju. A ja zostałam w kuchni z uczuciem, że coś wymknęło się spod kontroli. On był moim dzieckiem, ale w tamtym momencie widziałam w nim kogoś, kogo nie znałam. Nie chciałam tak o nim myśleć, ale nie umiałam już udawać, że wszystko jest w porządku.

Tego dnia przyszła do mnie Halina z trzeciego piętra. Często wpadała na kawę i ciasto, pogadać o tym, co się dzieje w bloku. Zawsze wszystko wiedziała, a jak czegoś nie wiedziała, to potrafiła sobie dopowiedzieć. Postawiłam kawę na stole, talerzyk z drożdżówką, usiadłam i zaczęłyśmy rozmawiać. Wszystko szło jak zwykle – trochę o sąsiadach, trochę o pogodzie – aż do chwili, gdy drzwi od pokoju się otworzyły.

Paweł wyszedł do kuchni. Bez słowa, w piżamie. Stanął przy czajniku i włączył go, nie patrząc na nas.

– To pan ten artysta z Hiszpanii? – odezwała się Halina po chwili ciszy, przekrzywiając głowę.

– Tak – odpowiedział krótko Paweł, nadal patrząc przed siebie, jakby nic go to nie obchodziło.

Poczułam, jak twarz mi płonie. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Halina spojrzała na mnie z tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem, a ja już wiedziałam, że zaraz po wyjściu od razu zadzwoni do Krystyny z drugiego bloku i przekaże, że mój syn wrócił z Hiszpanii i siedzi w piżamie całymi dniami.

Zaniedbał się

Halina wypiła kawę i nie powiedziała już nic. A kiedy zamknęłam za nią drzwi, poczułam, że w środku się gotuję. Poszłam do Pawła.

– Naprawdę musiałeś się tak pokazać? – zapytałam, stając w progu.

– A co miałem zrobić? Udawać, że mnie nie ma? – odpowiedział spokojnie.

– Właśnie. Czasem lepiej, żeby cię nie było – powiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.

Zamilkł. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, ale ja już wiedziałam, że ta rozmowa się skończyła. Wróciłam do kuchni, usiadłam i z trudem powstrzymałam łzy. Było mi głupio, że to powiedziałam, ale jeszcze bardziej było mi wstyd przed Haliną. Nie rozumiałam, co się z nami stało.

Gdy Paweł zaczął interesować się teatrem, nie potrafiłam tego zrozumieć. Wolałam, żeby poszedł do pracy w urzędzie, jak ojciec. Stabilnie, spokojnie, po ludzku. Ale on zawsze uciekał w swoje „sztuki”, jak to nazywał. A teraz siedział w moim mieszkaniu jak cień człowieka, którego wychowałam, ale nie potrafię już poznać.

Miałam go dość

Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Było coś niepokojącego w tej porannej ciszy. Weszłam do kuchni, zaparzyłam herbatę, potem zajrzałam do pokoju Pawła. Łóżko było puste, pościel nieruszona. Na biurku leżała kartka. Podniosłam ją. „Nie pasuję tu” – przeczytałam.

To było wszystko. Krótkie zdanie, które rozłożyło mnie na łopatki. Nie było żadnych wyjaśnień, żadnych przeprosin, żadnego pożegnania. Tylko tyle – i nic więcej. Przeszłam się po mieszkaniu bez celu, otwierałam drzwi, zaglądałam do szafy, jakbym mogła go tam znaleźć. Wzięłam jego kubek, który zawsze stał na parapecie, i przestawiłam go do zlewu. Potem znowu na miejsce. Potem znów do zlewu. W końcu schowałam go do szafki, jakby to mogło coś uporządkować.

Zadzwoniła Zosia.

– Co tam u Pawła? – zapytała tonem, jakim pyta się o pogodę.

– Wyjechał – powiedziałam, nie dając jej szansy na dopytanie. – Dostał jakąś propozycję. Dobrze mu będzie.

– Aha… – zawahała się. – No to dobrze, że się ruszył. Może się pozbiera.

– Tak, tak… na pewno – powiedziałam i zakończyłam rozmowę.

Wyniósł się

Położyłam telefon na stole i spojrzałam w okno. Na zewnątrz życie toczyło się jak zwykle – ktoś wyprowadzał psa, ktoś szedł do sklepu, śmieciarka opróżniała kontener. A w moim mieszkaniu znowu zapanował porządek. Tylko teraz był on jakiś inny. Jakby bardziej pusty.

Spojrzałam na ramkę ze zdjęciem Pawła. Miał wtedy chyba piętnaście lat, uśmiechnięty, w letniej koszuli, patrzył prosto w obiektyw, jakby wiedział, że kiedyś będę musiała do tego spojrzenia wracać, żeby pamiętać, kim był.

Mogłam zadzwonić, napisać. Chciałam, ale nie zrobiłam tego. Wzięłam oddech, położyłam telefon z powrotem na stoliku. Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Przepraszam? Za co? Za to, że nie potrafiłam go zrozumieć? Że nie umiałam go przyjąć takim, jaki był? A może on też powinien przeprosić za te tygodnie milczenia, za to, że nie potrafił ze mną rozmawiać, tylko siedział i znikał po kawałku?

Iwona, 62 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama