„Święta spędzam w kuchni przy taśmowej produkcji pierogów. Rodzina chce, żeby ich niańczyć, ale miarka się przebrała”
„Czułam frustrację, ale nie dałam tego po sobie poznać. Wiedziałam, że jeśli chcę, aby Wigilia była idealna, nie mogę się poddać. Piętrzące się obowiązki nie dawały mi wytchnienia. Wiedziałam, że jutro nastąpi test. Zastanawiałam się, jak tym razem zareaguje rodzina, która zwykle była gotowa skupić się na krytyce zamiast na wdzięczności”.

- Redakcja
Święta zawsze były dla mnie czasem skrajnej mobilizacji. Listopad przynosił plany, zakupy i pierwsze próby pierogów, grudzień zaś wypełniała niekończąca się krzątanina w kuchni. Ciasto, farsze, dekoracje, porządki – wszystko wymagało wysiłku, uwagi i precyzji. Rodzina oczekiwała cudów: idealnych potraw, pachnącego makowca, karpia soczystego jak nigdy wcześniej.
Starałam się, ugniatając, wałkując, smażąc i gotując, by każdy szczegół był perfekcyjny. Często czułam zmęczenie w kościach, a mimo to oni tylko uśmiechali się i narzekali, krytykując moje pierogi. Coraz częściej myślałam, że jeśli chcą idealnej Wigilii, powinni sami wziąć w tym udział.
Byłam zmęczona
Grudniowy poranek zaczynał się dla mnie zawsze wcześnie, zanim jeszcze reszta rodziny zdążyła otworzyć oczy. Kuchnia była moim królestwem. Mąka pokrywała blat, farsz smażył się na patelni, a ja starałam się pamiętać o każdym szczególe, by pierogi wyszły idealne. Zegar wydawał się przyspieszać, a lista zakupów rosła z dnia na dzień. W głowie planowałam kolejność zadań: ciasto, farsze, dekoracje. Każdy ruch musiał być przemyślany, żeby nie stracić czasu.
– Naprawdę musisz robić aż tyle pierogów? – zapytał brat, wchodząc do kuchni z kubkiem kawy.
– A kto ma to zrobić, jeśli nie ja? – odparłam, ocierając dłonie o ścierkę. – Chcesz udanych świąt, czy nie?
– No tak, ale może trochę odpocznij… – mruknął, patrząc na stosy talerzy i garnków.
– Odpoczywać mogę po świętach, teraz liczy się perfekcja – odpowiedziałam stanowczo, unosząc wałek nad stolnicą.
Z każdą godziną kuchnia stawała się bardziej zatłoczona. Moja mama włączyła radio, śpiewając pod nosem kolędy, a młodsza siostra mieszała farsz w misce, obok leżały przyprawy i świeże zioła. Pachniało kapustą, grzybami i cynamonem. Byłam zmęczona, ale nie mogłam przestać – wiedziałam, że każdy detal ma znaczenie.
– Nie zapomnij o makowcu – przypomniała mama, podając mi miskę z ciastem.
– Nie zapomnę, mam nadzieję, że tym razem wyjdzie idealny – odpowiedziałam, patrząc na nią z lekkim uśmiechem.
W tym zamieszaniu nie zauważyłam, że czas płynie szybciej, niż sobie zaplanowałam. Za oknem padał śnieg, a ja wciąż wałkowałam ciasto, nakładałam farsz i układałam pierogi na tacach. Wiedziałam, że dopiero jutro zobaczę, czy wysiłek się opłaci.
Nie mogłam się poddać
Na stole leżały już tacki pierogów z kapustą i grzybami, równo ułożone, gotowe do gotowania. Obok czekały pierogi z mięsem, z serem, z soczewicą i jeszcze kilka wariantów eksperymentalnych. Każdy typ wymagał innego farszu, innej techniki lepienia, innego czasu gotowania. Pracowałam jak w transie, odliczając sekundy, żeby nie przypalić ciasta.
– Czy naprawdę trzeba ich aż tyle rodzajów? – zapytał brat, wchodząc do kuchni po raz kolejny.
– Tak, jeśli chcesz, żeby wszyscy byli zachwyceni – odparłam, przecierając czoło ścierką. – Nie oczekuj, że zrobię to w pięć minut.
– Może chociaż zjedz coś, zanim się przewrócisz – mruknął, siadając przy stole.
Nie miałam czasu ani ochoty na jedzenie. Każdy ruch musiał być perfekcyjny. Niektórzy członkowie rodziny krążyli po kuchni, komentując moje starania, jakby byli ekspertami kulinarnymi. Mówiłam sobie w duchu, że gdyby sami mieli przygotować świąteczny stół, pewnie skończyliby na sklepowych pierogach.
– Zwróć uwagę, żeby ciasto nie było zbyt cienkie! – krzyknęła siostra, podając mi kolejną tacę.
– Nie martw się, już ogarniam – odpowiedziałam, starając się nie stracić cierpliwości.
Każdy pieróg był dla mnie małym dziełem sztuki. Nadziewałam, sklejałam, formowałam i układałam, a jednocześnie słyszałam komentarze typu: „Za dużo soli”, „Nie w tym kształcie”, „Dlaczego te są większe niż tamte?”. Czułam frustrację narastającą w środku, ale nie dałam tego po sobie poznać. Wiedziałam, że jeśli chcę, aby Wigilia była idealna, nie mogę się poddać.
Przeciągający się dzień i wciąż rosnąca lista zadań nie dawały mi wytchnienia. Wiedziałam, że jutro dopiero nastąpi test. Zastanawiałam się, jak tym razem zareaguje rodzina, która zwykle była gotowa skupić się na krytyce zamiast na wdzięczności.
Rodzina była niewdzięczna
Wieczór wigilijny zbliżał się nieubłaganie, a ja wciąż krzątałam się po kuchni, przestawiając garnki i patelnie z miejsca na miejsce. Próbowałam zachować spokój, mimo że w głowie rosło napięcie. Wiedziałam, że lada moment rozpocznie się wielki sprawdzian, czy moje starania wystarczą.
– Już gotowe? – zapytała mama, wchodząc z torbą pełną sałatek.
– Prawie, tylko ostatnie pierogi – odparłam, próbując ukryć zmęczenie.
– Ostatnie? A ile już godzin nad nim siedzisz? – siostra spojrzała z niedowierzaniem.
– Cały dzień... i noc – odpowiedziałam, układając ostatnią partię na tacy.
Rodzina krążyła po kuchni, komentując moją pracę. Każde ich „sprawdź to” albo „może lepiej tak” podnosiło mi ciśnienie. Nawet kot, zwykle cichy obserwator, teraz wskakiwał na blat i patrzył na mnie wymownie, jakby próbował doradzić, co robić z pierogami.
– Te są za duże! – krzyknął brat, wskazując na kilka ostatnich sztuk.
– No i co z tego? – odpowiedziałam. – Ważne, żeby były smaczne.
– Smaczne, hm… sprawdzimy – odparł, biorąc pierwszy do ust.
W tej chwili poczułam mieszankę dumy i rezygnacji. Cały wysiłek, każda godzina spędzona w kuchni, mogła zostać oceniona w sekundę. Widziałam, jak rodzina siada do stołu, ogląda pierogi, komentuje farsze i kształt. Wiedziałam, że ich uwagi nie są złośliwe, ale jednak brakowało w nich wdzięczności za to, ile pracy w to włożyłam.
– Następnym razem może sami spróbujcie – pomyślałam w duchu, obserwując, jak znikają kolejne pierogi. To miał być moment triumfu, ale zamiast radości, czułam mieszankę frustracji i satysfakcji.
Miałam tego dość
Starannie usmażyłam karpia z każdej strony. Ryba wyglądała idealnie, ale każde danie budziło komentarze rodziny. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę mogła spokojnie przygotować Wigilię bez krytyki na każdym kroku. Byłam rozdarta między moim zmęczeniem i frustracją a oczekiwaniami bliskich.
– Może przestaw stół bardziej w lewo – podpowiedziała siostra, wskazując palcem.
– Nie, będzie dobrze tutaj – odparłam, prostując obrus. – Nie ma sensu go przestawiać co pięć minut.
– Ale wygląda dziwnie… – brzmiał cichy głos brata zza stołu.
W tym samym czasie mama próbowała pomóc, podając kolejne talerze i sztućce. Ustawiała je po swojemu, co tylko wprowadzało dodatkowy chaos. Poczułam zmęczenie i irytację, ale wiedziałam, że muszę zachować spokój.
– Chciałam, żeby karp był na środku, a nie w rogu – skomentowała siostra, marszcząc brwi.
– Jest w centrum, tylko inaczej patrzysz – odparłam, starając się nie podnieść głosu.
W pewnym momencie brat zaczął przestawiać krzesła, a ja patrzyłam, jak moje starania o harmonię zamieniają się w niekończącą się walkę. W głowie rodziła mi się myśl, że jeśli rodzina naprawdę chce idealnej Wigilii, powinni sami wziąć w ręce wałek, garnki i nóż.
– Może następnym razem sami ugniatajcie ciasto – powiedziałam półgłosem do siebie, obserwując chaos.
W tej chwili poczułam mieszankę złości i rezygnacji. Wszystko, co przygotowałam, wydawało się tracić sens, bo nikt nie dostrzegał godzin, które spędziłam na kuchennych przygotowaniach. Wiedziałam, że muszę znaleźć w sobie siłę, żeby wytrzymać resztę wieczoru, nawet jeśli cały wysiłek i tak będzie oceniany na podstawie kilku pierogów i jednej ryby.
To była dla nich lekcja
Po południu, gdy w kuchni zapach pierogów mieszał się z aromatem makowca i smażonego karpia, poczułam, że moja cierpliwość osiąga granice. Starałam się, żeby wszystko wyszło idealnie. W głowie pojawiła się myśl, że może czas przestać tak bardzo starać się dla innych.
– Nie podoba ci się coś w pierogach? – zapytałam siostrę.
– No wiesz, mogłyby być bardziej delikatne – odparła, nie zdając sobie sprawy z godzin mojej pracy.
– A więc spróbuj je zrobić sama – powiedziałam spokojnie.
Brat podszedł z talerzem i wziął dwa pierogi, krzywiąc się przy próbie skosztowania.
– Smakuje jak zawsze… dziwnie – mruknął.
– Dziwnie, czyli dobrze? – spytałam, próbując zachować spokój.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że kolejnym razem naprawdę powinni sami zabrać się za przygotowanie Wigilii. Nie chodziło o to, że nie lubię gotować, ale o brak wdzięczności za wysiłek. Rodzina skupiała się na krytyce zamiast na docenieniu tego, co powstało dzięki mojej pracy.
– Może w przyszłym roku każdy zrobi jakąś potrawę sam – rzuciłam, patrząc na ich zaskoczone twarze.
– O co ci chodzi? – zapytała mama.
– Że nie będę robić wszystkiego sama.
W powietrzu zawisła cisza, a ja poczułam lekką ulgę. Wreszcie mogłam zdjąć fartuch, usiąść na krześle i odetchnąć. Rodzina zaczęła powoli włączać się w przygotowania, rozdzielając zadania i odkrywając, że gotowanie wymaga więcej niż kilku komentarzy i uwag. W tamtej chwili poczułam, że nauczyli się lekcji: święta wymagają wspólnego wysiłku.
Wreszcie mogłam odetchnąć
Kiedy wreszcie wszystko zostało podane na stół, poczułam, że ciężar dnia powoli znika z ramion. Choć kuchnia wciąż była pełna garnków, misek i brudnych blatów, w powietrzu unosił się zapach pierogów, makowca i pieczonego karpia. Rodzina zaczęła wreszcie współpracować, przestawiając talerze, nalewając barszcz i doprawiając sałatki. Widząc ich zaangażowanie, poczułam satysfakcję, jakby część mojej frustracji w końcu zastąpił spokój.
– To wygląda naprawdę dobrze – powiedział brat, podając mi talerz.
– Widzisz? – odpowiedziałam spokojnie, siadając przy stole. – Wystarczy trochę współpracy.
– Przyznaję, że sama bym tego wszystkiego nie ogarnęła – dodała siostra, uśmiechając się nieśmiało.
Usiadłam i wzięłam pierwszy kęs pieroga. Smakował idealnie, a ja poczułam dumę, że mimo chaosu, wysiłek nie poszedł na marne. Rodzina zaczęła doceniać nie tylko efekt, ale też to, ile pracy trzeba włożyć, by Wigilia była wyjątkowa.
– W przyszłym roku czekam na wasze pierogi – powiedziałam, śmiejąc się.
– Postaramy się – odpowiedziała mama, podając mi filiżankę herbaty. – Ale na pewno nie będą tak wyśmienite, jak twoje.
W tej chwili poczułam, że święta to nie tylko kwestia smaku, ale też zaangażowania i wspólnego wysiłku. Mogłam wreszcie odetchnąć i spojrzeć na rodzinę, która zrozumiała, że Wigilia to nie tylko gotowanie, ale też dzielenie się obowiązkami. W kuchni panował spokój, a ja siedziałam z kubkiem herbaty, pozwalając sobie cieszyć się chwilą. Wiedziałam, że w przyszłości każdy będzie miał swoje zadanie, a ja wreszcie mogę świętować tak, jak należy – bez nadmiernej presji i frustracji. Święta wreszcie pachniały makowcem, pierogami i spokojem, który czułam głęboko w sercu.
Sylwia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zaprosiłam synową na święta, ale ona mną wzgardziła. Myślałam, że się mści, ale prawda była inna”
- „W te święta odpuściłam polowanie na promocje i prezenty. Nie spodziewałam się, że największy luksus tkwi gdzie indziej”
- „Wszyscy byli zaproszeni na święta do siostry. Ja dostałam tylko sms-a z przepisem na sałatkę”

