Reklama

Nigdy nie należałam do tych matek, co to śledzą każdy krok swojego dziecka, wypytują, sprawdzają, wtykają nos tam, gdzie nikt ich nie prosi. Nie. Zawsze starałam się szanować prywatność Tomka, choć nie ukrywam, że czasem serce matki rwało się, żeby zadać jeszcze jedno pytanie, spojrzeć w telefon, zapytać: „A z kim ty tak długo dziś rozmawiałeś, synku?”. Ale gryzłam się w język.

Kiedy Tomek powiedział, że wyjeżdża do Szczecina, nie byłam specjalnie zaskoczona. Mówił, że dostał pracę – „kierownicze stanowisko w logistyce”, tak to ujął. Pomyślałam: „W końcu”. Bo odkąd skończył studia, bujał się z jednej roboty do drugiej – raz krótko, raz dorywczo, aż w końcu zrezygnował i „szukał czegoś porządnego”.

Widziałam, że się spakował, zorganizował pokój do wynajęcia, pojechał. Pisał od czasu do czasu, że wszystko w porządku, że pracuje dużo, że czasem nie ma siły zadzwonić. Tłumaczyłam sobie, że chłopak jest zajęty. Taki tryb pracy. Jednak coś zaczęło mi się nie zgadzać. A gdy przypadkiem usłyszałam, co naprawdę robi mój syn w Szczecinie… miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Zaskoczył mnie

– Mamo, wyjeżdżam – powiedział któregoś wieczoru, zerkając znad parującego kubka herbaty. – Do Szczecina. Znalazłem pracę.

– Do Szczecina? – aż mnie zamurowało. – Przecież tam nikogo nie znasz… A praca? Jaka?

– Kierownik zmiany w dużej firmie logistycznej. Spedycja, magazyny, transport międzynarodowy – odpowiedział płynnie, jakby miał to wcześniej przećwiczone. – Niezła pensja. W końcu coś sensownego.

Zamarłam z łyżką w dłoni. Od tygodni nic nie wspominał, że szuka czegoś tak daleko.

A czemu nic wcześniej nie mówiłeś?

– Bo się bałem, że zapeszę – uśmiechnął się sztucznie. – Mamo, przecież ty wiesz, ile się naszukałem...

Nie kłamał. Rzeczywiście od dłuższego czasu nie mógł znaleźć niczego na stałe.

– Kiedy wyjeżdżasz?

– W piątek. Znalazłem pokój niedaleko firmy. Wszystko ogarnięte.

– A umowa? Już podpisałeś?

– No jeszcze nie. Najpierw okres próbny. Wszystko jest dogadane.

Pokiwałam głową, ale nie mogłam się pozbyć dziwnego uczucia, że coś ukrywa. Tomek zawsze był dobrym aktorem. Umiał ładnie mówić, opowiadać z przekonaniem. Czułam… że coś tu nie gra.

– No to... powodzenia, synku – powiedziałam cicho. – Dzwoń, proszę. Choćby na chwilę.

– Jasne, mamuś. Będę dzwonił. Obiecuję.

A potem wstał, ucałował mnie w czoło i wyszedł z kuchni. I wtedy coś mnie ukłuło w sercu.

Wiedziałam, że kłamie

Dwa tygodnie później Tomek zadzwonił.

– No w końcu! – rzuciłam od razu, odbierając. – Już myślałam, że zapomniałeś, że masz matkę.

– Mamo, no co ty – zaśmiał się, ale ten śmiech był jakiś dziwny, wymuszony. – Praca mnie zżera. Codziennie po 10-12 godzin, czasem nocki. Fajnie jest, serio.

– Opowiadaj. Co tam robisz dokładnie?

– No wiesz… ogarniam ludzi. Zmiany, dokumenty, nadzoruję ruch towarów. Trochę biuro, trochę hala. Sporo odpowiedzialności.

– A współpracownicy?

– Spoko, ale nie mam jeszcze z nikim bliższej relacji, wiesz… początki.

– Aha… – mruknęłam. – A jak z wypłatą? Już coś dostałeś?

– Jeszcze nie. Pierwsza ma być za dwa tygodnie. Umowa już podpisana. Wszystko jest, serio.

Coś mi nie pasowało. Dziwnie kluczył. Same zdawkowe odpowiedzi.

– A powiedz, jaki to dokładnie adres tej firmy?

– Co?

– No, żebym się mogła pochwalić, gdzie pracujesz – próbowałam zgrabnie pociągnąć go za język.

– Mamo, muszę kończyć. Trzeba jeszcze papiery przejrzeć. Zadzwonię niedługo, dobra?

– Zadzwonisz... – powtórzyłam cicho, gdy już się rozłączył.

I wtedy postanowiłam. Nie będę siedzieć jak ta głupia. Coś tu śmierdziało na kilometr. Ja to sprawdzę.

Poznałam prawdę

Długo się wahałam, zanim zadzwoniłam do kuzynki. Miała znajomego w Szczecinie, który „zna wszystkich i wszystko”, jak twierdziła. A ja potrzebowałam prawdy.

– Mówi, że pracuje w dużej firmie logistycznej – wyjaśniłam jej. – Kierownicze stanowisko. Coś mi się nie klei. Nie odbiera, unika pytań… No nie wiem, może panikuję.

– Daj mi dwa dni – odpowiedziała krótko. – Pogadam z Włodkiem. On siedzi w tym środowisku.

Dwa dni później zadzwoniła.

– Mirka, muszę ci coś powiedzieć – zaczęła niepewnie. – Twój Tomek pracuje faktycznie w logistyce, ale...

– No?

– Ale nie jako żaden kierownik. On pracuje w magazynie. Fizycznie. Na wózku jeździ, palety wozi.

– Co...? – jęknęłam.

– Włodek zna chłopa, co tam robi. Mówi, że Tomek z nikim nie gada, trzyma się na uboczu. Nikomu nic nie mówi. Tylko raz, jak ktoś zapytał, to palnął, że „jest tu chwilowo, bo robi badania do projektu”. No kabaret normalnie...

Byłam wstrząśnięta.

– Po co...? – wydukałam. – Przecież nie musiał… Ja nie wymagam, żeby był dyrektorem. Czemu mi to robi?

– Może wstydzi się, że to „tylko” magazyn. Albo chciał ci zaimponować? Nie wiem, ale nie ładnie z jego strony, oj nie…

Wieczorem długo chodziłam po mieszkaniu. A potem usiadłam przy kuchennym stole i napisałam mu wiadomość.

„Tomek. Musimy porozmawiać. Wiem, że nie jesteś kierownikiem. Nie jestem zła, ale chcę znać prawdę. Proszę”.

Nie odpisał przez cały wieczór.

Oszukał mnie

Minął cały dzień, zanim się odezwał. Krótka wiadomość:

„Zadzwonię wieczorem”.

Czekałam jak na wyrok.

– Mamo… – usłyszałam w słuchawce jego głos. Spokojny, ale nieco drżący. – Wiem, że się zawiodłaś.

– Co ty opowiadasz? – zaczęłam ostro. – Dlaczego kłamałeś?

– Bo… bo nie chciałem cię martwić. I nie chciałem, żebyś myślała, że jestem nieudacznikiem.

– Przecież ja nigdy tak nie myślałam!

– Wiesz, jak to brzmi: „magazynier w Szczecinie”? Jakbym cofnął się do liceum. A ty zawsze byłaś dumna, że mam studia, że coś osiągnę…

– Jestem dumna, że się starasz. Nie zmyślaj, że jesteś kimś, kim nie jesteś.

– Mamo... Przepraszam. Ja naprawdę chciałem... Po prostu miałem dość siedzenia bez pracy. Znalazłem coś na szybko, przez agencję. Miało być na chwilę.

– A jest na długo?

– Już nie wiem. Dają mi zmiany, jest kasa. Nie narzekam.

Zamilkłam na chwilę. Potem westchnęłam.

– To następnym razem, jak będziesz chciał coś przede mną ukryć, to się najpierw zastanów, czy chcesz się potem jeszcze ze mną pokazać na oczy.

– Mamo...

Musiałam mu pomóc

Tydzień później stanął w moich drzwiach. W jednej ręce trzymał torbę sportową, w drugiej kwiaty.

– Dla ciebie – powiedział, całując mnie w policzek. – I... żebyśmy już nie musieli rozmawiać przez zasłony i niedopowiedzenia.

– No, w końcu gadasz jak człowiek – mruknęłam, zabierając kwiaty. – A nie jak uciekinier.

Uśmiechnął się krzywo, po czym zsunął buty i usiadł przy kuchennym stole.

– Wiesz, myślałem ostatnio... Jak łatwo można się pogubić. Przez własną dumę.

– Każdy się czasem pogubi. Trzeba znać swoje miejsce, ale nie wstydzić się tego, gdzie się pracuje.

– Tak, wiem. Tylko że… – spuścił głowę. – Jak widzę zdjęcia znajomych z roku – jeden w korporacji w Warszawie, drugi w Londynie, ktoś wrzuca zdjęcia z jakiegoś kongresu. A ja? Pot mi cieknie po plecach, bo wózek się zaciął, a kierownik krzyczy, żebym szybciej ładował.

– Synu – przerwałam mu łagodnie – szczerość i ciężka praca to nie powód do wstydu. Można być zwykłym magazynierem i mieć więcej honoru niż niejedna „gwiazda” w garniturze.

– Myślisz, że kiedyś znajdę coś lepszego?

– Myślę, że jak przestaniesz się ukrywać za ładnymi słówkami, to możesz znaleźć wszystko. Tylko nie zapominaj, skąd jesteś.

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Potem powiedział cicho:

– Dziękuję, mamo.

A ja tylko pokiwałam głową i nalałam mu zupy. Zawsze od tego zaczynałam naprawianie świata – od talerza domowego rosołu.

Byłam z niego dumna

Tomek został u mnie na kilka dni. Pomagał w ogrodzie, naprawił kran, którego hydraulik nie umiał ogarnąć przez dwa miesiące, i... dużo milczał. Jednak to było inne milczenie. Spokojniejsze. Któregoś wieczoru usiadł ze mną na tarasie, z kubkiem herbaty w ręku.

– Wiesz, mamo... – zaczął, wpatrując się w ciemność. – Myślałem, że jak ci powiem prawdę, to mnie wyśmiejesz. Albo się zawiedziesz. A ty… przyjęłaś mnie z zupą i słoikami.

– A czego się spodziewałeś? Że cię wydziedziczę za to, że uczciwie pracujesz?

– Nie wiem... Może bałem się bardziej siebie niż ciebie. Bałem się, że jak powiem głośno, kim jestem, to stanie się to prawdą.

– Tomek – przerwałam mu – Nieważne, czy masz firmę, czy podnosisz kartony. Ważne, żebyś umiał spojrzeć sobie w twarz.

Popatrzył na mnie uważnie. Jakby pierwszy raz od dawna.

– Chyba pora wrócić do siebie. Już bez udawania.

– Dobrze. Tylko następnym razem, jak będziesz kłamać, to ostrzegam: znajdę cię nawet w Chinach i przyciągnę do domu za ucho.

Roześmiał się. I w tym śmiechu znowu był mój syn. Nie żaden prezes, nie magazynier. Po prostu Tomek. I chyba pierwszy raz od dawna oboje mogliśmy spokojnie zasnąć.

Mirosława, 59 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama