„Świąteczny prezent od koleżanki doprowadził mnie do łez. Myślałam, że mnie obraża, ale chodziło o coś zupełnie innego”
„Uśmiechnęłam się. Udawałam, że się cieszę, że to miłe. A w środku... miałam ochotę wstać i wyjść. Czułam, jak zalewa mnie fala wstydu i gniewu. Co to niby miało znaczyć? Justyna zerknęła na mnie z uśmiechem. Nic nie tłumaczyła. A ja nie zapytałam”.

Mam 31 lat, pracuję zdalnie jako graficzka, mieszkam sama, choć czasem głośno powtarzam, że to z wyboru. Lubię ciszę, kawę o piątej po południu i patrzenie na ludzi przez okno, kiedy pracuję. Mam niewielkie grono znajomych, bo nie przepadam za powierzchownymi relacjami, a jednocześnie... sama rzadko mówię szczerze, co czuję.
Z Justyną znamy się od liceum. Była ze mną w najgorszych momentach – po rozstaniu z Patrykiem, kiedy wylądowałam z migreną na ostrym dyżurze, nawet wtedy, gdy płakałam po źle przyciętej grzywce. Taka niezawodna obecność. Ostatnio jednak czułam, że coś się między nami rozjeżdża. Bywała milcząca, nie dopytywała jak dawniej, a ja... no cóż, zamiast zapytać, po prostu się odsunęłam.
To było tuż przed Wigilią. Symboliczna kawa i wymiana prezentów w knajpce, do której chodziłyśmy w grudniu. Ona z uśmiechem podała mi niewielką kopertę.
– O, dzięki – powiedziałam, próbując brzmieć naturalnie, choć w środku wszystko we mnie zamarło.
W środku był… karnet na siłownię. Nic więcej. Żadnego listu, żadnej kartki, tylko chłodny druk: „12 wejść, ważne do końca maja”. Uśmiechnęłam się. Udawałam, że się cieszę, że to miłe. A w środku... miałam ochotę wstać i wyjść.
Czułam, jak zalewa mnie fala wstydu i gniewu. Co to niby miało znaczyć? Że powinnam więcej ćwiczyć? Że już nie mieszczę się w standardy? Justyna zerknęła na mnie z uśmiechem i dopiła kawę. Nic nie tłumaczyła. A ja... nie zapytałam.
Czułam narastającą frustrację
Nie odpisałam Justynie na wiadomości ani tego wieczoru, ani następnego dnia. Chciałam poczekać, aż emocje opadną, aż spojrzę na to z dystansu. Każdy kolejny dzień tylko dolewał oliwy do ognia. Zostawiła mi na komunikatorze serduszko z życzeniami. Później jakieś zdjęcie z podpisem: „Świąteczny spacer”. Zignorowałam wszystko. Nie otworzyłam. Pomyślałam: a może byś się najpierw zastanowiła, co wręczasz ludziom w prezencie?
Wpatrywałam się w ten cholerny karnet. Leżał na kuchennym blacie obok niedojedzonych pierników. Patrzył na mnie jak dowód w sprawie. Niby niewinny papierek, a ja czułam, że krzyczy: „zrób coś ze sobą, dziewczyno!”. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam się przyglądać sobie inaczej. Okrąglejsze policzki, jakaś fałdka, ramiona jakby inne. Wcześniej to ignorowałam. Teraz – widziałam wszystko.
– Co za... – mruknęłam któregoś dnia, przeglądając szafę. Wyciągnęłam stare jeansy, które ledwo dały się zapiąć. „A może ona naprawdę myśli, że się zapuściłam?”, pomyślałam. „Może już od dawna chciała mi to powiedzieć, tylko nie miała odwagi?”.
Zadzwoniła Ola. Gadka-szmatka, aż w końcu nie wytrzymałam:
– Słuchaj, Justyna dała mi na święta karnet na siłownię.
– Serio? No... a może chciała, żebyście chodziły razem? – zaproponowała delikatnie.
– A może po prostu uważa, że wyglądam jak pączek w lukrze – prychnęłam.
– Nie bierz tego tak do siebie. Justyna raczej nie jest z tych, co złośliwie dogryzają. Może coś chciała przez to powiedzieć, ale... no właśnie, nie umie wprost.
– No i to mnie właśnie najbardziej wkurza.
Rozłączyłam się. Długo potem patrzyłam na ekran telefonu. Tak naprawdę nie wiedziałam, czy bardziej jestem wściekła... czy zraniona.
Próbowała się skontaktować
To była środa, pierwszy dzień po świętach, kiedy śnieg zaczął się topić i wyglądał jak breja. Otworzyłam skrzynkę mailową, a tam – wiadomość od Justyny. Nie na komunikatorze, nie SMS, tylko e-mail. Jakby chciała, żebym to przeczytała „na spokojnie”, jak coś ważnego.
„Cześć Karola. Nie wiem, czy się odezwiesz, ale chcę napisać, bo mi zależy. Przepraszam, jeśli uraził Cię prezent. Chciałam dobrze. Serio. Nie wiem, jak rozmawiać ostatnio, ale tęsknię”.
Zamknęłam maila od razu. Potem otworzyłam znowu. Przeczytałam raz jeszcze, wolniej. „Tęsknię”? Co to znaczy, że tęskni? Czy my się w ogóle jeszcze przyjaźniłyśmy, czy tylko udawałyśmy tę przyjaźń na starych zasadach?
Odpisałam po godzinie. „Nie wiem, co chciałaś mi tym karnetem powiedzieć, ale to zabrzmiało jakbym miała zrobić coś ze sobą. Niezbyt miło się tak poczuć w święta”. Odpowiedziała niemal natychmiast: „To nie miało być o Tobie. To było o mnie. Chciałam mieć kogoś, z kim mogę iść, bo sama nie umiem. Przepraszam, że wyszło inaczej”. Czytałam to w kółko. Jakby mój mózg nie mógł pojąć prostoty tego zdania. To było… o niej? Po kilku minutach zadzwoniła. Nie odebrałam. Oddzwoniłam dopiero po trzech godzinach.
– Cześć – powiedziałam chłodno. – Nie rozumiem, dlaczego po prostu nie powiedziałaś, że chcesz się spotykać, że czujesz się... samotna?
Po drugiej stronie było milczenie. Potem westchnienie.
– Nie jest łatwo mi to mówić. Bałam się, że mnie zignorujesz. Wolałam dać ci powód, żebyś... przyszła. To był błąd. Teraz to wiem.
Poczułam wcale nie złość, tylko wstyd. I... coś w rodzaju wzruszenia.
– Następnym razem po prostu mów, że mnie potrzebujesz. Nie pakuj tego w ładne koperty.
Postanowiłam być szczera
Spotkałyśmy się w Nowy Rok. Tak po prostu – na herbatę, u mnie. Zimno, ciemno, a w mieszkaniu pachniało mandarynkami. Justyna przyszła ze śniegiem na czapce i mokrym szalikiem. Wyglądała jak ktoś, kto trochę się zgubił po drodze.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Przez chwilę milczałyśmy, aż w końcu parsknęłam:
– Ja przez tydzień myślałam, że uznałaś, że jestem… do poprawki.
– Bo jesteś – odpowiedziała bez namysłu, po czym zamarła. – To znaczy nie jesteś, tylko... no... Nie o to mi chodziło, przepraszam. Po prostu zawsze może być lepiej.
Parsknęłam śmiechem.
– Dzięki, to naprawdę poprawiło mi humor.
Justyna spojrzała na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby się bała, że zaraz wyrzucę ją za drzwi.
– Karola, ja naprawdę nie umiem mówić o swoich uczuciach. Myślałam, że to będzie fajny prezent, że cię zachęcę. A tak naprawdę... ja po prostu nie miałam z kim tam iść.
Wzruszyła ramionami. Zobaczyłam ją jakby z innej strony – nie jako kogoś, kto wszystko analizuje i trzyma w sobie, tylko jako kogoś... bardzo samotnego.
– Wolałabym, żebyś po prostu powiedziała, że ci źle – westchnęłam. – A nie, że ja mam coś zrobić ze sobą.
– Wiem. Wiem i przepraszam. Po prostu… od miesięcy czuję się coraz gorzej. Jakoś... bez sensu. Myślałam, że jak się za coś zabiorę, to to minie, że jak będę miała kogoś obok, to może będzie łatwiej się podnieść. A ty jesteś jedyną osobą, przy której nie muszę udawać, że mam wszystko pod kontrolą.
Patrzyłam na nią. Wcale nie chciało mi się płakać. Nie miałam tego uczucia złości ani wstydu. Po prostu siedziała naprzeciwko mnie moja przyjaciółka – taka odsłonięta emocjonalnie, bez pancerza.
– Szkoda, że musiałyśmy się pokłócić, żeby zacząć mówić wprost.
– Może właśnie dlatego to zrobiłam.
Wreszcie się za to wzięłyśmy
Nie poszłam na siłownię od razu. Najpierw przez tydzień tylko myślałam. O niej. O mnie. O tym, czy jeszcze w ogóle chcę być jej „bliską osobą”, skoro przez tyle czasu nic nie mówiła, tylko się odsuwała. A potem przyszła wiadomość od Justyny: „W sobotę o 10:00. Nie każ mi ćwiczyć w samotności”.
Poszłam w za dużym T-shircie i z ogromnym poczuciem zażenowania. Justyna czekała pod wejściem, ubrana w bluzę i legginsy, z miną, która mówiła: „Też wolałabym być wszędzie, tylko nie tu”. Zaczęłyśmy na bieżni. Milczałyśmy. Potem przeszłyśmy na maty. Wreszcie, między jednym ćwiczeniem a drugim, usiadłyśmy na podłodze i zaczęłyśmy gadać. O wszystkim, co przez lata układało się między nami warstwami niedomówień.
– Wiesz, że my prawie nigdy nie mówiłyśmy sobie, że się potrzebujemy? – zapytała, wycierając pot z czoła.
– Zawsze wszystko było między nami „jasne” – mruknęłam. – A potem robi się niejasne i nikt nie wie, od czego zacząć.
Spojrzała na mnie i nagle się uśmiechnęła.
– Chciałam, żebyś była moim powodem, żeby się nie poddać. Nie chciałam cię skrzywdzić.
– Wystarczyło powiedzieć, że mnie potrzebujesz.
Poczułam, jakbyśmy zsunęły z siebie te warstwy domysłów, że ta siłownia była tylko pretekstem – do mówienia, do milczenia razem, do bycia. Siedziałyśmy jeszcze w szatni, pijąc wodę i śmiejąc się z tego, jak bardzo jesteśmy obie żenująco słabe w plankach.
– W uczuciach też nie jesteśmy jakieś twarde zawodniczki – dodałam.
– I całe szczęście – odpowiedziała.
To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy nie czułam się oceniana, ani sama siebie nie oceniałam.
Ustaliłyśmy nowe zasady
Minęły dwa tygodnie od naszej rozmowy. Ten czas nie był żadnym spektakularnym przełomem, raczej... cichym powrotem. Do pisania wiadomości bez kalkulowania, do głupich zdjęć z dnia, do pytań „co robisz?” wysłanych bez powodu.
Nie wiem, czy wszystko między nami wróciło do normy. Może nie ma już czegoś takiego jak „norma”. Może to właśnie jest przyjaźń – coś, co się zmienia, co wymaga korekty kursu, a nie trzymania się starego planu, który kiedyś działał.
Wciąż zdarza mi się czuć nieswojo, gdy patrzę w lustro. Czasem łapię się na tym, że za bardzo analizuję, jak Justyna na mnie spojrzała, ale rzadziej. Teraz już wiem: jej spojrzenie to nie był osąd. To był strach, który myślałam, że tylko ja noszę.
Zaczęłam też zauważać, jak bardzo ja też nie mówię wprost. Jak często wolę się obrazić, wycofać, milczeć, zamiast po prostu powiedzieć „czy ty jeszcze mnie potrzebujesz?”. To pytanie jest jak rozbrajanie bomby – można się zranić. Można też usłyszeć coś, co nas ocali.
Zaczęłyśmy ustalać nowe zasady. „Mów, jak jest” – to nasza pierwsza. Druga brzmi: „Nie zakładaj, że ktoś cię ocenia, zanim nie zapytasz, co czuje”. Nie wiem, czy przetrwamy kolejne lata, wszystkie ciche sezony i zakręty. Jednak warto było posłuchać i spróbować zrozumieć, zanim się zamknie drzwi. Może nie wszystko trzeba brać do siebie. Może czasem trzeba wziąć kogoś do siebie – zanim odejdzie.
Karolina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałam zestaw do sprzątania pod choinkę. Mąż udowodnił, że traktuje mnie już tylko jak służącą”
- „Wydałem majątek na świąteczne prezenty dla bliskich. A od rodziny dostałem pod choinkę same pretensje”
- „Córka napisała list do Mikołaja, a ja się załamałam. Nawet jeśli zrobiłabym wszystko, nie dam jej tego, czego pragnie”

