„Syn w liście do Mikołaja napisał, że marzy, by mamusia była w domu. Skrawek papieru uświadomił mi moje priorytety”
„Zapadła cisza, gęsta jak dym. Poczułam palący wstyd. Co ja robię? Dlaczego tak bardzo potrzebuję, żeby powiedział coś konkretnego? Żeby potwierdził, że potrafię być dobrą matką, jeśli tylko kupię odpowiednią rzecz? A w mojej głowie kołatało jedno: Może jednak powinnam wziąć tamto zlecenie. Może powinnam kupić ten smartwatch”.

Od ośmiu lat jestem mamą Jasia. Od siedmiu — samotną. Każdy mój dzień wygląda podobnie: komputer, deadline’y, pranie, szybki obiad i Jaś, który niby już duży, a wciąż potrzebuje, żebym była obok. Czasem czuję, jakbym próbowała ogarnąć dwa życia naraz — swoje i jego, byleby tylko niczego mu nie zabrakło. Zwłaszcza tego, czego ja sama nie dostałam. Gdy zbliżają się Mikołajki, ogarnia mnie panika. Na grupie mam widzę zdjęcia prezentów, których wartość przekracza mój miesięczny budżet. Wstyd przyznać, ale zaczynam się zastanawiać, czy nie wziąć dodatkowego zlecenia, choć ostatnio zasypiam na siedząco. Wieczorem dzwoni moja koleżanka.
— Kupiłam Szymkowi smartwatcha! — chwali się.
— Super… — mówię, próbując ukryć ukłucie stresu.
A potem, po tej rozmowie, pytam Jasia niby mimochodem:
— Jasiu, wiesz, że Mikołajki już blisko?
— Mhm. – Wzrusza ramionami i wraca do rysowania.
A ja czuję, jak ściska mnie w gardle. Boję się, że cokolwiek mu dam, to będzie za mało. Boję się, że ja sama mam do zaoferowania potwornie niewiele.
Poczułam palący wstyd
Od rana chodziłam napięta jak struna. Udawałam, że pracuję, ale w rzeczywistości tylko zerkałam na Jasia, który budował coś z klocków na dywanie. W końcu usiadłam obok niego, udając swobodę.
— Jasiu… a ty… masz jakieś marzenie na Mikołajki? — zagadnęłam, jakbym pytała o pogodę.
Chłopiec zatrzymał rękę w pół ruchu.
— Yyy… nie wiem… Możemy pogadać o tym później? — mruknął, nie patrząc na mnie.
— Ale dlaczego później? — naciskałam, czując, że stres zżera mnie coraz bardziej. – Każde dziecko coś chce. Może koledzy coś opowiadali?
— Mamo… — Westchnął ciężko. — Nie wiem. Naprawdę.
A ja zamiast odpuścić, zaczęłam brzmieć jak własna matka, której przysięgałam, że nigdy nie będę przypominać.
— Jasiu, proszę cię, nie wymyślaj. Powiedz po prostu, czego chcesz. W sklepie jest taki smartwatch, widziałam promocję…
Chłopiec zacisnął usta.
— Nie chcę o tym rozmawiać.
— Dlaczego?! — Podniosłam głos zbyt gwałtownie, zbyt nerwowo.
— Bo mnie męczysz! — wybuchł i odsunął się ode mnie z klockami w rękach.
Zapadła cisza, gęsta jak dym. Poczułam palący wstyd. Co ja robię? Dlaczego tak bardzo potrzebuję, żeby powiedział coś konkretnego? Żeby potwierdził, że potrafię być dobrą matką, jeśli tylko kupię odpowiednią rzecz? A w mojej głowie kołatało jedno: Może jednak powinnam wziąć tamto zlecenie. Może powinnam kupić ten smartwatch. Może tylko wtedy nie będzie rozczarowany. Tymczasem Jaś siedział do mnie plecami, skulony, jakby całą winę brał na siebie. I bolało mnie to bardziej niż jakikolwiek prezent, na jaki nie było mnie stać.
Z jednej strony poczułam ulgę
Przez cały dzień chodziliśmy obok siebie niemal na paluszkach. Jaś milczał więcej niż zwykle, a ja udawałam, że jestem pochłonięta pracą, choć co chwilę spoglądałam na niego zza monitora. W końcu, późnym popołudniem, zebrałam się w sobie i usiadłam obok niego na kanapie.
— Jasiu… przepraszam za rano — zaczęłam cicho. — Chyba trochę spanikowałam.
Skinął głową, ale wciąż bawił się sznurkiem od bluzy.
— Nic się nie stało.
— Chciałam tylko… wiesz… żebyś powiedział, co chciałbyś dostać — powiedziałam. — Żebym mogła coś zaplanować.
Wtedy podniósł na mnie oczy. Spokojne, ale jakby odrobinę smutne.
— Mamo… naprawdę nie potrzebuję nic takiego.
— Ale… czemu? — zapytałam zbyt szybko. — Nie chcesz nawet zobaczyć, co mają twoi koledzy?
— Nie. — Pokręcił głową. — To nie o to chodzi.
— To o co? — wyrwało mi się, choć wiedziałam, że zabrzmiało, jakbym wywierała na nim presję.
Jaś wzruszył ramionami.
— Po prostu… nie chcę.
Zapadła cisza. Niewygodna, ciężka, rozdzierająca mi klatkę piersiową. Z jednej strony poczułam ulgę: może jednak nie muszę szaleć z wydatkami. Z drugiej… wciąż czułam ukłucie niepokoju. Może boi się powiedzieć, czego naprawdę pragnie? Może nie chce mnie obciążać? Może zaniża swoje oczekiwania, bo widzi, że ledwo wyrabiam? Zamiast uzyskać odpowiedź, poczułam tylko większe zamieszanie.
Jaś wstał i poszedł do swojego pokoju, zostawiając mnie z pytaniami, które odbijały się echem w mojej głowie. Coś tu nie grało. Coś ukrywał. I serce mówiło mi, że nie chodzi o żadne rzeczy.
Przyciągnęłam go do siebie
Wieczór był wyjątkowo cichy. Mieszkanie pachniało smażoną cebulką, bo robiłam szybkie risotto, a Jaś kręcił się po kuchni w ten charakterystyczny sposób: jakby coś chciał powiedzieć, ale zbierał się do tego i zbierał.
— Mamo… — zaczął nagle.
Odwróciłam się od garnka.
— Tak, skarbie?
Podszedł bliżej, dłubiąc palcem w szwie swojej bluzy, jak zawsze, gdy się krępował.
— Mogę ci coś powiedzieć?
— Jasne.
Nabrał powietrza, jakby szykował się na coś wielkiego.
— Na Mikołajki… ja bym chciał tylko… pierniczki. Te twoje. I kakao. Takie, jak robisz zimą.
Patrzyłam na niego, nie rozumiejąc. Serce na moment mi stanęło, ręka z łyżką zawisła w powietrzu.
— To… tylko tyle? — zapytałam niemal szeptem.
Jaś skinął głową, lekko zawstydzony.
— Mhm. Bo ja lubię najbardziej, kiedy jesteś ze mną. Te prezenty… to nie to.
W tej chwili poczułam, jak ogarnia mnie wzruszenie. Łzy stanęły mi w oczach natychmiast, bez pytania, bez ostrzeżenia.
— Jasiu… — Usiadłam na krześle, bo nogi odmówiły posłuszeństwa. — Myślałam, że chcesz czegoś drogiego, że…
— Wiem – przerwał mi cicho. — Dużo pracujesz. Nie chciałem, żebyś była zmęczona.
To zdanie dobiło mnie mocniej niż jakikolwiek rachunek, który kiedykolwiek dostałam. Jak mogłam nie widzieć, że właśnie tego potrzebuje? Jak mogłam tak głupio gonić za prezentami, kiedy on od początku chciał tylko mnie? Przyciągnęłam go do siebie, a on wtulił się w moje ramię jak wtedy, gdy miał trzy lata. Pachniał dzieciństwem, bezpieczeństwem i czymś, co przypomniało mi, że jestem dla niego całym światem — nawet jeśli ja sama czasem o tym zapominałam.
Siedziałam tam z jego głową na ramieniu i płakałam cicho, bo w jednej krótkiej chwili mój ośmiolatek powiedział mi prawdę, której sama nie umiałam nazwać: dla niego wystarczy, że po prostu jestem.
Słuchałam naprawdę
Sobota od rana pachniała cynamonem. Otworzyłam okna, żeby wpuścić mróz i świeże powietrze, a Jaś krzątał się obok mnie w kuchni w swoim ulubionym swetrze z reniferem. Tym razem niczego nie udawałam — nie starałam się być idealną matką, ani taką „jak inne mamy z Internetu”. Po prostu byłam tu, z nim. Wysypałam na stolnicę mąkę, kakao, cynamon i przyprawę do piernika.
— Mogę zrobić jednego pierniczka sam? — zapytał, już brudny od mąki.
— Oczywiście — uśmiechnęłam się. — Nawet wszystkie, jeśli chcesz.
— Nie wszystkie — odparł poważnie, formując gwiazdkę. — Ten jeden będzie dla ciebie.
Poczułam, jak w środku robi mi się ciepło. Patrzyłam, jak moje dziecko wygładza ciasto z miną największego kucharza świata, i nagle zrozumiałam, że to ja miałam problem — nie on. Ja goniłam za udowadnianiem czegoś samej sobie.
— Mamo, patrz! — Jaś uniósł pierniczka w kształcie serca, trochę krzywego, trochę dziurawego. — Specjalny.
— Jest najpiękniejszy, jaki widziałam — powiedziałam zgodnie z prawdą.
W międzyczasie kakao pyrkało na małym ogniu. Pachniało tak, że przypomniały mi się zimowe wieczory z dzieciństwa, te rzadkie, kiedy mama miała czas, by ze mną usiąść i się napić. Stanęłam wtedy obok Jasia i słuchałam, jak opowiada o szkole, o kolegach, o tym, jak grał w zbijaka i prawie wygrał. Słuchałam naprawdę. Nie jednym uchem, nie między mailami, nie w biegu. Pierwszy raz od dawna poczułam, jak ta cisza między nami jest dobra — ciepła, spokojna, prawdziwa.
Kiedy wieczorem usiedliśmy razem pod kocem, trzymając w rękach kubki z gorącym kakao, Jaś oparł głowę o moje ramię.
— To były najlepsze Mikołajki — mruknął z zadowoleniem.
A ja wiedziałam, że mówi szczerze. I że te pierniczki, choć krzywe, były dokładnie takie, jakie miały być.
Zawahał się tylko przez chwilę
Minęło kilka dni od naszych „innych” Mikołajek, a ja wciąż przyłapywałam się na tym, że patrzę na Jasia inaczej. Jakby był starszy, mądrzejszy, spokojniejszy… albo może to ja wreszcie zwolniłam na tyle, żeby go naprawdę widzieć. Siedział przy biurku, odrabiając lekcje. Nucił coś pod nosem, machał nogą, całkowicie pochłonięty zadaniem z matematyki. Żadnego napięcia, żadnego wyczekiwania, żadnego porównywania się z kolegami. Zebrałam się w sobie.
— Jasiu… mogę cię o coś zapytać?
Zerknął na mnie znad zeszytu.
— Mhm, pytaj.
— Skąd ci przyszło do głowy, że nie chcesz prezentu?
Zawahał się tylko chwilę.
— Bo jesteś zmęczona, mamo. — Powiedział to tak prosto, jakby stwierdzał, że niebo jest niebieskie. — Widzę to codziennie. I ja… nie chciałem, żebyś musiała jeszcze więcej pracować.
To zdanie trafiło we mnie jak cios. Poczułam, jak oczy mi wilgotnieją.
— Jasiu, ja nie chcę, żebyś myślał, że czegoś ci odmawiam…
— Wiem. — Uśmiechnął się lekko. — Dlatego wolałem pierniczki. I kakao. Bo wtedy siedzisz ze mną. Nie z pracą.
Oparłam dłoń o framugę, żeby ukryć drżenie ciała. Bo w jego słowach było wszystko: tęsknota, prośba, miłość. I ta cicha, dziecięca mądrość, która zawstydza dorosłych bardziej niż jakakolwiek prawda.
— Jesteś… — zaczęłam, ale głos mi się załamał.
— Jaki? — zapytał z uśmiechem.
— Najlepszy.
Podbiegł i wtulił się we mnie, tak mocno, że aż zachwiałam się na nogach. Tamtego dnia długo o tym myślałam. O tym, ile razy chciałam kupić jego ciszę, jego spokój, jego radość. Ile razy próbowałam odzyskać swoje dzieciństwo jego prezentami. Tymczasem on wolał kubek kakao i moją obecność. Właśnie wtedy, patrząc na syna, który wrócił do zadań domowych, pomyślałam, że może jednak nie jestem tak „niewystarczająca”, jak często zakładałam.
Oliwia, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Było mi przykro, że mój mąż nie pamiętał o mikołajkach. Prezent na 6 grudnia wzięłam sobie sama od sąsiada z góry”
- „Mój ukochany karał mnie ciszą, więc dałam mu poważny powód do milczenia. Może przesadziłam, ale nie żałuję”
- „Zaprosiłam chłopaka na łyżwy na miejskie lodowisko. Chciałam zostać jego zimową primabaleriną, a zostałam na lodzie”

