„Syn ma żonę, ale to ja wciąż mu gotuję. Mężczyzna powinien jeść na obiad schabowego, a nie parę listków sałaty z tofu”
„Kamil zaczął wpadać częściej. Z początku raz w tygodniu, potem co drugi dzień. Nie pytałam dlaczego. Czekałam z obiadem jak kiedyś, kiedy wracał ze szkoły. Robiłam jego ulubione gołąbki, pulpety, ziemniaki z koperkiem”.

- Redakcja
Kamil, mój jedyny syn, był zawsze moim oczkiem w głowie. Tak się jakoś złożyło, że ojciec go raczej nie wychowywał – pracował za granicą, rzadko bywał w domu. Więc to ja musiałam być i matką, i ojcem. Kamil był cichy, spokojny, zawsze mnie słuchał. I jadł. Bo ja zawsze gotowałam.
Wiedziałam, co lubi. Jak był mały – lane kluski, jak podrósł – karkówkę w sosie. A potem, jak był nastolatkiem – to już samego schabowego potrafił wsunąć na śniadanie. Nasza więź była szczególna. Ale ja się po prostu starałam, żeby mu niczego nie brakowało.
Kiedy przyprowadził do domu Anetę, byłam zaskoczona. Ładna, wysoka, bardzo zgrabna. Tylko to spojrzenie – chłodne, przenikliwe. I te jej słowa przy kolacji:
– My z Kamilem planujemy nowe życie, bardziej świadome, zdrowsze, inne.
Inne? Pomyślałam, że to chyba koniec mojego świata. Bo „inne” znaczyło: bez rosołu, bez niedzielnych obiadów, bez mojej kuchni. Patrzyłam, jak Kamil się śmieje, jak trzyma ją za rękę – i czułam, że tracę coś, co było tylko moje. Ale nie walczyłam. Pozwoliłam mu odejść. Zawsze chciałam jego szczęścia.
Coś się zmieniło
Wszystko zaczęło się w środę. Nie zapowiadali się, nie dzwonili. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Kamila, jak stoi w progu z torbą w ręce i uśmiecha się lekko zakłopotany.
– Cześć, mamo… Wpadłem tylko na chwilę. Nic nie jadłem od rana, może masz coś gotowego? – zapytał, jakbyśmy widzieli się wczoraj, a nie miesiąc temu.
Wpuściłam go do środka bez słowa. Ktoś, kto znałby mnie gorzej, pomyślałby może, że jestem chłodna. Ale ja w środku aż kipiałam – z radości, że przyszedł, i z troski, że chodzi głodny. Poszłam prosto do kuchni.
– Usiądź, dziecko. Zrobię ci schabowego. Takiego, jak lubisz, w panierce i z ziemniakami. Kiszonego ogórka też mam.
– Serio, mamo, nie trzeba było… – powiedział, ale już siadał przy stole i rozglądał się, jakby był znowu dwunastoletnim chłopcem wracającym z podwórka.
Nie odpowiadałam. Rozgrzałam patelnię. On w tym czasie mówił o pracy, o jakimś nowym projekcie, ale słyszałam tylko urywki. Gdy podałam mu talerz, spojrzał na mnie z wdzięcznością, która aż zabolała.
– Boże… – westchnął, krojąc kotleta. – Tego mi było trzeba.
Był głodny
Zajadał w milczeniu, szybko, łapczywie. Patrzyłam, jak je, i nagle poczułam coś, czego nie umiałam nazwać. Może dumę, może ulgę, może jedno i drugie. Wiedziałam jedno – mój syn znów był głodny. I znów przyszedł do mnie.
– A Aneta? – zapytałam, jakby od niechcenia, gdy sięgnął po dokładkę.
– Miała spotkanie… wiesz, ona teraz dużo eksperymentuje z dietą… trochę inaczej gotuje. Albo raczej rzadziej.
Nie patrzył mi w oczy. Wzruszyłam ramionami i nalałam mu kompotu.
– No to jedz, skarbie. U mnie zawsze coś znajdziesz.
Nie skomentował. Jadł dalej. W tamtej chwili zrozumiałam, że ta chwila jest nasza. Jakby czas się cofnął. I nie pytałam więcej. Nie było trzeba.
Karmiłam go
Kamil zaczął wpadać częściej. Z początku raz w tygodniu, potem co drugi dzień. Nie pytałam, dlaczego. Czekałam z obiadem jak kiedyś, kiedy wracał ze szkoły. Robiłam jego ulubione gołąbki, pulpety, ziemniaki z koperkiem. Nigdy nie zostawało nic na potem.
– Aneta wie, że tu przychodzisz? – zapytałam pewnego razu, gdy układałam mu na talerzu drugą porcję klusek.
Westchnął.
– Chyba się domyśla. Tylko nic nie mówi. U niej jest inaczej. Ona podchodzi do jedzenia bardziej świadomie.
– To znaczy jak?
– No… sałatki, humusy, jakieś rzeczy z mango i komosą. Mówi, że nie chce, żebym się zatruwał tłuszczem.
Postawiłam przed nim miseczkę z buraczkami i wróciłam do kuchenki. W myślach przeliczałam – mango i komosa kontra moje gołąbki w sosie. Mój syn, wychowany na rosole, nagle żyje na trawie. Pomyślałam, że jeśli to ma być nowoczesność, to chyba nie dla nas.
– Dobrze, że chociaż tu możesz normalnie zjeść – mruknęłam, bardziej do siebie niż do niego.
Nie zaprzeczył.
Doceniał to
Któregoś dnia wracałam od lekarza i postanowiłam zajść do Kamila. Wzięłam ze sobą słoik ogórków, trochę pasztetu i świeży chleb. Zastałam go samego. Siedział przy stole, zapatrzony w telefon, obok stał pusty kubek i talerz z niedojedzoną kanapką. Rozejrzałam się po kuchni. Zlew pełen naczyń, na blacie słoik z nasionami chia i kartka z przepisem na „bowla z tofu”.
– Przyszedłbym do ciebie, ale jakoś tak się zeszło… – powiedział, jakby tłumaczył się przed nauczycielką.
– Przywiozłam coś do jedzenia. Choćbyś nie chciał, i tak weźmiesz.
Westchnął, uśmiechnął się słabo.
– Aneta miała fazę na głodówki. Od trzech dni jemy tylko zupy z dyni. Bez soli, bez tłuszczu. Mówi, że organizm się oczyszcza.
– Z rozumu chyba – burknęłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Nie odpowiedział. Patrzył, jak wyjmuję pasztet i kroję chleb.
– Wiesz, mamo, to wszystko u niej takie nowoczesne. Zdrowe niby. Ale człowiek chodzi potem pusty, zmęczony. Taki jakby nie swój.
– Bo bez jedzenia nie ma ciepła. Nie ma siły. Nie ma domu – powiedziałam i podałam mu kanapkę.
Wziął ją i ugryzł. A ja patrzyłam i czułam, jak we mnie rośnie cicha pewność. Że ona go nie rozumie. I że ja wcale nie muszę nic robić. Wystarczy, że gotuję. Czekam. Jestem.
Czułam, jak to się skończy
Przyszedł w sobotę wieczorem. Padał deszcz, a on stał na progu z walizką. Twarz miał szarą, oczy podkrążone. Patrzył na mnie długo, nic nie mówiąc.
– Obiad na stole – powiedziałam i odsunęłam się, żeby wszedł.
Nie zdjął nawet butów. Usiadł przy stole i zjadł cały talerz zupy. Potem drugi. Nie patrzył na mnie. Ja też nie mówiłam. Przyniosłam mu kotleta, ziemniaki z masłem, mizerię. Jadł wolno, jakby każdy kęs przywracał mu jakiś kawałek siebie. Gdy skończył, odsunął talerz i oparł się o krzesło. W końcu powiedział cicho:
– Nie wiem, co teraz.
Nie potrzebowałam wiedzieć, jak się rozeszli. Czy się pokłócili, czy Aneta go wyrzuciła. Może to on spakował torbę i wyszedł? Może zrobił to zbyt późno?
Wiedziałam tylko jedno – mój syn znów jest w domu. I choć czułam w tym coś z triumfu, było też coś innego. Taki dziwny smutek. Bo to już nie był ten sam chłopak, co kiedyś. Coś się w nim wyciszyło, coś zgasło.
Wrócił do mnie
Od tamtej soboty minął już rok. Kamil mieszka ze mną. Wrócił do swojego dawnego pokoju, choć już nie jest chłopcem. Rano wstaje, je śniadanie, wychodzi do pracy. Wieczorami siada przy stole, je kolację i długo milczy. Czasem coś powie o pogodzie, o korkach, rzadziej o ludziach. O Anecie – nigdy.
Ja nadal gotuję. Obiady, kolacje. Kiedy nakładam mu zupę albo piekę mu sernik, czuję się potrzebna. Ale nie tak jak kiedyś. Tamta radość już nie wróciła. Teraz wszystko jest jakby przez szkło – widać, ale nie czuć.
Nie pytam go, czy żałuje. Nie pytam, czy myśli o powrocie. On nie mówi, ja nie drążę. Żyjemy obok siebie, spokojnie. Tylko czasem, gdy zostaje po nim pusty talerz i miska po ogórkowej, przypomina mi się ten chłopiec, który kiedyś przybiegał ze szkoły, rzucał tornister i krzyczał: „Mamo, co dziś na obiad?”. Tego już nie ma. Zostały tylko zapachy, cisza i dłonie, które pamiętają, jak długo gotuje się mięso na rosół.
Danuta, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa uczyła mnie, jak mam wychowywać dziecko. Najpierw tylko się uśmiechałam, potem wyraźnie powiedziałam dość”
- „Choć nasze małżeństwo nie miało przyszłości, wciąż tęsknię za mężem. Nie umiem znieść ciszy, którą po sobie zostawił”
- „Po rozwodzie często wracałem myślami do licealnej sympatii. Nawet nie sądziłem, że młodzieńcza miłość może znów odżyć”

