Reklama

Zawsze byłam bardziej zmęczona niż wyspana. Wiecznie spóźniona, z resztkami obiadu w torbie, która pamiętała lepsze czasy. Jasiek... Jasiek był moim jedynym światłem w tej całej szarości. I choć urodził się z tej samej miłości, co moje największe rozczarowanie – jego ojciec – to kochałam go bardziej, niż kogokolwiek na świecie. Ale nie umiałam mu dać wszystkiego. Bywały dni, gdy wracałam z pracy i zasypiałam w płaszczu, nie zdążywszy nawet powiedzieć mu „cześć”. A on... nie narzekał. Nigdy.

Syn był wycofany

Był cichy. Zbyt cichy, jak na dziecko. Odkąd skończył siedem lat, rzadko się śmiał. Patrzył na świat tak, jakby go nie dotyczył. W przedszkolu nie miał kolegów. W szkole też nie. Nauczycielki mówiły, że „grzeczny, spokojny, samodzielny”, a ja wiedziałam, że to kod na: „sam sobie radzi, nie wtrącamy się”. I serce mi pękało, kiedy widziałam, jak samotny bywa w tłumie.

Zdarzały się jednak takie momenty, kiedy coś się zmieniało. Kiedy wieczorem podchodził i przytulał się bez słowa. Kiedy nie czekał, aż zapytam, tylko mówił: „Było dobrze, mamo.” Albo – jak wtedy, przy śniadaniu, zupełnie bez ostrzeżenia, zapytał:

– Mamo, zrobisz mi dwie kanapki? – spytał.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Jasiek nigdy nie jadł dwóch. Ba, często jednej nie dojadał.

– Aż dwie? Przecież i tak nigdy nie jesz wszystkiego.

Wzruszył ramionami, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że przestałam drążyć.

Po prostu zrób, dobra?

Zrobiłam. Dwie. Starannie zapakowałam. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta druga kanapka zmieni nie tylko jego. Ale też mnie.

Martwiłam się o niego

Zaczęło się niewinnie. Jasiek wracał ze szkoły jak zawsze – spokojny, przygarbiony, z kapturem naciągniętym na głowę. Ale coś w nim było... inne. Otwierał drzwi wolniej. Siadał do lekcji szybciej. I jakoś mniej patrzył mi w oczy.

Zauważyłam, że zamyśla się częściej niż zwykle. Niby był obecny, a jakby go nie było. Przyłapałam go raz, jak gapił się przez okno, a kromka chleba zawisała mu w ręku w połowie drogi do ust.

Jasiek, wszystko w porządku?

– Tak, mamo – odpowiedział, nie odrywając wzroku od deszczu spływającego po szybie.

Nie drążyłam. Bo może i jestem matką, ale nie z tych, co potrafią czytać w myślach. Czasem sama mam problem, żeby zrozumieć własne. Ale coś mnie tknęło. Zadzwoniłam do wychowawczyni. Nie robię tego często. Zresztą ona była jedną z nielicznych, które jeszcze odbierały ode mnie telefon z życzliwością w głosie.

– Jasiek ostatnio... jakiś inny – zaczęłam, trochę niepewnie. – Zamyślony. Spokojniejszy niż zwykle. Coś się dzieje?

– To zmiana od kiedy dołączył do nas nowy uczeń Michał – usłyszałam. – Jest, cichy, wycofany i biedny. Może to przypadek, ale... Jasiek zaczął do niego lgnąć.

Poczułam, że ściska mnie w gardle. Bo wiedziałam, jak to jest być tym „nowym”. Tym „innym”. I wiedziałam, że Jasiek też to znał. Za dobrze. Wieczorem obserwowałam go, gdy pakował plecak. Rano znów poprosił o dwie kanapki. Nie spytałam, dla kogo. Jeszcze nie. Ale czułam, że coś się właśnie zaczyna.

Syn był tajemniczy

Był środek nocy. Obudziło mnie coś, co początkowo wzięłam za szelest worka w kuchni. Leżałam chwilę, nasłuchując, ale zamiast dźwięków z dołu usłyszałam coś innego. Szept. Cichy, prawie bezgłośny, zza ściany. Z pokoju Jaśka. Podniosłam się z łóżka i stanęłam w progu jego pokoju. Nie zapaliłam światła. Leżał na boku, z twarzą wtuloną w poduszkę. I mówił przez sen.

Nie musisz kraść... zrobię ci jeszcze jedną...

Zamarłam. Cofnęłam się bezszelestnie i wróciłam do siebie. Ale tej nocy już nie zasnęłam. Rano, zanim zeszłam do kuchni, usłyszałam, jak krząta się przy blacie. Robił śniadanie. Dwie kanapki. Starannie zawinięte w papier śniadaniowy, każda w osobnym woreczku. Jedna z szynką i ogórkiem, druga z serkiem, tak jak lubił.

Stałam w drzwiach, patrząc, jak je wkłada do plecaka.

– Jasiek... dla kogo ta druga kanapka?

Zamarł na moment. Odwrócił się tylko na chwilę.

– Dla kolegi.

– Tego nowego? Michała?

Nie odpowiedział. Ale jego milczenie powiedziało wszystko. Patrzyłam, jak wychodzi z domu, jak starannie zamyka drzwi i poprawia plecak. I wróciłam do kuchni. Usiadłam przy stole i przez chwilę nic nie robiłam. Tylko siedziałam. I nagle wróciły wspomnienia. Jasiek, może pięcioletni, stojący sam pod murem przedszkola, patrzący, jak inne dzieci bawią się w kółko. Jakby był za szybą. Jakby świat nie był dla niego. Może właśnie ten Michał też tak się czuł? Jak za szybą? A mój syn... jako jedyny to zobaczył? I poczułam coś dziwnego. Dumę. I niepokój. Bo wiedziałam, że serce Jaśka, tak długo zamknięte, właśnie się uchyla. Ale czy świat potrafi z tym sercem obchodzić się ostrożnie?

Zadzwoniła do mnie wychowawczyni

Byłam w pracy, zgarbiona nad fakturami, w słuchawce piszczała kserokopiarka, a ona mówiła spokojnie, powoli, jakby bała się, że nie zrozumiem.

– Pani syn... Jasiek... stanął dzisiaj w obronie Michała. Przed całą klasą. Ktoś go popchnął, coś krzyknął... a Jasiek rzucił się, jakby... jakby to był jego brat.

Zatkało mnie. Jasiek? Mój Jasiek?

– Nie poznałam go, naprawdę – ciągnęła wychowawczyni. – On… bronił Michała jak lew.

Milczałam. Patrzyłam bezmyślnie na paragon, który właśnie wypluła drukarka.

– To dobrze, prawda? – spytałam w końcu.

– Tak. I nie – odpowiedziała. – Boję się, że znów go zranią.

Ja też się bałam. Znałam ten scenariusz. Chłopak, który wreszcie kogoś do siebie dopuści, który pozwala się lubić, być może nawet kochać – staje się nagle zbyt widoczny. A wtedy świat może go ugryźć.

Wieczorem próbowałam z nim rozmawiać. Przyniosłam mu herbatę do pokoju. Leżał z książką, ale widziałam, że nie czyta. Trzymał ją jak tarczę.

Wiem o dzisiejszym incydencie – powiedziałam cicho.

– Nic się nie stało.

– Podobno rzuciłeś się na starszego chłopaka?

– Bo wyzywał Michała. I pchnął go. A on... nie umie się bronić.

Usiadłam na brzegu łóżka. Chciałam powiedzieć coś mądrego, coś ważnego. Ale jedyne, co wyszło, to:

Jestem z ciebie dumna.

Zadrżała mu ręka. Udawał, że tego nie słyszał. Ale nie zamknął książki. I nie powiedział: „Idź już, mamo.” A ja siedziałam jeszcze chwilę. Bo pierwszy raz od lat... nie czułam się jak intruz w jego świecie.

Przyszedł z nim do domu

Po prostu wszedł, nie zapowiedział. Otworzyłam drzwi do kuchni, trzymając garnek w jednej ręce, i zamarłam.

Dwóch chłopców. Mój syn – mój cichy, wycofany Jasiek – i obok niego drugi. Chudy. Blady. W przykrótkim swetrze i butach, które ledwo trzymały się na sznurowadłach. Michał.

– To Michał – rzucił Jasiek.

Skinęłam głową. Nie wiedziałam, co mam zrobić. W pierwszym odruchu chciałam coś podać – herbatę, ciasto, chociaż sok – ale zorientowałam się, że nie mam w domu nic dla gości. I zrobiło mi się wstyd.

Chłopcy zamknęli się w pokoju. Słyszałam śmiech. Jasiek śmiał się. Głośno. Ciepło. Jak wtedy, gdy był jeszcze mały i rozkładał ręce, wołając: „Patrz, mamo, latający chłopiec!” Usiadłam na taborecie i przez drzwi słuchałam ich rozmowy. Michał mówił o grze na telefonie, Jasiek się śmiał, potem nagle zapadła cisza, a potem:

– Nie musisz dziękować za kanapki. Naprawdę.

Michał wyszedł po godzinie. Z podziękowaniem. Uśmiechnął się do mnie szeroko, aż zobaczyłam, że jeden z zębów jest ukruszony.

– Dziękuję, proszę pani.

Wpadnij kiedyś znowu, Michał – powiedziałam. I dopiero wtedy zauważyłam, że coś mnie ściska w gardle.

Wieczorem Jasiek wszedł do kuchni.

– Mamo, on naprawdę nie ma nic. A ja mam wszystko. Nawet jak myślałem, że nic nie mam...

Spojrzałam na niego. Na mojego chłopca, który był jak zamknięte pudełko. A teraz – sam się otwierał.

– Nie masz wszystkiego. Ale masz serce. I to więcej niż się wydaje – powiedział.

Nie odpowiedział. Ale uśmiechnął się. I to był najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałam od lat.---

Byłam dumna z syna

Michał pojawiał się u nas coraz częściej. Czasem po szkole, czasem w weekend. Nie zawsze razem się odzywali, ale wystarczyło spojrzeć na nich – i wiedziałam, że coś się między nimi zawiązało. Coś kruchego, ale prawdziwego.

Potem szkoła zorganizowała pomoc dla Michała i jego mamy. Udało się znaleźć dla niego miejsce, gdzie miał ciepłe łóżko i posiłki. Nie musiał już chodzić głodny. Jasiek przeżywał to, jakby ktoś uratował mu brata.

– Mamo, on ma wreszcie normalnie. Nie będzie musiał nic ukrywać – mówił, gdy piliśmy wieczorem herbatę.

Patrzyłam na niego i myślałam: to nie jest już ten sam chłopiec. Jeszcze niedawno zamknięty, zgarbiony, niezdolny do rozmowy. A teraz? Otwierał się. Nie tylko przede mną – przede wszystkim przed samym sobą.

Któregoś wieczoru usiedliśmy razem w kuchni. Światło było przygaszone, w czajniku bulgotała woda. Jasiek odłożył telefon i spojrzał na mnie tak poważnie, że aż zrobiło mi się gorąco.

– Nie wiedziałem, że mam tyle siły – powiedział nagle.

– Też nie wiedziałam – uśmiechnęłam się niepewnie. – Ale miałeś ją zawsze.

– On był głodny, mamo. A ja nie potrafiłem przejść obojętnie. Ty mnie tego nauczyłaś.

Nie znalazłam słów. Przesunęłam tylko dłoń po jego ręce. Nie cofnął jej. I w tej ciszy zrozumiałam – mój syn nie jest już samotnikiem. I choć nie umiem mu dać wszystkiego, choć tyle razy zawodziłam, to jednak coś zrobiłam dobrze.

Alina, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama