Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się to szaleństwo. Może od momentu, gdy dziadek Henryk zmarł i po raz pierwszy nie miał kto wyznaczyć „porządku rzeczy” w rodzinie. Może wcześniej – tylko że wtedy wszystko rozgrywało się skrycie, przykryte pytaniami o herbatkę i wieczornym wspólnym zmywaniu naczyń po niedzielnym obiedzie.

Dziadek był jak mur – niby się już kruszył, ale dopóki stał, to jakoś to wszystko trzymało się kupy. Gdy umarł, kobiety w naszej rodzinie zaczęły się kruszyć jak cegły z rozsypanej ściany.

Grób dziadka Henryka stał się polem bitwy. Moja mama, Małgorzata, to najstarsza z trzech sióstr. Obok niej jest Helena – artystka, co to nawet serwetki szyje ręcznie, i Barbara – najmłodsza, internetowa specjalistka od wszystkiego, co „modne, ale z klasą”.

Od pogrzebu każda z nich usiłuje udowodnić, że to właśnie ona „najbardziej dba o pamięć po ojcu”. I może by mnie to wzruszało, gdyby nie to, że ich walka o pamięć zamienia się w groteskę – szczególnie w okolicach Wszystkich Świętych.

Jestem gdzieś pośrodku. Za młoda, żeby się wtrącać, ale za stara, żeby siedzieć cicho. Słucham ich, patrzę, jak co roku od nowa wyciągają dawne żale przy wyborze zniczy i stroików. I czuję, jak coraz mniej obchodzą mnie te dramaty. Bo co roku ten dzień, który miał być ku pamięci, zamienia się w spektakl. A ja w nim statystuję – może z wstydu, może z przyzwyczajenia.

Tylko dziadek nie może się już odezwać. Może to i lepiej.

Stroik to była świętość

Nie zdążyłam jeszcze dobrze usiąść po pracy, a telefon już się rozdzwonił. Ekran migał, pokazując połączenie grupowe – mama, ciotki i ja. O nie. Znowu to.

– Natalia, jesteś? – rzuciła od razu mama.

– Jestem – westchnęłam.

– No to słuchajcie, bo trzeba ustalić stroik. W tym roku ja się tym zajmę – zaczęła stanowczo.

– A niby dlaczego ty? – przerwała jej Helena. – Co roku ty, a potem te same plastikowe róże. Ja w tym roku zrobię coś od siebie. Mam już zaplanowany naturalny stroik – z jodły, jałowca, szyszek i trochę lawendy. Dziadek lubił zapachy natury.

Lawenda na grób? – Małgorzata zadrwiła. – Jakbyśmy robili herbatkę ziołową, nie stroik cmentarny. To nie są dożynki!

– Ty się znasz na estetyce jak kura na pieprzu – prychnęła Helena.

– Przepraszam – odezwała się Barbara, do tej pory cicho słuchająca. – Ja już zamówiłam stroik. Będzie gotowy w piątek. Minimalistyczny, biały, czarna wstążka, sztuczne kłosy. Bardzo elegancki.

– Co?! – Małgorzata aż się zachłysnęła. – Ty zamówiłaś? Sama, bez konsultacji?

– Tak. Bo ostatnie dwa lata to był cyrk. W tym roku chciałam to uciąć.

– Minimalistyczny stroik?! – prychnęła Helena. – Szary? Czyli co, pogrzeb po skandynawsku?

– Lepszy to niż twoje zioła, które będą wyglądały jak zielsko z przydrożnego rowu – rzuciła Barbara.

– No tak, bo ty wszystko musisz zamawiać online, nawet jakbyś mogła oddychać przez aplikację! – cięła dalej Helena.

– Dobrze, proszę, uspokójcie się – próbowałam wtrącić.

– A ty, Natalia, co o tym myślisz? – zapytała mama. – Jesteś najbardziej neutralna.

Otworzyłam usta i… nic. Co miałam powiedzieć? Że wszystkie robią z grobu mojego dziadka wybieg mody i pole bitwy? Że nie mogę już słuchać ich wiecznego „to ja bardziej kochałam”, „to ja lepiej pamiętam”, „ty nie rozumiesz, bo nigdy nie…”?

– Może po prostu zróbmy jeden stroik wspólnie? – rzuciłam nieśmiało.

– Wspólnie?! – oburzyły się wszystkie trzy niemal jednocześnie.

– A niby jak? Zlepić szary krzyż, opleść go lawendą i włożyć plastikowe róże? – zadrwiła Barbara.

– Świetny pomysł! Będzie symbolicznie – dodała Helena jadowicie.

Rozmowa przerodziła się w otwartą kłótnię. Znowu. O dziadku prawie nikt już nie mówił. Zaczęły się stare wyrzuty: „Bo na pogrzebie to twoje dzieci się nawet nie zjawiły!”, „A ty niby kiedy ostatni raz byłaś u mamy w szpitalu?!”, „Zawsze wszystko robisz pod publikę!”.

Siedziałam cicho. Czułam, jak zaciska mi się gardło. Czasem mam wrażenie, że to nie o dziadka chodzi. Że one po prostu potrzebują sceny, żeby odegrać swoje dramy. A ja? Jestem tylko publicznością. I to zmęczoną.

Zaczął się pojedynek na wiązanki

Była dziesiąta rano. Mgła zawisła nad cmentarzem jak zasłona dymna, jakby sama ziemia próbowała coś ukryć. Stałam przy grobie dziadka już od kilku minut, czekając na nieuniknione.

Pierwsza pojawiła się mama – w długim granatowym płaszczu, z biało-czerwonym stroikiem w kształcie krzyża. Kwiaty były ułożone perfekcyjnie, jak z podręcznika do florystyki: tu goździk, tam liść paproci, w środku dumnie wzniesiony plastikowy orzeł.

No, pięknie – powiedziała sama do siebie, układając stroik na pomniku. – Dziadek by był dumny.

Trzy minuty później – Helena. Płaszcz raczej znoszony, ale zapięty z godnością. W rękach trzymała coś, co przypominało miniaturowy choinkowy ołtarz: świerk, mech, suszone zioła, kilka czerwonych jarzębin i świeczka w słoiku.

– Małgosia? – uśmiechnęła się chłodno. – Już się rozłożyłaś ze swoim dziwadłem?

– A ty co przyniosłaś? Stroik z warzywniaka? – prychnęła Małgorzata.

– To same naturalne elementy. Dziadek by się ucieszył.

– Ciekawe, czy z tej „naturalności” nie wyrosną mu marchewki nad głową – wtrąciła znikąd Barbara, z telefonem w dłoni i torbą z designerskim wieńcem. Świerk, szkło, czarna wstążka – jak z modowego katalogu o śmierci z klasą.

– O, już wszystkie jesteśmy. Ktoś może odłożyć swój stroik, żeby nie było bałaganu? – zapytała zimno.

– Mowy nie ma – odburknęła Helena. – Ten jest od serca. Twój wygląda jak logo jakiejś korporacji pogrzebowej.

– No tak, bo twój to pewnie robiony przy winie i kadzidłach – warknęła Barbara.

– Proszę was... – zaczęłam, ale przeszły obok mnie, jakby mnie nie było.

To jest brak szacunku – powiedziała mama przez łzy. – On zasługuje na porządek.

Helena odwróciła się na pięcie i odeszła bez słowa. Barbara pstryknęła zdjęcie grobu.

– „Rodzinne wartości w trzech odsłonach. RIP tato” – przeczytała na głos podpis. Wrzuciła na swoje konto.

Zrobiło mi się zimno. I to wcale nie przez mgłę.

To było jak groteska przy grobie

Wróciłam na cmentarz po południu, licząc naiwnie, że może któraś z nich oprzytomniała i zabrała swój „dar”. Ale nie. Były wszystkie. Trzy stroiki, jak trzy wersje pamięci, ustawione obok siebie. Krzyż z patriotycznym rozmachem, zielony sarkofag z ziół i ten trzeci – minimalistyczny, jakby ktoś próbował pogrzebać design.

Stałam i patrzyłam. Obok mnie zatrzymały się dwie starsze panie w czarnych kurtkach.

– Ciekawe, który z tych wnuków to taki artysta – rzuciła jedna, mrużąc oczy.

– A może to jakaś kara? Za grzechy z młodości? Taki dziwny ten grób. Jakby każdy co innego opłakiwał – odpowiedziała druga.

Poczułam, jak uderza mnie fala wstydu. Że stoję tu i udaję, że to normalne. Że to rodzinne.

Usiadłam na ławce i westchnęłam. Nie chciało mi się płakać – byłam zbyt zmęczona. Myślałam o dziadku. O tym, jak sadził pomidory na działce, jak robił naleśniki w soboty, jak raz powiedział do mnie: „Ludzie się kochają tylko wtedy, gdy nie próbują się poprawiać”.

I co teraz? Trzy jego córki próbują go poprawiać – po śmierci. Każda inaczej, każda po swojemu. Każda dla siebie. Przez chwilę miałam ochotę ściągnąć te stroiki i zostawić tylko świeczkę. Ale wiedziałam, że to nic nie zmieni. One i tak będą miały kolejny temat do wojny. Że usunęłam „ich wkład”.

Podeszłam tylko, poprawiłam znicz, który lekko się przekrzywił. I odeszłam. Cicho, bez słowa. Z tyłu usłyszałam głos jednej z kobiet:

– Ta młoda to chyba jedyna normalna.

Nie wiedziała, jak bardzo się myliła. Ja też już zaczynałam grać w ich teatrze. Tylko jeszcze nie wiedziałam, jaką mam rolę.

Miałam tego dość

Po powrocie z cmentarza wszyscy zebraliśmy się u mamy. Tak jak co roku – kawa, sernik, makowiec, herbata w filiżankach „na gości”. Tylko atmosfera gęstsza niż lukier na cieście.

– Sernik się trochę przypiekł – rzuciła mama, gładząc fartuch nerwowo. – Ale w środku wilgotny. Jak dziadek lubił.

– Dobrze, że chociaż ciasto potrafisz zrobić tak, jak on lubił – odparła Helena z cieniem jadu.

– A ty co zrobiłaś? Przyniosłaś dziadkowi choinkę! – mama już nie kryła złości.

– Przynajmniej nie plastikową.

– Przynajmniej nie z internetu – dorzuciła Barbara, siadając na kanapie i wyjmując telefon. – Mój post ma już ponad trzysta lajków. Ludzi rusza takie rodzinne szaleństwo.

Wstałam.

– Przepraszam. Czy wy słyszycie siebie? – spojrzałam na nie po kolei. – To był grób dziadka. A wy zrobiłyście z tego jarmark.

Zapadła cisza.

– Natalia, kochanie, rozumiem, że ci przykro, ale nie możesz… – zaczęła mama.

– Przykro? Mamo, ja się wstydzę! Wstydzę się, że to wszystko jest o was, nie o nim. Że żadna z was nie potrafi na chwilę zamilknąć i po prostu... być. Bez rywalizacji, bez żalu.

– To była moja inicjatywa, żeby co roku odwiedzać go razem – powiedziała mama z wyrzutem.

– Tylko ja pamiętałam o jego imieninach w czerwcu – dorzuciła Helena.

– A tylko ja nie zrobiłam z niego bohatera rodzinnej legendy – wtrąciła się Barbara. – Dla mnie dziadek był człowiekiem, nie świętym. I to wystarczy.

Dziadek by się wstydził – powiedziałam cicho. – Naprawdę.

Mama zaczęła płakać. Barbara wstała, odłożyła telefon i sięgnęła po płaszcz.

– Wiecie co? Nigdy więcej nie przyjadę na święto zmarłych. Mam dość tej farsy – rzuciła i wyszła bez pożegnania.

Helena spojrzała za nią z uniesioną brwią.

– Typowe. Jak nie po jej myśli, to ucieka.

– A wy? Zadowolone z siebie? – zapytałam. – Bo ja mam ochotę nigdy więcej nie rozmawiać o żadnym stroiku. W ogóle o niczym, co was łączy.

Zrobiło się cicho. Tylko zegar tykał – jakby odliczał czas do następnej wojny.

Nie wiedziałam, co robić

– I co, żyjecie tam? – zapytał mój ojciec, gdy wieczorem zadzwoniłam, żeby się „przewietrzyć od kobiet w rodzinie”.

Siedziałam na ławce w parku, o kilka ulic od domu mamy. Miałam jeszcze w uszach te przekrzykiwania, trzask drzwi, szloch, ciche „to wszystko przez nią”.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Jeśli to się nazywa życie, to wolę coś innego.

Ojciec parsknął śmiechem, jak to on. Nie mieszkałam z nim od liceum, rozstali się z mamą po cichu i bez wojny, co w tej rodzinie było wręcz podejrzane.

Poszło o stroiki? – zapytał po chwili. – Czy znowu o wszystko?

– Stroik był tylko zapalnikiem. Potem poleciało wszystko: wspomnienia, krzywdy, kłamstwa. Aż szkoda, że nie spaliły się te wszystkie wieńce. Przynajmniej byłby jakiś konkret.

– A ty? Wzięłaś udział?

– Trochę. Krzyknęłam na nie. Wytknęłam im, że zrobiły z grobu dziadka pole bitwy.

– No to dobrze – odparł spokojnie. – Musisz znać swoje granice, Natka. I bronić ich, nawet jeśli one tego nie rozumieją.

– Tylko że... ja się od nich oddalam. Czuję się jak widz, nie jak rodzina. I zaczynam się zastanawiać, czy ja w ogóle cokolwiek czuję. Do nich. Do tych kobiet.

– Czasem nie chodzi o to, żeby coś czuć. Czasem wystarczy zrozumieć, że nie musisz być taka, jak oni. I nie musisz walczyć ich bronią.

Milczałam przez chwilę.

– Myślisz, że dziadek naprawdę by się wstydził?

– Myślę, że byłby smutny. Ale też by cię zrozumiał. On też nie zawsze umiał ich ogarnąć. Może dlatego tak długo robił to, co umiał najlepiej – siedział cicho.

Spojrzałam w niebo. Ciemne chmury, ale gdzieś tam – za nimi – było światło. Może i moja rodzina zawsze będzie chmurą. Ale ja nie muszę w niej siedzieć.

Dzięki, tato – powiedziałam cicho. – Dobrze było pogadać bez tematu ziół, szkła i plastiku.

– Zawsze do usług. Jakby co, u mnie zawsze herbatka. Bez lawendy.

Uśmiechnęłam się pierwszy raz tego dnia.

Zrobiłam po swojemu

Wróciłam na cmentarz dzień po Wszystkich Świętych. Mgła opadła. Tłumy zniknęły. Została cisza – prawdziwa, nie ta teatralna, co zalega między kłótniami.

Grób dziadka wyglądał jak witryna florystyczna po wybuchu bomby stylu: trzy wielkie stroiki, trzy wizje miłości. Jakby jego pamięć można było zamknąć w estetyce.

Rozejrzałam się. Nikogo nie było dookoła. Tylko wiatr przesuwał liście po ścieżce. Zaczęłam powoli zdejmować stroiki. Najpierw ten krzyż z orłem – ciężki, plastikowy, nawet nie chciał się rozłożyć. Potem ten ekologiczny – już podsuszony, pachniał jak kuchnia w święta. Na końcu szara kompozycja – piękna i martwa jak marmurowa rzeźba.

Złożyłam je delikatnie obok grobu. Nie wyrzuciłam ich. Jeszcze nie. Może ktoś je zabierze. Może wrócą na kolejne święta, jak wyrzuty sumienia.

Wyjęłam z torby mały szklany znicz. Zwykły, bez ozdób. Zapaliłam. Postawiłam pośrodku nagrobka.

Przepraszam, dziadku – powiedziałam cicho. – Nie wiem, za co dokładnie. Ale wiem, że tak trzeba.

Zostałam chwilę, nie mówiąc nic więcej. Co tu mówić, kiedy pamięć zamienia się w bitwę?

Nie wiem, czy wrócę tu za rok. Czyy wtedy ktoś jeszcze będzie się bił o to, kto kochał dziadka bardziej. Wiem jedno – ja już nie chcę być w tej wojnie. Wstałam i odeszłam bez oglądania się za siebie. I pierwszy raz od dawna czułam spokój. Może właśnie o to chodziło.

Natalia, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama