Reklama

Wiedziałam, że mój syn się z kimś spotyka. Zresztą, był wyraźnie zakochany — i to od kilku miesięcy. Wracał uśmiechnięty, zaczął dbać o siebie, nawet przestał kłócić się o głupoty. To były wyraźne znaki, że w jego życiu pojawiła się jakaś kobieta.

Wcześniej Łukasz czas po pracy spędzał głównie, grając na konsoli, biegając z kumplami na siłownię i mecze piłki nożnej. Nie będę ukrywać, że mi to nie odpowiadało. Swoje lata już miał, a dalej zachowywał się jak szalony nastolatek. No wiecie, taki, który nie ma żadnych poważniejszych obowiązków. Tyle że szkołę zamienił na biuro, gdzie zarabiał pieniądze. Pieniądze te nie były najmniejsze, ale on i tak rozwalał je na głupoty. Tak, rozwalał. Bo jak nazwiecie ciągłe kupowanie jakichś gier, głośników, klawiatur, monitorów, podkładek? Wymianę telefonu na nowy co kilka miesięcy? Kupowanie śmiesznych koszulek z nadrukiem i jakichś bzdurnych gadżetów, które tak naprawdę nikomu nie są potrzebne?

Marzyłam, że się ustatkuje

Nic więc dziwnego w tym, że marzyła mi się jakaś zmiana. A ta zmiana, moim zdaniem, powinna mieć kobiece imię.

– Gdyby Łukasz poznał porządną dziewczynę, na pewno wziąłby się za siebie. Ona już pokazałaby mu, że warto myśleć o przyszłości – tłumaczyłam swojej siostrze.

– Bo ja wiem? Albo zaczęłyby się inne kłopoty. Sama myślałam podobnie do ciebie. Chciałam mieć synową, wnuki w pobliżu. I proszę bardzo. Ta cała Jolka wywlokła mojego Tomka do Włoch i tyle mam z tego ich małżeństwa, co kot napłakał. A wnuków, jak nie było, tak nie ma. Ponoć teraz młodzi muszą poznawać świat, a nie zakopywać się w pieluchach – w głosie Lidki wyczułam wyraźną złość.

Rzeczywiście, moja siostra miała pecha do dzieciaków. Tomek we Włoszech, Monika jeździ ze znajomymi gdzieś po Azji. Co to w ogóle za czasy, że człowiek musi zastanawiać się, czy dzieci na stare lata nie opuszczą go i nie wyjadą na koniec świata.

No, ale mój Łukasz niby był w domu, a niewiele z tego wynikało. Dorosły chłop, a tylko głupoty mu w głowie. Piłka, komputer, gry, koledzy. Owszem, spotykał się z jakimiś dziewczynami, ale większości z nich nawet nie przyprowadzał do domu. Ot, jakieś laski, które poznawał na imprezach i z tych ich znajomości niewiele poważniejszego wynikało.

A tutaj taka zmiana. No proszę, proszę. Może wreszcie będę miała synową? Już ja wtedy przypilnuję, żeby młodzi nigdzie nie wyjechali, tylko tutaj, w pobliżu, układali sobie życie. Chyba to wszystko powiedziałam jednak w złą chwilę. Bo owszem Łukasz przyprowadził Alicję do nas na obiad, ale wszystko było nie tak, jak się spodziewałam.

Chciałam ją poznać

– Mamo, poznałem wyjątkową dziewczynę – rzucił pewnego popołudnia od niechcenia, pałaszując kotlety mielone, które tego dnia usmażyłam na obiad.

– Tak? – udałam zaskoczenie, chociaż już od dłuższego czasu doskonale wiedziałam, że coś jest na rzeczy.

– No tak. Tak. Ma na imię Alicja… – chyba chciał mi coś jeszcze powiedzieć, ale nie wiedział, jak zacząć, dlatego się nad nim zlitowałam:

– To może zaproś ją na niedzielny obiad? Ugotuję coś dobrego, posiedzimy, pogadamy, wzajemnie się poznamy.

Łukasz pokiwał tylko głową i stwierdził, że musi biec, bo jest umówiony z chłopakami na piłkę.

„Skończy się to wieczne kopanie piłki, oj skończy. Już ta twoja Ala o to zadba” – pomyślałam nieco złośliwie, ale naprawdę cieszyłam się, że wreszcie ją poznam.

Przecież każda matka marzy, żeby jej dziecko było szczęśliwe, prawda? Starannie zaplanowałam obiad i dodatki. Nawet zapytałam syna, czy Alicja nie jest wegetarianką. Teraz dużo dziewczyn nie je mięsa, a ja nie chciałam przywitać jej na dzień dobry rosołem z kaczki i kotletem schabowym, gdyby się okazało, że Ala należy do tej grupy. Okazało się jednak, że nie.

– Spoko, mamo. Ala uwielbia polską kuchnię. Wiesz, pochodzi z tradycyjnej rodziny, a jej rodzice nie wyobrażają sobie niedzieli bez domowego rosołu z własnoręcznie zagniecionym makaronem.

No, no. Tego się nie spodziewałam. Ja tam makaron kupuję w sklepie. Ale doceniam rodzinne tradycje. Jak dla mnie, to dobrze, że moja przyszła synowa ceni sobie takie wartości. Istnieje duża szansa, że się dogadamy i kiedyś nie będzie odciągać od nas Łukasza.

– Zyskamy córkę, a nie stracimy syna – próbowałam powiedzieć mojemu Mietkowi, ale on tylko machnął ręką i powiedział, żebym nie opowiadała głupot, bo młodzi wcale jeszcze ślubu nie planują.

Ja jednak myślałam swoje i cieszyłam się na tę wizytę niczym dziecko. Gdybym tylko wiedziała, że ta „wyjątkowa dziewczyna” – jak określał ją mój syn – okaże się taką personą. Eh, czego to teraz ludzie nie wymyślą. A przecież miało być tradycyjnie.

W głowie mi się to nie mieściło

Alicja na obiedzie pojawiła się punktualnie. Wysoka, zgrabna, ubrana modnie, ale na luzie. Z czekoladkami dla mnie. Na wejściu przyznałam jej w myślach punkt. Już myślałam, że los mnie wysłuchał i Łukasz wreszcie trafił na fajną kobitę, gdy coś zobaczyłam.

Dziewczyna miała przy sobie małą torbę. A w tej torbie… W torbie był kot! Przy stole przywitała się grzecznie, pogłaskała naszego psa i wypuściła swojego pupila, który wdzięcznie wskoczył na kanapę i ułożył się na moich poduszkach. Zupełnie jakby znał dom od lat.

– Przepraszam, że tak z kotem, ale nie lubi zostawać sam – powiedziała z uśmiechem, widząc, że cały czas spoglądam w stronę jej zwierzaka.

No cóż, sami mamy psa, ale raczej nie zabieramy go ze sobą, gdy idziemy kogoś odwiedzić. Do tego bez uprzedzenia. Ale może rzeczywiście nie miała, co z nim zrobić?

– A czym się zajmujesz? – zapytałam, próbując zmienić temat.

– Prowadzę kanał w social mediach. Taki o zwierzętach. Psy, koty, króliczki. Różne historie. No i mój kot to mała gwiazda You Tube i Instagrama – dodała z dumą, zerkając w stronę puchatej kulki drapiącej skórzane oparcie mojej sofy.

Przyznam, że zamarłam. Myślałam, że poznali się w Łukaszem w biurze. Że też jest programistą. Albo asystentką, może jakąś sekretarką lub księgową. Ale prowadzenie kanału o kotach w sieci? Coś takiego nawet nie przyszło mi do głowy. No i mam tę poważną kobietę, która odciągnie mojego Łukasza od komputera i zachęci go do zakładania rodziny. Podczas gdy sama jest niczym nastolatka. Eh, masz babo placek.

To było dziwne

– Czyli zawodowo…. robisz filmiki z kotem? – upewniłam się, nie kryjąc lekkiego rozbawienia.

– Tak! Ale nie tylko z nim. Opowiadam też o adopcjach, nagłaśniam sprawy schronisk, testuję akcesoria, edukuję. Jestem też ambasadorką kilku marek – zaczęła wyliczać.

W tym momencie spojrzałam na syna. Uśmiechał się szeroko, jakby był dumny z każdej litery, którą wypowiedziała. A ja wciąż próbowałam zrozumieć, jak to możliwe, że młoda kobieta zarabia na życie, nagrywając koty. I kto to w ogóle wszystko ogląda.

„Boże drogi, kiedyś trzeba było być lekarzem, prawnikiem, architektem, nauczycielem” – przemknęło mi przez głowę.

Później, przy deserze, temat zszedł na zarobki. Nie pytałam, ale sama powiedziała:

– Wiem, że dla wielu starszych osób to szokujące, ale to naprawdę dobrze płatna praca. Utrzymuję się sama, spłacam raty za mieszkanie, okładam, inwestuję. Na szczęście moja społeczność jest wierna i zaangażowana.

Zatkało mnie.

A co dokładnie robisz? – zapytałam z ciekawości.

– Codziennie publikuję nowe treści. Nagrania, relacje, zdjęcia, poradniki, współprace z markami. W ciągu miesiąca moje filmy mają ponad trzy miliony wyświetleń.

Trzy miliony?! Czyli więcej niż oglądalność niejednego programu w telewizji?

Nie rozumiem młodych

Nie ukrywam – byłam pełna uprzedzeń. Dla mnie praca to biurko, godziny od-do, stres, przełożony nad głową. A ona? Z kotem na rękach i kubkiem kawy, bez szefa nad głową, ze sponsorem od kociej karmy i laptopem. Wydawało mi się to śmieszne, wręcz lekceważące.

Ale potem zaczęłam oglądać. Najpierw z ciekawości, potem z rosnącym uznaniem. Jej profil był pełen empatii, wzruszeń i humoru. Ale i informacji. I nagle zrozumiałam — ona rzeczywiście zmienia coś w tym świecie. W świecie zwierząt. I ludzi też. Uczy ich wrażliwości.

Za kilka dni syn powiedział mi:

– Mamo, wiem, że to może być dla ciebie nowe, ale Alicja naprawdę robi świetne rzeczy. I robi to z sercem. Ona kocha zwierzęta.

Nie musiał mnie przekonywać. Sama to widziałam. Dziś już nie pytam z przekąsem, „czy znowu nagrywa filmiki z kotem”? Czasami nawet podsyłam jej jakieś śmieszne materiały albo artykuły o psach. A gdy moja sąsiadka mówi, że „dzisiejsza młodzież nie chce pracować”, z dumą mówię:

– Moja przyszła synowa zarabia więcej niż ja i mój mąż razem wzięci. I jeszcze ratuje koty przy okazji.

Bo czasami trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby zrozumieć, że miłość i pasja mają różne oblicza. A każda praca jest ważna. Ta w social mediach też.

Anna, 56 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama