Reklama

Zamknęłam lodówkę i westchnęłam. Była pusta — dosłownie. Na górnej półce resztka musztardy i jogurt naturalny z datą, która sugerowała, że miał już za sobą swoje lepsze dni. W dolnej szufladzie samotna marchewka, która wyglądała, jakby też miała mnie już dość. Zamknęłam lodówkę z hukiem i nalałam sobie wody z kranu.

— Wesołych świąt, Natalia — mruknęłam do siebie. — Królowa samotnych Wigilii znowu w formie.

Nie miałam planów

Nie miałam choinki ani karpia czy makowca. Miałam za to wyłączony telefon, bo denerwowały mnie te wszystkie życzonka od ludzi, którzy przez cały rok nie pamiętali, że istnieję. „Wesołych świąt, zdrówka i miłości!” — pisała Magda, z którą nie rozmawiałam od zeszłego sylwestra, kiedy po raz ostatni próbowałam się z nią spotkać. Odmówiła wtedy, „bo Tomek zaprosił ją do znajomych”. Klasyka.

Rodzina? Gdzieś tam jest. Matka w Niemczech, ojciec nieobecny odkąd skończyłam podstawówkę. Brat z rodziną we Włoszech — wysłali mi zdjęcie dzieci pod choinką i podpisali „Myślami z tobą!”. No super. Naprawdę. Nie miałam planu na Wigilię. I tak miało być. Wyprałam firanki, ogarnęłam łazienkę i postanowiłam, że wieczór spędzę jak każdy inny samotny wieczór: z winem, Netfliksem i miękkim kocem. Bez kolęd, bez opłatka, bez sztucznych uśmiechów i wspomnień.

Ale nie czułam się z tym dobrze. Udawałam, że to mój wybór. Że jestem ponad to. Że święta to konsumpcyjna papka, lukrowana fikcja, w którą ludzie pakują się z rozpaczą, żeby nie musieć patrzeć na własne, samotne odbicie w lustrze. Tylko że to nie była prawda. Prawda była taka, że zazdrościłam. Tych rodzinnych obiadów, tego krzątania się po kuchni, śmiechu dzieci, kłótni przy stole i nawet tych nieszczęsnych karpi. Tylko że... nikt mnie nigdzie nie zaprosił.

— A co robisz w święta? — zapytała koleżanka z pracy kilka dni temu. Ale to było tylko takie grzeczne pytanie, które nawet nie wymagało odpowiedzi.

— A, nic specjalnego. Sama w domu, relaks — odpowiedziałam z uśmiechem numer cztery: „Jest mi dobrze, nie pytaj więcej”.

Bo ja tak mam. Zawsze ten sam scenariusz — ucieczka w niezależność, w cynizm, w dumę. Żeby tylko nie musieć przyznać, że czegoś mi brakuje. Ale tego wieczoru... coś się zmieniło. Spacerowałam bez celu po opustoszałych ulicach miasta, próbując nie czuć, że to Wigilia. Powietrze było rześkie, a światła latarni odbijały się w mokrym bruku, tworząc dziwne, nierzeczywiste refleksy. Ludzi niemal nie było: tylko pojedyncze postacie znikające w drzwiach bloków. Nie chciałam iść do domu, bo tam czekała pusta lodówka i milczący telefon, przypominający mi o tym, że znów nikt nie pomyślał o mnie w święta.

To było spontaniczne

Przechodząc obok jednego z budynków, zauważyłam plakat przy drzwiach wejściowych: „Święta dla samotnych — dziś, godzina 17:00”. Poczułam nagły impuls, żeby się odwrócić, ale coś we mnie pchnęło mnie do środka. Sala szkolna pachniała kurzem i słodkim barszczem, a plastikowe krzesła stały w rzędach, jakby czekały też na mnie. Przy wejściu stała kobieta o ciepłym uśmiechu, próbującym ukryć lekką niezręczność.

— Cieszymy się, że przyszłaś. Siądź, zaraz podamy zupę — powiedziała. Jej głos był serdeczny, ale czułam, jak całe moje ciało protestuje przed tym ciepłem.

Usiadłam przy stole, obok kilku osób, które wyglądały równie niepewnie jak ja. W powietrzu unosił się aromat barszczu i świeżych bułek, a rozmowy toczyły się cicho, niemal szeptem. Początkowo nie wiedziałam, jak włączyć się do tej grupy. Chciałam wstać i wyjść, poczuć znów samotność, która była znajoma i bezpieczna. Starsza kobieta siedząca po drugiej stronie stołu odezwała się nagle:

— Zawsze przychodzę. W zeszłym roku było dużo pierogów. Teraz już nie mam komu ich lepić…

Spojrzałam na nią i przez moment poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej. Papierowe miski, obcy ludzie, wahanie między chęcią odejścia a pozostaniem — wszystko to wbiło mnie w miejsce, w którym nagle poczułam się bardzo widoczna. Nie byłam pewna, czy chcę tu być, ale jednocześnie nie miałam odwagi, żeby się podnieść i wyjść.

Czekałam w milczeniu, obserwując, jak ludzie powoli się rozluźniają, jak ktoś się śmieje, a ktoś inny opowiada historię z własnego życia, które wydawało się tak odległe, a jednocześnie bliskie. Chciałam tylko zniknąć, a jednocześnie coś w środku kazało mi zostać.

Słuchałam w milczeniu

Usiadłam przy stole, patrząc na ludzi wokół. Rozmowy były ciche, czasem ktoś się śmiał, czasem milczał. Zupa była smaczna, prosty barszcz z uszkami smakował lepiej, niż się spodziewałam.
Mężczyzna obok westchnął cicho:

Pierwsze święta bez żony. Dziwne uczucie —mruknął. — Niby tyle ludzi, a jednak pusto.

Kobieta naprzeciw dodała:

— Mój syn wyjechał. Powiedział, że święta to przesada. A ja chciałam tylko z nim usiąść, jak dawniej.

Słuchałam w milczeniu, początkowo bez udziału w rozmowie, ale coś w środku zaczęło drżeć. Patrzyłam na jej łzy i nagle zrozumiałam, że poruszają miejsca, które próbowałam zasłonić cynizmem. To były tylko kilka zdań, a jednak czułam ich ciężar. Nie chciałam się przyznać, że mnie to rusza. Chciałam zostać niewidzialna, ale zarazem w środku pojawiło się ciche ciepło. Pierwszy raz od dawna poczułam, że samotność nie musi być zupełna.

Zaskoczyło mnie to

Kolacja powoli dobiegała końca. Ktoś podniósł talerz z ciastem i zaproponował, żeby podzielić się deserem. Odruchowo uśmiechnęłam się i sięgnęłam po kawałek. Śmiechy i drobne rozmowy przy sprzątaniu stołów nagle wydawały się mniej obce. Starszy mężczyzna podszedł do mnie, nieśmiało, jakby chciał sprawdzić, czy może.

— Nie wiem, jak ty, ale ja potrzebowałem tej kolacji — powiedział cicho.

— Nie sądziłam, że będzie… tak ciepło — przyznałam.

Spojrzał na mnie i dodał:

— Może za rok znów się zobaczymy?

Zaskoczyło mnie to, bo poczułam się zauważona — nie jako gość, ale jako część tej grupy. W środku, we mnie, zagościł spokój. Nie wiedziałam, kim on jest i czy kiedykolwiek tu wrócę, ale przez chwilę poczułam coś, czego brakowało mi od dawna: wrażliwość wobec innych. Gdy opuszczałam salę, ciepło tej chwili ciągle tkwiło we mnie, jakby ktoś zostawił ślad na mojej samotnej Wigilii. To było dziwne, nowe i niespodziewane uczucie.

Myślałam o relacjach

Wróciłam do mieszkania późnym wieczorem. Cisza w pokoju była głęboka, ale tym razem nie czułam jej jak ciężaru. Wciąż byłam sama, ale coś się zmieniło. Zdjęłam buty, odsunęłam krzesło i stanęłam przy oknie, patrząc na świeży śnieg, który odbijał światła ulicznych latarni. Zmyłam makijaż, wytarłam twarz ręcznikiem i spojrzałam w lustro. Twarz była ta sama, ale w oczach pojawił się spokój, którego wcześniej nie znałam. Nie byłam szczęśliwa w klasycznym sensie, ale nie czułam już pustki. Świadomość, że nawet z obcymi ludźmi można stworzyć namiastkę bliskości, rozgrzała mnie od środka.

Usiadłam przy stole, wsłuchując się w cichy szum mieszkania. Przez kilka godzin myślałam o relacjach, o tym, że czasem ktoś obcy może dać więcej niż ci, których zna się całe życie. Może nie będzie to idealne, może się nie powtórzy, ale dziś poczułam coś, co przypominało spokój. Po raz pierwszy od dawna nie płakałam w Wigilię.

Leżałam na kanapie, wsłuchując się w odgłosy miasta za oknem, i myślałam: może święta nie są od tego, żeby wszystko było perfekcyjne. Może wystarczy, że są ludzie. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale dzisiaj nie żałowałam, że wyszłam z domu.

Uśmiechnęłam się do siebie

Położyłam się spać z uczuciem lekkości, jakiego dawno nie znałam. Świat za oknem był zimny i cichy, a ja leżałam w cieple mieszkania, wsłuchując się w rytm własnego oddechu. Nie miałam rodziny ani bliskich przyjaciół, ale poczułam coś innego – świadomość, że nie jestem jedyna, że wśród obcych ludzi można znaleźć kawałek wspólnoty i zrozumienia.

Otworzyłam okno i spojrzałam na śnieg przykrywający miasto. Każdy płatek był taki sam, a jednak tworzył coś większego, coś pięknego. Uśmiechnęłam się do siebie, zaskoczona tym, jak drobne gesty, proste słowa i obecność innych mogły odmienić moje wnętrze. Nie wiedziałam, czy wrócę tam za rok ani czy jeszcze kiedykolwiek poczuję podobne ciepło. Ale dzisiaj nie miało to znaczenia.

Zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby myśli o samotności i strachu przed odrzuceniem odpłynęły. Świat, choć nieidealny, potrafił zaskoczyć. To poczucie, że mimo wszystko można znaleźć kogoś obok siebie, dawało siłę, której nie potrafiłam wcześniej odnaleźć. Po raz pierwszy od dawna nie czułam pustki w Wigilię. Czułam tylko spokój i niewielką nadzieję, że nawet w samotności można odnaleźć moment, który ogrzeje serce.

Natalia, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama