Reklama

Zawsze mówiłem, że jak się człowiek uczciwie bierze do roboty, to sobie poradzi. I przez wiele lat tak było – nie bogato, ale wystarczało. Wstawałem o piątej, herbata z cytryną, dwa jajka na twardo i do roboty. Najpierw magazyn, potem ochrona na noc, z czasem prace sezonowe u znajomych w warsztacie. Takie życie – nie książkowe, ale moje. A jak już siadaliśmy z Anką wieczorem przy herbacie, to mówiłem jej:

– Patrz, Aniu. Nie mamy luksusów, ale mamy siebie. I nigdy nikomu nie byliśmy nic winni.

Miał marzenia

Ania tylko kiwała głową. Taka już była – spokojna, rozważna. To ona zbierała grosze do słoika i znała dokładnie datę każdej płatności. Czasem się śmiałem, że jakby prowadziła budżet państwa, to może byśmy nie tkwili w takiej biedzie.

Mieliśmy syna – Pawła. Jedynaka. Marzyciel, jakich mało. Od dziecka coś konstruował, rozkręcał stare radia, podpatrywał mechaników pod blokiem. Zawsze z głową w chmurach.

– Będę miał swój warsztat! – mówił z zapałem, a mnie serce rosło.

I tak żyliśmy spokojnie, dopóki Paweł nie przyszedł któregoś wieczora z oczami pełnymi nadziei.

– Tato, mam pomysł. Otworzę warsztat. Już znalazłem miejsce. Trzeba tylko trochę zainwestować. To pewny interes, serio – mówił, aż mu się ręce trzęsły z emocji.

Ania spojrzała na mnie.

– A jak nie wyjdzie?

Patrzyłem na syna, na jego twarz, tak bardzo podobną do mojej, tylko jeszcze pełną wiary, że wszystko się uda.

– Pomogę ci, na pewno wszystko się ułoży – odpowiedziałem.

Pomogłem mu

Nie spałem całą noc, kiedy przyszło podpisać umowę. Poszedłem do banku sam, żona nawet nie spytała, czy może iść ze mną. Wcześniej przez dwa dni wertowaliśmy papiery, kalkulowaliśmy odsetki, ja kiwałem głową, udając, że wszystko rozumiem. W środku jednak ściskało mnie na myśl o tych cyfrach, które nagle zaczęły mieć realny ciężar.

Kobieta w okienku mówiła coś o elastycznym harmonogramie spłaty, ubezpieczeniu i możliwości wcześniejszej spłaty. Przytakiwałem, byle już mieć to za sobą. W końcu złożyłem podpis. Ręka mi się nie trzęsła, ale gdy wyszedłem z budynku, miałem wrażenie, jakby ktoś powiesił mi na karku worek z kamieniami.

Paweł był wtedy szczęśliwy. Chodził po wynajętym lokalu z centymetrem i mówił o podnośnikach, regałach i banerze reklamowym. Dzwonił do znajomych, zlecał ulotki, z zapałem opowiadał o tym, jak będzie wyglądała jego firma. Czułem dumę. To było coś innego niż moje życie. Może dzięki mnie wystartuje z czymś własnym, czymś, czego ja nigdy nie miałem.

Byłem dumny

Przez pierwsze tygodnie w domu panował spokój. Żona co jakiś czas przypominała mu o terminie pierwszej raty, bo przecież obiecał, że sam spłaci kredyt, który dla niego wziąłem. Paweł co wieczór opowiadał nam o klientach, o tym, jak wymienił rozrząd w jakimś audi, jak facet zadowolony wyszedł, mówiąc, że wróci z kolegami. Uwierzyłem, że to ma sens.

Minęły trzy miesiące i nagle rozmowy przy stole zaczęły cichnąć. Paweł spóźniał się na kolacje, wstawał później, przestał dzielić się historiami z pracy. Mówił, że klienci odwołują, że konkurencja daje niższe ceny, że części drogie, że podatki zabijają. Widziałem, jak jego oczy, kiedyś roziskrzone, gasną z dnia na dzień.

Wiosną warsztat został zamknięty. Paweł wrócił do domu ze spuszczoną głową i powiedział, że nie opłaca mu się dalej ciągnąć tego wszystkiego. Nie pytałem o szczegóły. Widziałem po nim, że ma dość. Kiedyś próbował jeszcze coś kombinować, ogłaszał się w internecie, jeździł do klientów, ale z każdym tygodniem robił się coraz bardziej nieobecny.

Zmienił się

Potem zaczęły się telefony z banku. Najpierw uprzejme przypomnienia, potem już regularne monity. Ania milczała, tylko czasem patrzyła na mnie z takim zmęczeniem, że nie umiałem dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

– Nie dam rady tak żyć. Nie mogę spać po nocach – powiedziała pewnego wieczoru po kolacji.

– Poradzimy sobie. Zawsze dawaliśmy sobie radę – odpowiedziałem, choć sam w to już nie wierzyłem.

Paweł coraz rzadziej bywał w domu. Mówił, że potrzebuje przerwy, że musi pomyśleć. Pewnego dnia po prostu zniknął. Zostawił nam na stole tylko małą kartkę: „Jadę za granicę”. Nie zadzwonił, nie napisał. Zostaliśmy z Anią sami. Nad naszymi głowami wisiał ogromny dług, który przypominał o sobie każdego dnia.

Przez pół roku walczyłem, jak umiałem. Dorywcze prace, nocne zmiany, zaległe nadgodziny. Wszystko na raty. Ale to było za mało. W końcu sprzedałem swój samochód, ten, który kupiłem po czterdziestce, po latach odkładania każdego grosza. Symbol tego, że choć raz w życiu coś mi się udało.

Nie spodziewałem się

Żona już wtedy ze mną nie rozmawiała. Była obok mnie, ale tak jakby jej nie było. Przesuwała się po mieszkaniu cicho, nie pytała, nie komentowała.

– Nie mogę patrzeć, jak się z tym męczysz – powiedziała cicho, bez siły.

– To moja sprawa. Ja podpisałem – odpowiedziałem i wyszedłem do pracy.

Pewnego dnia nasz syn wrócił niespodziewanie. Wszedł do mieszkania z walizką i portfelem pełnym pieniędzy. Mówił szybko, z przejęciem, jakby chciał nadrobić wszystkie miesiące milczenia.

– Tato, przywiozłem pieniądze. Spłacimy to razem.

Stałem w kuchni, ścierką przecierałem stół, który od dawna nie służył już do spożywania wspólnych posiłków. Spojrzałem na niego i powiedziałem spokojnie:

– Nie ma już „razem”. Twoja matka odeszła.

Wszystko się rozpadło

Zaniemówił. Chyba dopiero wtedy zrozumiał, ile nas to wszystko kosztowało.

– Nie wiedziałem…

– Zawsze czegoś nie wiedziałeś, synu.

Nie podniosłem głosu. Nie miałem już siły.

Dom nie zmienił się wiele, ale wszystko było inne. Miejsce po samochodzie pod blokiem świeciło pustką. Stół, przy którym kiedyś siedzieliśmy we trójkę, pokrywał kurz. Czas płynął dalej, nie oglądając się na nikogo.

Spłacony kredyt nie przyniósł mi żadnej ulgi. Nie poczułem ani triumfu, ani spokoju. Była tylko świadomość, że niczego już nie odwrócę. Że nie da się cofnąć słów, których się nie powiedziało wtedy, gdy miały znaczenie. Że nie ma rat za czas stracony.

Robert, 57 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama