„Świąteczny prezent od teścia sprawił, że spłonęłam jak świeca adwentowa. Niektórzy nawet na starość nie mają wstydu”
„Wokół zapadła cisza. Dzieci nie wiedziały, o co chodzi, ale wyczuły, że coś się zmieniło. Teściowa spuściła wzrok, Artur siedział nieruchomo. Patrzyłam na nich wszystkich i czułam, jak robi mi się gorąco na twarzy”.

Przez lata myślałam, że uprzejmość to cnota, że jak się uśmiechnę i pomogę przy barszczu, to zyskam choć trochę ciepła, jak powiem „pyszne” o zbyt słonych pierogach i przytaknę, kiedy teść opowiada swoje żarty, to ktoś zauważy, że się staram.
Lubił żartować
Święta u rodziny Artura, mojego męża, od zawsze wyglądały jak teatrzyk absurdu. Teść w roli głównej: dowcipniś domowy, samozwańczy mistrz riposty, który nie przepuści żadnej okazji, żeby rzucić „żarcik”, nawet jeśli trzeba będzie po nim posprzątać atmosferę jak po bombie biologicznej. Teściowa wiecznie przygaszona, jakby całą swoją wolę życia oddała mężowi. Uśmiecha się nerwowo, jakby przepraszała za wszystko.
Co roku było podobnie, ale ja, jak idiotka, co grudzień miałam nadzieję, że może w tym roku będzie spokojniej, może teść nie przesadzi, a teściowa choć raz coś powie. Może mój mąż wreszcie krzyknie „dość!”. Nadzieja umiera ostatnia – i właśnie w tamten wieczór, przy tej choince, dogorywała.
Początek był niewinny. Pachniało choinką, na stole leżał opłatek, a teściowa powiedziała do mnie z cichym uśmiechem:
– Twój barszcz był naprawdę dobry. Świetnie przyprawiony.
Ledwo zdążyłam się ucieszyć z tego niby-komplementu, gdy wtrącił się teść:
– No, Weronika! Może jak już tak przyprawiasz barszcz, to byś mojego syna też trochę doprawiła, co?
Nie miał skrupułów
Zachichotał sam do siebie, a ja poczułam, jak mnie ścina. Artur westchnął i rzucił pod nosem:
– Tato, daj spokój…
– Żart przecież! – parsknął teść. – Święta są! Trochę luzu!
W czasie kolacji zaczęło się typowe zamieszanie. Dzieci krzyczały z radości, ktoś zawołał, że znowu dostał skarpetki, teść śmiał się głośno i komentował każdy podarek. W końcu w jego rękach znalazło się małe pudełko z moim imieniem. Podał mi je z uśmiechem, który zwiastował kłopoty.
– A to dla naszej Weroniki! – Zawołał teatralnym tonem. – Żeby wiedziała, że się o tobie pamięta!
Wzięłam paczkę i otworzyłam. Czerwony koronkowy komplecik. Na widok zawartości w pierwszej chwili nie zareagowałam, bo pomyślałam, że to pomyłka, ale wtedy teść zarechotał:
– Nie ma co się spinać!
Wokół zapadła cisza. Dzieci nawet nie wiedziały, o co chodzi, ale wyczuły, że coś się zmieniło. Teściowa spuściła wzrok, Artur siedział nieruchomo, jakby chciał się zapaść w fotel. Patrzyłam na nich wszystkich i czułam, jak robi mi się gorąco na twarzy. Wstyd, złość, bezradność – wszystko na raz.
Było mi głupio
Uniosłam brwi i powiedziałam powoli, z chłodną ironią:
– Rozumiem, że teraz kolej na pokaz mody?
Teść zaśmiał się jeszcze głośniej, zadowolony z siebie. Teściowa szepnęła nieśmiało:
– Stefan, może to nie było… najstosowniejsze.
Artur siedział z opuszczonymi ramionami i patrzył w stół. To bolało najbardziej. Mój własny mąż nie miał odwagi nic powiedzieć, nawet spojrzeć mi w oczy. Z każdą minutą robiło mi się coraz bardziej przykro. Spojrzałam na torbę, w której leżała ta czerwona bielizna. Nadal tam była. Wstałam od stołu powoli, oczy wszystkich skierowały się na mnie. Teściowa odsunęła talerz, Artur spojrzał na mnie z niepokojem. Teść tylko zadarł głowę, jakby czekał, co powiem.
– Dziękuję za święta – powiedziałam spokojnie. – Następne spędzę tam, gdzie nie jestem atrakcją.
Teściowa zamarła, a teść skrzywił się jak dziecko przyłapane na wybryku, ale nic nie powiedział. Artur wstał za mną.
– Weronika, poczekaj… – powiedział.
– Na co? Na kolejny kabaret?
Miałam dosyć
Nie odpowiedział, stał i patrzył, jak biorę płaszcz i torebkę. Teściowa nie próbowała mnie zatrzymać, a teść mruknął coś pod nosem, czego już nie słyszałam, bo otwierałam drzwi. Zamknęłam je za sobą spokojnie. Kiedy wyszłam na zewnątrz, powietrze było chłodne i wilgotne, ulica pusta. Choinka w oknie migała światełkami. Szłam powoli, czując coś gorzkiego w środku. To nie był żal, tylko decyzja. Wiedziałam, że wrócę do domu, ale nie do tego samego układu i nie do tej samej roli.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchując oddechu mojego męża w drugim pokoju. Zasnął na kanapie, jakby sam wyczuł, że nie ma prawa leżeć obok mnie. Czułam pustkę i rozczarowanie, zimne jak śnieg, który przykrywa wszystko i tłumi dźwięki.
Rano wstałam wcześniej. W ciszy zaparzyłam kawę, spakowałam kilka rzeczy do torby. Kiedy usłyszałam, że Artur się zbudził, nie odezwałam się od razu. Dopiero gdy wszedł do kuchni, spojrzałam mu w oczy.
– Wyjeżdżam – powiedziałam.
Zamarł.
– Co? Dokąd?
– Do Karoliny. Muszę pomyśleć.
– Weronika…
– Nie przez ten prezent, tylko przez to, że dla ciebie to nie był żaden problem.
Potrzebowałam przestrzeni
Stał, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami, w końcu usiadł. Nie próbował mnie zatrzymać i może dobrze, bo nie chciałam, żeby teraz nagle zaczął walczyć. Chciałam, żeby zrozumiał, że coś się skończyło – ta wersja mnie, która znosiła wszystko w imię spokoju, już nie istniała.
Zadzwoniłam do siostry. Powiedziała, że mogę u niej zostać, ile chcę. Ucieszyła się, ale i zmartwiła. Wiedziała, że nie jestem z tych, którzy dramatyzują bez powodu. Kiedy zamykałam drzwi mieszkania, czułam ulgę, bo nawet jeśli nic nie było pewne, to przynajmniej jedno już wiedziałam: nie wrócę do tego samego.
U Karoliny było inaczej niż w moim mieszkaniu, gdzie każda rzecz przypominała, że coś się popsuło. U niej pachniało kawą i świeżym chlebem, dzieci biegały po dywanie w piżamach, a ja przez pierwsze dni tylko patrzyłam na jej życie. Siedziałam na kanapie i nic nie mówiłam. Moja siostra nie zadawała pytań, po prostu była.
Wszystko przemyślałam
Wieczorem, kiedy dzieci spały, w końcu jej opowiedziałam o tej choince i o bieliźnie, o wszystkim, co przez lata tłumiłam: o tym, jak czułam się ignorowana, jak cicho znosiłam kolejne „żarty” teścia, bo nie warto się kłócić, a on taki już jest. O tym, że Artur zawsze znajdował powód, żeby się nie wtrącić. Nie chciał wybierać między mną a rodzicami, więc wybierał milczenie. I o tym, jak długo udawałam, że to wystarczy. Karolina słuchała uważnie, a potem powiedziała tylko jedno zdanie:
– Zrobiłaś dobrze. Nikt nie powinien tego znosić.
Dopiłam herbatę, spojrzałam przez okno, gdzie w ciemności migotały światła w domach sąsiadów.
– Chciałam tylko być częścią rodziny – powiedziałam po chwili. – Ale nie kosztem siebie.
– A Artur?
Wzruszyłam ramionami.
– On musi się zdecydować. Albo przestanie być synem tatusia, albo przestanie być moim mężem.
Przez tych kilka dni u siostry nie tęskniłam za Arturem. Tęskniłam za wyobrażeniem o partnerze, który mnie broni, który potrafi powiedzieć „dość” nawet swojemu ojcu. Nie wiedziałam jeszcze, co dalej. Dam nam szansę, jeśli coś zrozumie, a jeśli nie, pójdę dalej sama. Bałam się, ale też czułam, że mogę. Przez lata robiłam wszystko, żeby być miłą i nie robić scen, ale teraz już nie byłam tą kobietą.
Weronika, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W święta chciałam się oświadczyć ukochanemu. Po tym, co zobaczyłam na jego kanapie, pierścionek wyląduje w koszu”
- „W Wigilię poszłam do spożywczego tylko po majonez. Mężczyznę z moich marzeń znalazłam dzięki sałatce jarzynowej”
- „W Boże Narodzenie do naszych drzwi zapukał nieznajomy. Jednym zdaniem narobił w moim życiu naprawdę niezłego bigosu”

