„Straciłem wszystkie pieniądze i bałem się powiedzieć żonie. Gdy się przyznałem, ona zaskoczyła mnie o wiele bardziej”
„Zacisnąłem palce na brzegu stołu. Złość rozlewała się po moim wnętrzu. Myślałem, że zrobię na niej wrażenie, że ją zszokuję, że może zapłacze, a ja ją wtedy przytulę i wszystko się jakoś zacznie naprawiać. Tymczasem... to ona mnie zszokowała”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Nie umiem wskazać jednego dnia, jednej decyzji, która wszystko zapoczątkowała. Porażka nigdy nie nadchodzi znienacka – ona sączy się powoli, jak woda przez szczeliny, aż nagle wszystko nasiąka i zaczyna gnić. Tak właśnie było z moją firmą. I ze mną. Miałem kiedyś poczucie sensu. Każdy dzień zaczynałem z adrenaliną – zleceniami, klientami, telefonami, spotkaniami. Byłem panem własnego czasu. A teraz wstaję, ubieram się jak do biura, wychodzę... i kręcę się bez celu po mieście. Udaję. Przed sobą, przed żoną, przed światem. Udaję, że nadal mam firmę. Że nie jestem bankrutem.
Nie miałem odwagi powiedzieć Natalii prawdy. Każdego dnia planowałem, że dziś to zrobię, dziś się przyznam. Ale gdy widziałem, jak przygotowuje śniadanie, jak podlicza rachunki, jak mówi o przyszłości naszych dzieci – coś we mnie gasło. Zatykałem usta, zakładałem maskę i grałem dalej. Natalia... Była jak księgowa mojego życia. Zawsze wszystko analizowała, rozpisywała, liczyła. Gdy się poznaliśmy, mówiła, że boi się mojego ryzyka. A ja wtedy myślałem, że to tylko brak odwagi. Dziś myślę, że może miała rację. Że ja nigdy nie byłem ostrożny. Ani w biznesie, ani w miłości.
Czasem zastanawiam się, jak to się stało, że obok kobiety tak poukładanej, tak mądrej, tak spokojnej – mogłem być ja. Człowiek, który nie potrafił powiedzieć: „straciłem wszystko”. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że bałem się nie jej reakcji... Bałem się, że co zrobi później.
Udawałem, że wszystko gra
– Michał, przelałeś już za przedszkole Hani? – zapytała Natalia, podsuwając mi pod nos otwarty laptop z tabelką, którą od miesięcy prowadziła z niemal wojskową precyzją.
– Tak, to znaczy... zrobię to dziś po południu – odpowiedziałem z automatu, nie odrywając wzroku od kubka z zimną już kawą. Nie przelałem. Na koncie zostało może ze trzysta złotych. W dodatku tylko dlatego, że wczoraj sprzedałem używaną wiertarkę po cichu na internecie.
– Michał, tylko nie zapomnij. Już mamy zaległości za wrzesień. A dziś jest dziesiąty października. Wiesz, że oni nie odpuszczają, zaraz będą telefony – kontynuowała, stukając w klawiaturę.
Przytaknąłem, choć w głowie miałem tylko pustkę i ucisk w żołądku.
Zjedliśmy kolację – Natalia przygotowała coś szybkiego, makaron z warzywami. Dzieci były u mojej siostry, więc miało być spokojnie. Ale dla mnie nic już nie było spokojne. Wszystko brzmiało jak tykająca bomba.
– Michał, musimy też porozmawiać o budżecie – zaczęła z tym swoim spokojem, który kiedyś kochałem, a dziś przyprawiał mnie o dreszcze. – Wydajemy więcej, niż wpływa. Nie rozumiem, co się dzieje z kontem firmowym. Kiedyś miałeś tam stałe obroty. Teraz wpływy są raz w miesiącu i to jakieś grosze.
Znieruchomiałem. Czy to był ten moment? Czy już wiedziała?
– Klienci zalegają z płatnościami. Wiesz, jak to jest... – rzuciłem z udawaną nonszalancją. – Na rynku teraz trudniej, każdy oszczędza, przerzucają faktury, księgowe kombinują.
Natalia spojrzała na mnie uważnie z tym swoim badawczym wzrokiem. Potem pokiwała głową i wróciła do kolacji. To było jeszcze gorsze niż pytania. Ta jej cisza.
W środku wszystko we mnie krzyczało: „Powiedz jej prawdę, powiedz teraz, jeszcze nie jest za późno!” Ale głos w głowie był słabszy niż wstyd, niż strach, że zobaczę w jej oczach rozczarowanie. Albo, co gorsza – obojętność.
Posprzątałem po kolacji, żeby zająć czymś ręce. Natalia usiadła na kanapie z laptopem. Wiedziałem, że znowu podlicza. Koszty, wpływy, jakieś wyciągi. Robiła to zawsze, co wieczór. I zawsze mówiła, że ufa, że ja wszystko kontroluję. A ja... udawałem, że tak właśnie jest.
Gdy kładła się spać, zapytała jeszcze:
– Michał, dobrze się czujesz? Jesteś ostatnio... jakiś nieobecny.
– Praca. Martwię się trochę firmą, ale ogarnę to – uśmiechnąłem się, choć zęby mnie bolały od tego wysiłku.
Pocałowała mnie w policzek. Cicho, jakby od niechcenia.
Zostałem sam w kuchni. Siedziałem w ciemności, patrząc na monitor laptopa, na którego ekranie migał czerwony pasek salda. W środku czułem, jak tonę. Wiedziałem, że to już nie jest kryzys. To koniec. A ja nadal udawałem.
Zwierzyłem się tylko matce
Nie dzwoniłem do niej od tygodni. Wstydziłem się. Ostatnio, kiedy rozmawialiśmy, jeszcze opowiadałem, że „idzie dobrze”, że „nowy kontrakt już się szykuje” i „Filip też się chyba na coś załapał, więc będzie wsparcie”. Kłamałem jak z nut. Ale tamtego wieczoru, po kolacji z Natalią, nie wytrzymałem. Musiałem zadzwonić do kogoś, kto mnie nie oceni. Albo chociaż zna mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie wszystko można naprawić.
Wybrałem numer. Trzy sygnały. Czwarty. Już miałem się rozłączyć.
– Michał? – usłyszałem w słuchawce jej zmęczony, lekko zachrypnięty głos. – Synku, wszystko w porządku?
Zacisnąłem powieki. Nie chciałem płakać. Ale głos miałem jak u dziecka.
– Mamo... wszystko się zawaliło.
Cisza. Kilka sekund, które brzmiały jak wieczność.
– Michał, co się dzieje?
– Firma nie istnieje. Oficjalnie jeszcze tak, ale... wszystko straciłem. Zleceń nie ma. Pieniędzy nie ma. Kasy z Unii już nikt nie daje, a ja się zadłużyłem, jak głupi. Sprzedałem sprzęt, zwolniłem ludzi... nawet nie wiesz, co mi przeszło przez myśl ostatnio.
– Michał... – przerwała mi, ale nie było w tym złości. Raczej ten matczyny ton, którego nie słyszałem od dawna. – Powiedz mi jedno. Natalia wie?
Zamilkłem.
– Czy Natalia wie?
– Nie... Jeszcze nie.
Znów cisza. Tym razem dłuższa. Usłyszałem jej cichy wdech, jakby musiała coś przetrawić.
– Michał... Nie rób z niej idiotki. Jesteście małżeństwem. To nie jest obca kobieta z ulicy. Nie możesz jej tak zostawić w ciemności. Nawet jeśli cię zostawi, przynajmniej będzie wiedziała, co się dzieje. Bo teraz... – zawahała się – teraz robisz z niej tło do swojej porażki. A ona nie jest tłem.
Zacisnąłem usta. Powiedziała dokładnie to, czego się bałem. I dokładnie to, co sam sobie powtarzałem każdego dnia.
– Wiem, mamo... Ale jak ja mam jej powiedzieć, że wszystko przegrałem? Że przez ostatnie miesiące ją okłamywałem?
– Tak, okłamywałeś. Ale jeszcze możesz coś zrobić. Michał... – westchnęła ciężko – twój ojciec był taki sam. Ukrywał wszystko do końca. Nawet przed sobą. I wiesz, co po nim zostało? Kredyty, niespłacony leasing i złość. Twoja i moja.
Zamknąłem oczy. Zobaczyłem tamten stół kuchenny, przy którym ojciec siedział z ręką w gipsie po kolejnym „niewinnym” upadku. Zobaczyłem moją matkę, jak przelicza paragony, i mnie, czternastoletniego chłopaka, który pierwszy raz w życiu czuł się dumny, że zarobił pięć złotych, bo mógł dołożyć się do zakupów.
– Nie powtarzaj jego błędów, Michał. Masz żonę, masz dzieci. To nie jest tylko twoja porażka. To wasza sytuacja. I tylko razem możecie z niej wyjść.
Potarłem oczy.
– Mamo?
– Tak?
– Boję się, że jak jej powiem... to ona po prostu odejdzie. Bez słowa.
– A jak jej nie powiesz, to co? Będzie siedzieć w twoim kłamstwie do końca życia? Tego się nie boisz?
Długo milczałem.
– Jutro jej powiem.
– Dobrze – odparła tylko. – Zadzwoń po tym. Albo przyjedź. Cokolwiek.
Rozłączyłem się i jeszcze długo siedziałem w kuchni, z głową opartą o blat. Wiedziałem, że nazajutrz wszystko się zmieni. Albo wszystko się skończy.
Wziąłem się na odwagę
Siedziałem w kuchni jak na skazańczym stołku. Ręce oparłem na blacie, jakby miały utrzymać moje ciało w pionie. Była niedziela – ciepła, październikowa, z tych, które w dzieciństwie oznaczały spacer do lasu i szuranie liśćmi. Ale teraz nie czułem nic poza suchością w gardle i biciem serca, które dudniło jak młot pneumatyczny.
Natalia weszła z salonu, trzymając kubek z herbatą. Miała na sobie sweter, który kiedyś jej kupiłem – miękki, szary, z szerokim kołnierzem. Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała bez słowa. Chyba czuła, że coś się święci. Była zbyt spokojna.
– Muszę ci coś powiedzieć – zacząłem. Głos mi zadrżał. Chrząknąłem, ale i tak słowa wychodziły ze mnie z oporem, jakby zakleszczyły się w gardle.
– Słucham – powiedziała cicho. Bez emocji.
– Firma... firma padła. Nie mam pieniędzy. Nie mam klientów. Nie mam nic. Zaciągnąłem kredyty, sprzedałem sprzęt... wszystko, co mogłem. Od miesięcy żyjemy z oszczędności, których już praktycznie nie ma. Nie mówiłem ci, bo... się bałem.
Jej twarz nie drgnęła. Przez kilka sekund wpatrywała się we mnie, jakby właśnie powiedziałem, że kupiłem zły rodzaj mleka. Nic. Zero reakcji.
– Michał – zaczęła, bardzo spokojnie. – Wiedziałam.
Zamarłem. Słowo „wiedziałam” uderzyło mnie jak otwartą dłonią w twarz.
– Słucham? – szepnąłem.
– Wiedziałam – powtórzyła. – Od dawna. Od momentu, kiedy zniknęły wpływy na konto. Kiedy przestałeś odbierać telefony przy mnie. Kiedy przestałeś się uśmiechać.
Zacząłem się śmiać. Głupio, nerwowo. Tylko że to nie był śmiech – to był rodzaj rozpaczy, która szukała ujścia.
– To czemu... czemu nic nie mówiłaś?
– Bo czekałam, aż ty sam mi powiesz. Bo liczyłam na to, że chociaż ten jeden raz potraktujesz mnie jak partnera. Ale ty... – zawahała się – ty po prostu wolałeś mnie okłamywać.
Zacisnąłem palce na brzegu stołu. Złość rozlewała się po moim wnętrzu jak ropa z pękniętej rany. Myślałem, że zrobię wrażenie, że ją zszokuję, że może zapłacze, a ja ją wtedy przytulę i wszystko się jakoś zacznie naprawiać. Tymczasem...
– Michał – powiedziała po chwili ciszy – dlatego założyłam drugie konto.
Spojrzałem na nią bez zrozumienia.
– Jakie... konto?
– Osobne. Bez twojej wiedzy. Odłożyłam na nim wszystko, co mogłam. Gdy zobaczyłam, że znowu zaczynasz robić to, co dziesięć lat temu – ryzykować wszystko, rzucać się w ciemno, ufać ludziom, którym nie powinieneś – postanowiłam się zabezpieczyć.
– Ty... odkładałaś pieniądze za moimi plecami?
– Tak – odpowiedziała bez wahania. – Tak samo, jak ty prowadziłeś firmę za moimi plecami. To była moja forma ratunku. Gdybyś mnie zostawił z długami. Albo z innego powodu.
Wstałem od stołu. Nogi mi się trzęsły.
– Czekaj... To ty mnie przez te miesiące obserwowałaś? I... udawałaś, że nic nie wiesz?
– A ty? – spojrzała na mnie twardo. – Ty przez te miesiące mnie okłamywałeś. To kto pierwszy zaczął tę grę?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem się, jakby grunt się rozpadł. Jakbym stracił nie tylko firmę, nie tylko pieniądze... ale też resztki godności. Najgorsze było to, że nie miałem prawa czuć się zdradzony.
Sam czułem się oszukany
– To miało być małżeństwo, Natalia! – wybuchłem. – A nie jakaś... wojna podjazdowa! Konto? Ukryte wpływy?! Kiedy ja próbowałem ratować wszystko, co się dało, ty...
– Ty próbowałeś? – przerwała mi ostro. – Ty próbowałeś, Michał? Ty po prostu brnąłeś coraz głębiej! Nie ratowałeś. Uciekałeś. I ciągnąłeś nas za sobą.
– Nie masz pojęcia, co to znaczy, gdy wszystko się wali – warknąłem. – Nigdy nie prowadziłaś firmy. Nigdy nie ryzykowałaś.
– A ty nigdy nie musiałeś patrzeć, jak twój mąż udaje, że wszystko jest w porządku, podczas gdy z każdym dniem znika z niego resztka godności – odparła spokojnie, ale jej głos był jak nóż. – Nigdy nie musiałeś milczeć przy dzieciach, kiedy dzwonili windykatorzy.
Poczułem, jak coś we mnie się buntuje.
– I co? Miałem przyjść i powiedzieć: „Wiesz, kochanie, jednak miałem rację – nie nadaję się do niczego”? Przecież wiem, jak na mnie patrzysz. Zawsze z tym chłodnym dystansem. Z tym... rozczarowaniem.
– Przestań. Nie chodzi o firmę. Nie chodzi nawet o pieniądze. Tylko o to, że przez tyle lat nie zrozumiałeś jednej rzeczy – spojrzała na mnie uważnie. – Ja nie jestem od tego, żeby cię bez końca podnosić z gruzów.
– Ale to właśnie robiłaś. Zawsze. I nagle... – zaciąłem się. – Nagle przestałaś?
– Nie przestałam. Tylko przestałam się łudzić. Michał, ty nie potrzebujesz żony. Ty potrzebujesz… widowni.
Wstała od stołu. Ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymała się w pół kroku.
– Wiesz, kiedy założyłam to konto? – zapytała, nie odwracając się.
Milczałem.
– Po tej sprawie z Filipem. Tym wspólnikiem, co cię wystawił. Mówiłam ci wtedy: „To się źle skończy. To nie jest uczciwy człowiek”. A ty powiedziałeś: „Znam go. Wiem, co robię”. I co? Wiesz, ile wtedy straciliśmy?
– Ale nie miałem wyboru – syknąłem.
– Zawsze masz wybór. Ale ty wybierasz ryzyko. Zawsze. Nawet kosztem nas. Dlatego musiałam się zabezpieczyć. Bo nie jesteś partnerem, na którego można liczyć, Michał. Jesteś ryzykiem.
Te słowa zawisły w powietrzu jak wyrok. Natalia wyszła z kuchni, a ja zostałem sam. Z bijącym sercem i tą jedną myślą, która tłukła się po głowie jak oszalała: nie tylko straciłem firmę. Straciłem ją. A może... sam ją odepchnąłem.
Musiałem ją błagać
Nie spałem całą noc. Przewracałem się z boku na bok, wsłuchując się w ciche oddechy Natalii i dzieci za ścianą. Chciałem zasnąć, ale myśli nie dawały spokoju. Każda scena, każde jej słowo, każde moje kłamstwo wracało jak echo.
Nad ranem wstałem i usiadłem przy stole w kuchni. Zimna kawa, pognieciona kartka z rachunkami i telefon, na który nikt już nie dzwonił. Cisza, która dusiła bardziej niż krzyk.
Kiedy Natalia weszła, była już ubrana. Torebka przewieszona przez ramię, twarz spokojna, ale oczy zmęczone. Usiadła naprzeciwko mnie, jak poprzedniego dnia.
– Chciałem... chciałem, żebyś wiedziała, że żałuję – powiedziałem cicho. – Naprawdę żałuję wszystkiego. Kłamstw, pychy, tego, że myślałem, że dam radę sam.
– Nie pierwszy raz to mówisz – odparła bez złości, ale też bez ciepła. – Ale i tak zawsze potem robisz to samo.
– Tym razem jest inaczej. Nie chcę ci niczego obiecywać. Chcę tylko... żebyśmy spróbowali. Bez udawania – spojrzałem na nią błagalnie. – Ja nie mam już nic. Tylko was.
Przez chwilę siedziała bez słowa. Patrzyła na mnie, a ja widziałem w jej oczach coś, czego nie potrafiłem nazwać. Może litość. Może żal. Może... jeszcze odrobinę miłości.
– Spróbowali co właściwie? Wiesz, co jest najtrudniejsze? – zapytała cicho. – Że nawet teraz nie wiem, czy mówisz to dlatego, że naprawdę to czujesz, czy dlatego, że nie masz dokąd pójść.
– Mówię to, bo zrozumiałem, że nie chcę żyć bez ciebie. Bez was – przełknąłem ślinę. – Ja to naprawię. Wiem, że to nie kwestia pieniędzy. Tylko zaufania. Ale jeśli dasz mi choć cień szansy, odbuduję to. Krok po kroku.
Pokręciła głową i westchnęła.
– To nie kwestia pieniędzy. Tylko tego, czy ty się kiedykolwiek zmienisz.
Słowa uderzyły we mnie mocniej niż jakikolwiek zarzut. Chciałem coś odpowiedzieć, ale nie znalazłem żadnych słów.
Natalia wstała, podeszła do okna. Za szybą poruszały się nagie gałęzie drzew, wiatr strącał z nich ostatnie liście.
– Nie wiem jeszcze, co zrobię – powiedziała po chwili. – Muszę to przemyśleć.
– Czyli... to nie koniec? – zapytałem z nadzieją.
Odwróciła się.
– Nie wiem, Michał. Może to koniec, a może początek czegoś zupełnie innego. Ale już nie takiego jak dawniej.
Zapięła płaszcz, chwyciła torebkę i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią cicho, niemal bezgłośnie. A ja siedziałem jeszcze długo, wsłuchując się w echo tego trzasku, który brzmiał jak zawieszony wyrok – nie wiadomo jeszcze, czy ostateczny.
Mam jeszcze nadzieję
Minął tydzień, odkąd Natalia wyszła z kuchni i zostawiła mnie z tamtym „nie wiem”. Wciąż nie wiem, co postanowiła. Wróciła tego dnia późnym wieczorem – milcząca, obca, zmęczona. Dzieci spały. Przeszła obok mnie bez słowa, jakbyśmy byli tylko współlokatorami, którzy mijają się w przedpokoju.
Nie pytałem. Nie nalegałem. Każdego dnia rano wstaje, szykuje śniadanie, wychodzi do pracy. Ja też wstaję, jakby miałem dokąd iść. Robię porządki w dokumentach. Szukam ogłoszeń. Sprawdzam oferty pracy, jakbym znów był dwudziestolatkiem bez planu na życie.
Nie rozmawiamy o przyszłości. Nie rozmawiamy o koncie, które założyła. Ani o tym, co ja przegrałem. Jest między nami jakaś cisza – gęsta, lepka, pełna rzeczy, których nie da się już cofnąć.
Wieczorami siedzę sam w kuchni. Bez światła. Z otwartym notesem, w którym próbuję coś zapisać, ale kończy się zawsze tak samo – pustą stroną. Myślę o tym, co bym zrobił inaczej. Gdybym miał jeszcze jedną szansę. Może więcej słuchał. Może mniej ryzykował. Może... był uczciwszy. Nie wobec niej. Wobec siebie.
Myślałem, że jak powiem prawdę, to wszystko się ułoży. Że szczerość wystarczy. Ale teraz wiem – prawda czasem nie wystarcza. Czasem przychodzi za późno.
Michał, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy kupiłem zegarek za kasę z premii, żona urządziła mi awanturę. Przekroczyła granicę, więc mogłem zrobić tylko 1”
- „Bałam się rozwodu jak ognia, bo nikt nie chce kobiety po przejściach. Wybrałam kogoś, kogo nie muszę błagać, by umył gary”
- „Byłam pewna, że trafiłam na prawdziwą miłość w internecie. Gdy poprosił o przelew, zapaliła mi się czerwona lampka”

