Reklama

Zawsze mam problem z odpowiedzią na pytanie: „Po co ciągle wyjeżdżasz?”. Jakby każda ucieczka musiała mieć sens, plan i ładnie opakowany powód. A prawda jest taka, że czasem po prostu nie da się już siedzieć w tym samym miejscu, w tym samym życiu, z tym samym uczuciem niedosytu, które zostawia pustkę w sercu.

Mam dwadzieścia kilka lat, pracę, którą „powinnam doceniać”, znajomych, z którymi „zawsze jest wesoło”. Tylko że ja od jakiegoś czasu czuję się wyobcowana. Śmieję się sekundę za późno, wychodzę wieczorem, bo inni też idą, jadę, bo wszyscy jadą. Sylwester w górach miał być przerwą. Resetem. Może nawet dowodem, że jeszcze potrafię czegoś chcieć.

W samochodzie było głośno. Ktoś już w trasie otworzył butelkę, ktoś inny krzyczał, że „to przecież tylko korek”. Śmiechy, playlisty, plany na stoki i imprezy. Siedziałam z tyłu, patrząc w okno, licząc światła mijanych aut i zastanawiając się, kiedy ostatnio ktoś naprawdę mnie dostrzegł.

Instruktor wpadł mi w oko

Pensjonat pachniał drewnem. Skrzypiące schody, ciepło po wejściu z mrozu, para unosząca się z naszych kurtek. I wtedy zobaczyłam jego. Stał przy recepcji, oparty niedbale o blat. Instruktor narciarski, miał na imię Kacper. Spokojny, jakby nigdzie mu się nie spieszyło.

– Dzień dobry, grupa na jutro? – zapytał, a jego głos był niższy, niż się spodziewałam.

– Tak, to my – odpowiedział ktoś zza mnie.

Podał mi rękę, gdy przyszła moja kolej.

– Magda – powiedziałam.

– Kacper.

Uśmiechnął się krótko, jakby oszczędnie. Spojrzał mi w oczy dokładnie sekundę dłużej, niż było to konieczne. Nic się nie wydarzyło. A jednak coś drgnęło.

– Instruktor całkiem w porządku, co? – szepnęła później jedna ze znajomych, puszczając do mnie oko.

Wzruszyłam ramionami.

– Normalny.

Skłamałam, bo tak naprawdę od razu zwróciłam na niego uwagę. Ale nie chciałam przyznać się sama przed sobą, że ktoś tak szybko może zawrócić mi w głowie. Że wystarczy chwila, by cały mój świat zawirował. Nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero początek.

Intrygował mnie coraz bardziej

Pierwszego dnia na stoku było zimno. Mróz szczypał w policzki i zmuszał do ciągłego poprawiania rękawic. Stałam w grupie, przenosząc ciężar z nogi na nogę, udając, że jestem spokojna i skupiona. Kacper stanął przed nami, pewny, opanowany, jakby to wszystko było dla niego absolutnie naturalne. Mówił wyraźnie, bez pośpiechu, tłumacząc podstawy, choć większość z nas twierdziła, że już je zna.

– Najpierw pozycja. Kolana lekko ugięte, ciężar ciała na środku – powiedział, podchodząc bliżej.

Zatrzymał się przy mnie. Nachylił się, poprawił ustawienie moich nart. Jego dłoń dotknęła mojej łydki na krótką chwilę, neutralnie, profesjonalnie. A ja i tak poczułam, jakby to dotknięcie miało znaczenie większe, niż powinno.

– Teraz spróbuj jeszcze raz – dodał ciszej.

Zjechałam kilka metrów, trochę niepewnie, trochę na pokaz. Kiedy się zatrzymałam, spojrzał na mnie z półuśmiechem.

– Jest lepiej. Masz dobre wyczucie równowagi.

To było zwyczajne zdanie, a ja rozłożyłam je w głowie na części, analizując ton, spojrzenie, pauzę po słowie „lepiej”. Śmiałam się w duchu z samej siebie i jednocześnie nie potrafiłam przestać. Po nartach wszyscy zeszliśmy do pensjonatu. Wieczorem siedzieliśmy przy stole, ktoś napełnił kieliszki, ktoś inny opowiadał historię z drogi. Kacper dołączył później, jakby przypadkiem.

– Długo już uczysz? – zapytałam, sama nie wiedząc, czemu wybrałam akurat to pytanie.

– Kilka lat. Zimą tu, latem gdzie indziej – odpowiedział.

– A ty? Uciekasz z miasta czy przyjechałaś się wyszaleć? – dodał po chwili.

– Chyba jedno i drugie – odparłam.

Rozmawialiśmy o górach, o zmęczeniu, o tym, jak łatwo zgubić rytm dnia. To wciąż było niewinne, ale czułam, że między zdaniami zostaje coś niewypowiedzianego. Gdy poszłam spać, długo patrzyłam w sufit, powtarzając sobie, że to tylko wyjazd, tylko instruktor, tylko kilka rozmów. I właśnie to „tylko” nie dawało mi spokoju.

Uczucie stawało się silniejsze

Z każdym kolejnym dniem coraz trudniej było mi udawać, że wszystko jest zwyczajne. Spotykaliśmy się niby przypadkiem, na schodach, przed wyjściem na stok, wieczorem w korytarzu. Zaczęłam zapamiętywać rytm jego dnia, momenty, kiedy znikał i kiedy znowu się pojawiał. Mówiłam sobie, że to naturalne, skoro spędzamy czas w jednym miejscu, a jednak czułam, że coś jest na rzeczy.

Po południu poszliśmy na krótki spacer. Śnieg skrzypiał pod butami, powietrze było czyste i ostre. Szliśmy obok siebie, nie dotykając się, a mimo to czułam jego obecność intensywniej niż wielu ludzi, z którymi byłam znacznie bliżej.

– Lubię tu wracać – powiedział nagle. – Daje mi to poczucie spokoju.

– Wyglądasz na kogoś, kto zawsze jest spokojny – odpowiedziałam.

Uśmiechnął się krótko, jakby to zdanie go rozbawiło.

– To tylko wrażenie.

Wieczorami znowu były wspólne spotkania i rozmowy. Znajomi żartowali, śmiali się, planowali kolejne dni. Ja coraz częściej łapałam się na tym, że czekam na moment, kiedy Kacper usiądzie obok. Kiedy spojrzy w moją stronę, kiedy zada pytanie, które będzie skierowane tylko do mnie. Któregoś wieczoru powiedział to mimochodem, jakby sprawdzał moją reakcję.

Ktoś na mnie czeka w domu. Przynajmniej teoretycznie.

Zawahał się na chwilę, a potem zmienił temat. Nie dopytałam. Skinęłam tylko głową, udając obojętność, chociaż w środku poczułam nieprzyjemne ukłucie. Zaczęłam tłumaczyć to sobie na wszystkie możliwe sposoby. Przecież nie byliśmy parą, nie obiecywał mi niczego, to tylko rozmowy i spojrzenia. Później jedna ze znajomych przycisnęła mnie w pokoju.

– Coś jest na rzeczy, prawda? – zapytała półżartem.

– Wymyślasz – odpowiedziałam zbyt szybko.

Kiedy zostałam sama, dotarło do mnie, że najbardziej zazdroszczę komuś, kogo nawet nie widziałam. I że to uczucie, choć głupie i nie na miejscu, było zaskakująco silne.

Wszystko się rozsypało

Sylwester przyszedł szybciej, niż się spodziewałam. Muzyka grała już od południa, ktoś mieszał drinki, ktoś inny krążył w cekinach po korytarzu. Ja kręciłam się bez celu, czując napięcie pod skórą, trudne do nazwania. Wieczorem wyszliśmy na zewnątrz. Zimne powietrze otrzeźwiało bardziej niż cokolwiek. Światła, śmiech, odliczanie, którego jeszcze nie było, a już wisiało w powietrzu. Kacper stał trochę z boku. Podeszłam, jakby to było zupełnie naturalne.

– Uciekasz od tłumu? – zapytałam.

– Na chwilę – odpowiedział.

Nie było między nami wielkich słów. Staliśmy obok siebie, patrząc w ciemność. Gdy wybiła północ, ktoś krzyknął, niebo rozświetliło się kolorami. W tej kakofonii nagle zrobiło się cicho, przynajmniej dla mnie. Odwrócił się w moją stronę. Spojrzał tak, jakby przez te kilka dni zbierał się na ten ruch. Pocałował mnie pierwszy. Krótko, a potem dłużej, jakby nie chciał już udawać. Poczułam, że to jest prawdziwe, intensywne, długo wstrzymywane. Na moment świat przestał istnieć.

Kiedy się odsunęłam, wciąż trzymałam go za rękaw kurtki.

– Co dalej? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie spokojnie, prawie łagodnie.

Jutro przyjeżdża moja dziewczyna. Ale tej nocy nie zapomnę.

Te słowa spadły na mnie ciężko, choć wypowiedziane były bez dramatyzmu. Kiwnęłam głową, jakby to była najbardziej logiczna rzecz na świecie. W środku coś się jednak rozsypało. Staliśmy jeszcze chwilę obok siebie, a potem wróciliśmy do innych, jakby nic się nie wydarzyło.

Było inaczej

Obudziłam się wcześnie, zanim ktokolwiek zaczął się krzątać po korytarzu. Światło było blade, zimowe, bezlitosne. Leżałam chwilę bez ruchu, wsłuchując się w ciszę, która po nocy zawsze wydaje się obca. Nie czułam łez ani rozpaczy. Było we mnie raczej zdziwienie tym, jak szybko emocje potrafią opaść, zostawiając po sobie pustą przestrzeń.

Wstałam powoli, ubrałam się, spojrzałam w lustro. Wyglądałam zwyczajnie. To było chyba najbardziej niepokojące, że na twarzy nie było śladu tego, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Jakby ta noc nie istniała. Na śniadaniu siedzieliśmy wszyscy razem. Rozmowy były głośniejsze, trochę nerwowe, pełne niedopowiedzianych żartów o wczoraj. Kacper pojawił się chwilę później. Wydawał się inny. Zamknięty, skupiony, jakby już myślami był gdzie indziej.

– Cześć – powiedział krótko, mijając mnie.

– Cześć – odpowiedziałam tak samo.

Nie spojrzeliśmy na siebie dłużej, niż wymagała uprzejmość. Widziałam, jak sprawdza telefon, jak rozmawia z kimś przyciszonym głosem. Wiedziałam, z kim. To bolało bardziej, niż się spodziewałam. Spotkaliśmy się jeszcze na korytarzu, gdy pakowałam kurtkę.

– Miłego dnia – powiedział.

– Tobie też – odparłam.

To była wymiana zdań, która nie znaczyła nic, a jednocześnie znaczyła wszystko. Wyszłam na zewnątrz, zaczerpnęłam zimnego powietrza i poczułam, że coś się we mnie domyka. Nie było żalu ani pretensji. Była decyzja, choć jeszcze jej nie nazywałam.

Niczego nie żałuję

Wróciłam do domu zmęczona, choć nie miało to nic wspólnego z podróżą. Rozpakowywałam rzeczy powoli, odkładając je na swoje miejsca, jakbym chciała w ten sposób uporządkować także to, co zostało we mnie po wyjeździe. Znajomi jeszcze przez kilka dni wysyłali zdjęcia i żarty, wspominali stoki i noc sylwestrową. Odpowiadałam krótko, bez wchodzenia w szczegóły.

Często wracałam myślami do tamtej nocy, ale nie po to, żeby czegoś żałować. Zastanawiałam się raczej, co tak naprawdę wtedy dostałam. Doszłam do wniosku, że nie obietnicę ani przyszłość, tylko moment, w którym przez chwilę byłam w czyimś centrum uwagi. I to było prawdziwe, nawet jeśli nie trwało długo.

Nie czułam się wykorzystana. Wiedziałam, na co się zgadzam, nawet jeśli nie chciałam tego nazwać. On nie był bohaterem ani potworem. Ja też nie byłam ofiarą ani zwyciężczynią. Spotkało się dwoje ludzi, każde z własnym niedosytem, i przez jedną noc udawaliśmy, że to wystarczy.

Ten wyjazd czegoś mnie nauczył. Przestałam myśleć o sobie jak o kimś niewidzialnym, kto zawsze stoi z boku. Zrozumiałam, że potrafię jeszcze czuć intensywnie, nawet jeśli to uczucie nie prowadzi donikąd. To była cicha zmiana, bez fajerwerków, ale trwała. Czasem najważniejsze chwile nie są tymi, które zostają z nami na zawsze. Są tymi, które pokazują nam, że wciąż potrafimy czegoś chcieć. I wraz z tą myślą poczułam się zaskakująco spokojnie.

Magda, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama