„Święta spędzałam na miotle, ale to nie ja byłam rodzinną czarownicą. Synowa malowała pazury i czekała na gotowe”
„Tego dnia zrobiłam dwanaście tysięcy kroków. Z odkurzaczem, mopem, potem z miotłą. Miałam dość latania między kuchnią a salonem. Pod koniec dnia nogi mi się trzęsły, a ręce miałam czerwone od środków czyszczących. Kaja tymczasem wstawiła zdjęcie świeżo pomalowanych paznokci na swój profil w mediach społecznościowych”.

- Redakcja
Nigdy nie miałam dużych wymagań wobec świąt. Ot, żeby był barszcz z uszkami, choinka choćby nieduża, trochę śmiechu przy stole i chwila wytchnienia po całym roku. Od kiedy mój syn się ożenił, myślałam, że będzie łatwiej – młodzi przecież pomogą, coś ugotują, przywiozą ciasto, może posprzątają ze mną przed Wigilią. Tymczasem co roku wyglądało to tak samo. Ja harowałam w kuchni i całym domu, a synowa siedziała z telefonem, poprawiając sobie lakier na paznokciach.
Kaja nie mówiła zbyt wiele, ale spojrzeniami potrafiła mnie zmierzyć tak, że miałam ochotę uciekać z własnego mieszkania. A mój syn? On nie widział problemu. Przez lata próbowałam nie wybuchnąć, zachowując pozory. W te święta coś jednak we mnie zaczęło się buntować. I pierwszy raz od dawna... nie przeszłam nad tym do porządku dziennego.
Czułam się jak służąca
– Mamo, tylko się nie przemęczaj, przecież nie jesteś sama – rzucił Michał przez telefon tydzień przed Wigilią, gdy powiedziałam, że wpadnę do warzywniaka i jeszcze muszę umyć okna.
– No pewnie – odparłam, zerkając na listę zakupów. – W końcu mam pomoc...
Nie dokończyłam, bo aż się zadrżałam z nerwów. Wiedziałam, co się wydarzy. W Wigilię wpadną chwilę przed pierwszą gwiazdką, Kaja w nowym sweterku, pachnąca jak perfumeria, wniesie „swoje popisowe ciasto” – zazwyczaj kupne tiramisu z dyskontu – i zasiądzie na kanapie, jakby przyjechała do SPA. Michał, jak zwykle, zacznie grzebać przy telewizorze, żeby zainstalować „kolędowe karaoke” dla dzieci. A ja? Ja będę do końca gotować, podawać i zmywać. Ledwo zdążę odstawić półmiski z rybą, a już usłyszę:
– Mamo, zrobisz jeszcze herbatki?
Od trzech lat przed Wigilią czuję się nie jak gospodyni, tylko jak służąca. Gdybym przebrała się w czarną sukienkę i fartuch, pasowałabym do roli idealnie. Pół żartem, pół serio pomyślałam nawet, że może założę czapkę Mikołaja i dorzucę miotłę, skoro i tak wszędzie latam. Z tą różnicą, że to nie ja byłam czarownicą w tej rodzinie.
Miałam tego dość
Dwa dni przed Wigilią miałam najwięcej roboty – szorowanie kuchni, okien, łazienki, podłóg. Przedpokój wyglądał jak po tornadzie – wnuki porozrzucały buty, nikt nie pomyślał, by po sobie sprzątnąć. Wzięłam miotłę, wiadro i mop. Kiedy wchodziłam do salonu, Kaja rozciągała się na kanapie z laptopem i lakierem do paznokci w ręku. Nawet nie podniosła wzroku.
– Robisz paznokcie? – zapytałam, bardziej z ciekawości niż złośliwości.
– Tak, chcę, żeby do świąt ładnie wyglądały. Paznokcie to wizytówka kobiety – odpowiedziała z uśmiechem, nie przerywając lakierowania.
– No pewnie. A sprzątanie to wizytówka teściowej – burknęłam pod nosem, ale ona nie usłyszała. Albo udawała.
Później, już z odkurzaczem w rękach, prosiłam:
– Kaja, możesz przesunąć nogi, żebym mogła tu odkurzyć?
– Ojej, właśnie schną mi paznokcie, nie mogę się teraz ruszać – odpowiedziała z westchnieniem, jakby ktoś chciał jej odebrać coś cennego.
Tego dnia zrobiłam dwanaście tysięcy kroków. Z odkurzaczem, mopem, potem z miotłą. Miałam dość latania między kuchnią a salonem. Pod koniec dnia nogi mi się trzęsły, a ręce miałam czerwone od środków czyszczących. Kaja tymczasem wstawiła zdjęcie świeżo pomalowanych paznokci na swój profil w mediach społecznościowych.
Byłam zmęczona
W Wigilię wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami. Przyszli za późno, Kaja wniosła torbę z gotowcem z cukierni i rzuciła:
– Nie miałam czasu piec, ale to z polecenia, koleżanka mówiła, że pyszne.
Otworzyłam pudełko – było tam tiramisu i mini serniczki w plastikowych foremkach. „Na bogato” – pomyślałam z ironią. Zaczęliśmy jeść. Dzieci marudziły, Kaja poprawiała makijaż, Michał grzebał przy pilocie. Ja latałam między kuchnią a stołem.
– Mamo, a uszka? – zapytał Michał z pełną buzią.
– W garnku, tam, gdzie się je gotuje! – syknęłam.
– Dobra, dobra... tylko pytam.
Kaja spojrzała na mnie z pobłażaniem.
– Może odpoczniesz chwilkę? – rzuciła niby życzliwie. – Jesteś taka zmęczona...
– Jak się wszystko robi samemu, to tak właśnie się wygląda – odpowiedziałam bez emocji.
Chciałam się położyć, choćby na chwilę, ale nie mogłam. Czekała zmywarka, blat, garnek od barszczu, który kipiał. I sterta naczyń. Gdy weszłam do kuchni, miotła znów stała oparta o ścianę, jakby przypominała mi, że mam jeszcze swoje do zrobienia. Święta na miotle. Idealnie.
Miarka się przebrała
Po kolacji wstałam od stołu i powiedziałam stanowczo, nawet nie patrząc im w oczy:
– Teraz idziemy wszyscy do kuchni. Będziecie zmywać, a ja siadam. Wystarczy tego dobrego.
Michał zamarł z widelcem w dłoni. Dzieci przestały jeść pierniki. Kaja patrzyła na mnie tak, jakby właśnie usłyszała najnowszy dowcip z kabaretu.
– Ty tak serio?
– Serio. Mam już dosyć. Te święta są dla mnie nie tylko pracą, ale i próbą cierpliwości. I nie zamierzam już tego znosić.
– No ale przecież... – Michał otworzył usta, ale nie dokończył. Może pierwszy raz w życiu nie wiedział, co powiedzieć.
– Przecież co? Że święta to magiczny czas? Że matki są od tego, żeby dom lśnił, potraw było dwanaście i żeby wszystkim było miło, tylko nie mnie? – zapytałam, czując, że coś mnie rozsadza od środka.
– Mamo, ale to ty lubisz organizować święta... zawsze lubiłaś.
– Lubiłam. Dopóki nie miałam wrażenia, że stoję przy garach z miotłą pod pachą, a wy mnie traktujecie jak dodatek do zastawy stołowej.
Kaja usiadła głębiej w fotelu, jakby chciała zniknąć. Próbowała zachować twarz.
– Ja nie wiedziałam, że to cię aż tak męczy – rzuciła cicho. – Myślałam, że ty się spełniasz przy tym wszystkim.
– Spełniam? – parsknęłam. – Niech mi jeszcze raz ktoś powie, że mop i spełnienie to jedno i to samo. Miotła to nie jest szczyt moich marzeń, choć może trudno wam to pojąć.
To był moment, w którym naprawdę miałam dość. Zostawiłam ich tam, przy niedopitym kompocie i poszłam do sypialni. Zatrzasnęłam drzwi, zdjęłam fartuch i pierwszy raz od lat usiadłam na łóżku w Wigilię, zanim zegar wybił północ. Nie z bólem głowy, nie wściekła – tylko z dziwnym poczuciem ulgi. Wreszcie.
Odbyłyśmy szczerą rozmowę
Gdy rano zeszłam do kuchni, byłam gotowa na wszystko – bałagan, zlew pełen naczyń, rozlany barszcz. Ale kuchnia lśniła. Zmywarka była już opróżniona, blaty wytarte, śmieci wyniesione. Aż się zatrzymałam w drzwiach. Na stole stała świeżo zaparzona kawa i talerzyk z kawałkiem ciasta. Obok siedziała Kaja. Bez telefonu, bez makijażu, z rozpuszczonymi włosami. Z miną, która nie przypominała księżniczki. Raczej – dziewczynę, która pierwszy raz nie wie, jak się zachować.
– Chciałam pogadać – powiedziała, gdy weszłam.
Usiadłam powoli przy stole. Czekałam.
– Wiem, że przesadziłam. Wiem, że nic nie robiłam, a ty wszystko... – zaczęła, ale przerwała. – Nie chcę się tłumaczyć. Po prostu... Przepraszam cię. Nigdy nie miałam w domu tak, że się pomagało. U nas mama zawsze wszystko robiła sama. A ja myślałam, że tak po prostu ma być. Że jak ktoś ogarnia, to nie trzeba się wtrącać.
Milczałam chwilę, patrząc, jak kręci palcem po uchwycie filiżanki.
– Kaja, to nie o sałatkę chodzi, nie o pierogi. Tylko o to, że nikt mnie nie dostrzega. Wszyscy tylko oczekują, a ja też jestem człowiekiem. Też mam ręce, które się męczą, plecy, które bolą i... serce. Które chciałoby czasem, żeby ktoś zrobił coś z troski. Nie z obowiązku.
– Wiem. I naprawdę się zmienię. Tylko daj mi szansę.
W tym momencie Michał wszedł do kuchni, przeciągnął się i rzucił:
– Hej dziewczyny, co tak rano? Święta, można pospać.
Kaja zmierzyła go wzrokiem.
– Ty to może idź jeszcze spać, książę. My mamy do pogadania.
Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko. Może coś do niej dotarło.
Teraz będzie po mojemu
Te święta nauczyły mnie jednej rzeczy: że nie muszę milczeć, żeby było miło. Że czasem trzeba się postawić, żeby nie dać się stłamsić we własnym domu. Moja synowa może być królową manicure. Ja – chcę być królową swoich granic. A te granice mówią, że nie będę już zasuwać z miotłą, gdy inni wylegują się na kanapie.
W kuchni wciąż stoi oparta o ścianę miotła. Kiedyś była symbolem sprzątania. Dziś – przypomina mi, że jestem kobietą, a nie służącą w czasie świąt. Następne Boże Narodzenie? Zrobię je dla siebie. Może będzie mniej potraw, może mniej gości, ale będzie więcej mnie. I nie będę więcej świętować na miotle. Chyba że w czysto metaforycznym sensie – jako kobieta, która w końcu poderwała się do lotu i uciekła od fartucha. Od milczenia i cichej zgody na usługiwanie innym. Jedno wiedziałam. Tamtej mnie już nie było.
Marianna, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupowałam sylwestrową kreację, ale zamiast na promocje, trafiłam na dowód zdrady. Okazja do zemsty spadła mi z nieba”
- „Zerwałam zaręczyny, bo on nie chciał być ojcem. Teraz ma trójkę dzieci z inną kobietą”
- „Córka potrzebowała korepetycji z biologii. Zapisałem ją na prywatne lekcje, bo skusił mnie uśmiech nauczycielki”

