Reklama

Od dwóch lat studiuję polonistykę, czytam dużo i za dużo myślę. Przed wyjazdem na to stypendium moje życie było stabilne i do bólu przewidywalne. Rano chodziłam na zajęcia, potem do biblioteki. Uczyłam się, bo tego ode mnie oczekiwano – profesorowie, mama, ja sama. Wszystko było w tabelkach i kalendarzach. I w tym wszystkim jakoś mi uciekało życie.

Złapałam oddech

Wyjazd na stypendium jawił się jak sen, ucieczka, wyzwolenie. Hiszpania – słońce, miasta, które pachniały pomarańczami. Pierwsze dni w Maladze to był szok kulturowy – głośne ulice, ludzie rozmawiający o wszystkim i niczym, wino o każdej porze dnia, i ja – milcząca, blada Polka, zagubiona jak zawsze.

Na jednych z pierwszych zajęć poznałam Lucasa. Studiował architekturę. Miał niedopięty kołnierzyk i oczy, które wydawały się zbyt intensywne, by były prawdziwe. Zaczepił mnie po hiszpańsku. Nie zrozumiałam nic, ale się uśmiechnęłam.

Zaczęło się niewinnie. Kawa po zajęciach, spacer po mieście, wieczorne rozmowy o sztuce i literaturze, jego angielski z akcentem był miękki jak jedwab. Dni były jasne, a noce rozmywały się w muzyce i dotyku. Nie padło nigdy „kocham cię”, ale w jego spojrzeniu było coś, co wystarczało.

Jednej z tych nocy – pamiętam do dziś – siedzieliśmy na plaży, Lucas przyniósł wino i puszczał mi na telefonie jakiś hiszpański jazz. Miałam go przy sobie, obok, blisko, i pierwszy raz pomyślałam: może właśnie po to tu przyjechałam. Nie po literaturę hiszpańską, ale po to, żeby poczuć, że istnieję naprawdę.

Byłam zaskoczona

Wróciłam do Polski pod koniec września. Lot był opóźniony, w Warszawie padało. Mama zadzwoniła tylko raz, zapytać, czy dotarłam. Powiedziała, że dobrze, że już koniec z tymi hiszpańskimi szaleństwami i że teraz czas na pisanie pracy licencjackiej. Przytaknęłam, choć czułam się, jakbym nie wróciła, tylko zawisła gdzieś pomiędzy.

Po dwóch tygodniach po powrocie zaczęłam czuć się słabo. Myślałam, że to stres albo zmiana klimatu. Zdarzało się, że rano kręciło mi się w głowie, nie mogłam patrzeć na jajka ani słuchać wykładów bez ucisku w żołądku. Przez kilka dni wszystko ignorowałam. Dopiero kiedy nie wytrzymałam na zajęciach i musiałam wybiec, coś we mnie się poruszyło.

Kupiłam test w osiedlowej aptece. Schowałam go głęboko do torby i czekałam, aż moja współlokatorka wyjdzie rano na zajęcia. Usiadłam na brzegu wanny i patrzyłam, jak pojawiają się dwie kreski. Były wyraźne i nie zostawiały wątpliwości.

Nie mogłam uwierzyć

Nie pamiętam, ile czasu siedziałam w ciszy. Telefon leżał na półce, a ja wpatrywałam się w kafelki. Napisałam do Lucasa: „Jestem w ciąży. Musimy porozmawiać. To ważne”. Czekałam dzień, dwa. Po tygodniu przyszła odpowiedź: „Nie mogę tego unieść. Przepraszam”. Moja współlokatorka Marta od razu wiedziała, że coś jest nie tak.

– Kasia? Co się dzieje?

– Nic – odpowiedziałam.

– Nie udawaj. Nie wychodzisz z pokoju, nie jesz. Powiesz mi, czy mam się domyślać?

– Jestem w ciąży – powiedziałam cicho, tak jakbym jeszcze sama nie do końca w to wierzyła.

– O matko – westchnęła i usiadła. – Lucas?

Kiwnęłam głową. Przez chwilę była cisza, tylko lodówka buczała w tle.

– I co teraz? – spytała.

Nie odpowiedziałam, bo nie miałam odpowiedzi. Myśli krążyły bez ładu, jakby wszystko było snem. Chciałam, żeby ktoś wziął mnie za rękę i powiedział, co robić, a jednocześnie miałam ochotę krzyczeć, że nikt nie ma prawa niczego mi narzucać.

– Powiesz mamie? – spytała Marta, łamiąc ciszę.

– Nie teraz – szepnęłam. – Może nigdy.

Byłam załamana

Spojrzała na mnie z powagą, jakiej wcześniej nie znałam.

– Musisz to jakoś rozwiązać. Chcesz, żeby ktoś ci pomógł?

Pokręciłam głową. Potrzebowałam czasu. Przede wszystkim musiałam nauczyć się oddychać. Czasem czułam złość i smutek, ale też tęskniłam. Sama nie wiem, za czym bardziej – za nim, za Hiszpanią, czy może za sobą sprzed kilku tygodni.

Powiedziałam mamie o ciąży. Zaczęłam płakać przy zlewie u niej w domu, a potem po prostu wyrzuciłam to z siebie.

– Jestem w ciąży – powiedziałam, chowając twarz w dłoniach.

Mama zamilkła na dłużej, niż się spodziewałam. A potem odezwała się tym samym tonem, którym zawsze mówiła o rachunkach albo o tym, że trzeba wymienić uszczelkę.

– I co teraz?

Stałam w miejscu, niezdolna do ruchu. Łzy leciały ciurkiem, a ona zaczęła mówić dalej, jakby to był projekt, który można ułożyć w tabelce.

– Musisz się zastanowić. To odpowiedzialność. Będziesz musiała przerwać studia. Trzeba pomyśleć, gdzie będziesz mieszkać i kto za to zapłaci.

Bałam się tego

– Ja nie chcę o tym teraz rozmawiać – wyszeptałam.

– No tak – westchnęła. – Zawsze ucieczka. A trzeba myśleć, w takich sytuacjach nie ma miejsca na emocje.

Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam. Mama nie zapytała już o nic więcej. Był wieczór, padał śnieg z deszczem, a ja szłam bez celu, byle dalej od tamtego stołu, od jej spokojnego głosu. Mijałam ludzi w płaszczach, dzieci w wózkach. Czułam się przezroczysta, obca. Wróciłam do Warszawy, ale nic nie było już takie jak wcześniej. Myśli ciążyły mi w głowie jak kamienie, każda z nich inna, sprzeczna, obca.

Minęły dwa dni, zanim wyszłam z łóżka z czymś więcej niż potrzeba pójścia do łazienki. Trzeciego dnia ubrałam się i pojechałam na uczelnię. Profesor mówił coś o poezji modernistycznej, a ja tylko wpatrywałam się w jego usta, jakby były z innego świata. Z notatek nie wyszło nic. Ręka drżała mi na długopisie, palce szukały wsparcia na blacie. Nikt nie zauważył. I może dobrze.

Wracając do mieszkania, wiedziałam już, że przestanę zadawać pytania. Nie będę nikogo prosić o zgodę. Przez całe życie robiłam wszystko, żeby nikt nie był mną rozczarowany – ani profesorowie, ani mama, ani nawet Lucas. Ale teraz to już nie o nich chodziło.

Katarzyna, 23 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama