„Straciłem pracę, ale nie powiedziałem o tym rodzinie. Wolałem udawać i dawać im tę ułudę luksusu”
„Zacząłem pożyczać. Najpierw od znajomych – drobne kwoty, zawsze z jakimś pretekstem. Później były chwilówki. Jedna, druga, piąta. Odsetki rosły szybciej niż moje kłamstwa”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie straciłem kontrolę nad własnym życiem. Jednego dnia miałem dobrze płatną pracę, codzienne spotkania z klientami i plany na kolejne miesiące. A następnego – siedziałem w samochodzie, wpatrując się w ekran telefonu, który milczał. Wiedziałem, że nie mam już dokąd iść, ale mimo to ruszyłem w stronę biura, którego już nie było. Zamiast powiedzieć prawdę rodzinie, wolałem udawać. Bo co miałbym im powiedzieć? Że nie stać nas nawet na opłacenie przedszkola? Że jesteśmy bankrutami? Nie mogłem. Nie potrafiłem. Więc grałem dalej.
Z dnia na dzień bez pracy
Wyszedłem z biura po cichu, bez pożegnania, jakbym tylko wychodził po kawę. Na korytarzu minąłem Magdę z księgowości. Uśmiechnąłem się do niej, ale nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok. Wiedziała. Oni wszyscy już wiedzieli. Tylko moja rodzina nie miała pojęcia. Zwolnili mnie w piątek, po krótkim, suchym spotkaniu z dyrektorem. Wymamrotał coś o restrukturyzacji, sytuacji rynkowej, cięciach kosztów.
Nie słuchałem go za bardzo, bo i tak wszystko już wiedziałem. Gdy tylko wszedłem do jego gabinetu i zobaczyłem jego oko drgające nerwowo, wiedziałem, że to koniec. Spodziewałem się tego od miesięcy, ale i tak byłem zaskoczony. Zawsze się wydaje, że ma się jeszcze trochę czasu.
Zamiast wracać do domu, pojechałem do parku. Siedziałem na ławce i gapiłem się w przestrzeń przez kilka godzin. Włączyłem telefon dopiero po zmroku. Miałem sześć nieodebranych połączeń od Izy i jedno zdjęcie — jakiś śmieszny rysunek z przedszkola córki. Odpisałem tylko jedno zdanie: „Wracam trochę później, mam dużo pracy”.
I tak to się zaczęło. Ucieczka. Kłamstwo numer jeden. Potem poszło łatwo. Każdego ranka zakładałem koszulę, wiązałem krawat, całowałem córkę w czoło i udawałem, że wychodzę do pracy. Siedziałem w samochodzie pod marketem albo w bibliotece, szukając ofert, które i tak nie pasowały do mojego doświadczenia. Byle tylko nikt się nie zorientował. Byle tylko nie stracić twarzy.
Luksus na kredyt
Iza nigdy nie interesowała się naszym kontem. Zawsze powtarzała, że skoro karta działa, to znaczy, że wszystko jest w porządku. Lubiła mieć pewność, że może bez stresu wejść do drogerii, kupić dzieciom nowe buty czy zamówić sushi w środę wieczorem, „bo przecież nie musimy czekać do piątku”. I tak przez ostatnie lata przyzwyczaiła się do komfortu, którego ja już nie potrafiłem zapewnić.
Dom, w którym mieszkaliśmy, był piękny, ale połowa należała do banku. Kredyt we frankach, raty do końca życia. Samochód? Leasing. Przedszkole córki? Prywatne, z lekcjami angielskiego, baletem i jogą dla maluchów. Kiedyś czułem dumę, że mogę im to wszystko dać. Teraz czułem ciężar, jakby każdy mebel w salonie był wypełniony betonem i czekał, aż się pod nim ugnę.
– Kochanie, a może w przyszłym miesiącu zrobimy taras? – zapytała Iza któregoś wieczoru. – Wiesz, ten, o którym mówiliśmy latem. Zastanawiałam się, czy nie warto teraz, póki jeszcze pogoda…
– Jasne – przerwałem jej szybko. – Sprawdzę, ile to może kosztować.
W rzeczywistości nawet nie miałem jak zapłacić za rachunek za prąd, który wciąż leżał nieotwarty w szufladzie. Zacząłem przesuwać płatności na ostatnie możliwe terminy. Sprzedałem rower, który dostałem na czterdziestkę. I zegarek. Tylko po to, żeby zasypać choć część dziury, jaką zostawiła wypłata, której już nie było.
Nie powiedziałem nikomu. Nawet sobie nie chciałem tego przyznać. Moja rodzina wciąż żyła iluzją, a ja byłem jej reżyserem, scenografem i głównym aktorem.
W sieci własnych kłamstw
Każdego dnia wchodziłem coraz głębiej w rolę. Miałem swoje rytuały: wychodziłem o ósmej rano, wracałem o siedemnastej trzydzieści. Parkowałem kilka ulic dalej, żeby sąsiedzi nie zauważyli, że krążę bez celu. Do torby wkładałem stary laptop i parę dokumentów z poprzednich projektów – wyglądało to wystarczająco profesjonalnie, by nie wzbudzać podejrzeń, gdybym przypadkiem spotkał kogoś znajomego.
Udawałem nawet, że rozmawiam przez telefon, kiedy mijałem kogoś z okolicy. Przykładałem telefon do ucha i mówiłem półgłosem:
– Jasne, do końca tygodnia powinno być gotowe. Dam znać, jak tylko podpiszą umowę.
Właściwie byłem już mistrzem w fabrykowaniu historii. Tylko że każda kolejna wymagała następnej, i jeszcze jednej. Jak lawina. A ja zamiast uciekać, stałem nieruchomo, pozwalając jej na siebie spaść. Czasem łapałem się na tym, że wolałbym, żeby coś się w końcu wydało. Żeby ktoś mnie przyłapał, żeby to wszystko się rozpadło. Ale jednocześnie bałem się tego bardziej niż czegokolwiek. Stracić twarz przed Izą, przed córką? Wolałem żyć w lęku niż zobaczyć ich rozczarowane twarze.
– Jak tam w pracy? – zapytała mnie pewnego dnia Iza, podsuwając mi talerz z kolacją.
– Dobrze – odpowiedziałem. – Trochę nerwowo, dużo zmian. Ale wiesz, jak to jest.
Uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek. A ja czułem, że zdradzam ją za każdym razem, gdy milczę.
Krok od przepaści
Zacząłem pożyczać. Najpierw od znajomych – drobne kwoty, zawsze z jakimś pretekstem. Że muszę zapłacić za materiały do projektu, że klient jeszcze nie przelał pieniędzy, ale „na dniach będzie wszystko uregulowane”. Później były chwilówki. Jedna, druga, piąta. Odsetki rosły szybciej niż moje kłamstwa. Ale co miałem zrobić? Dziecko miało urodziny. Trzeba było zorganizować przyjęcie, kupić prezent. Przecież nie powiem jej, że tata nie ma nawet na tort.
– Tato, a mogę zaprosić Maję i Zosię? – zapytała mnie z iskierkami w oczach.
– Oczywiście, kochanie. Zrobimy najlepszą imprezę w przedszkolu – powiedziałem bez cienia wahania, choć w środku ściskało mnie z przerażenia.
Iza też niczego się nie domyślała. Zaczęła planować wakacje.
– Może wrócimy do Grecji? Tęsknię za tymi spacerami brzegiem morza. I Zosia pokochała tamtejsze lody – powiedziała, przeglądając zdjęcia na telefonie.
Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się krzywo. Grecja. W mojej głowie pojawiło się inne słowo: komornik. Bo właśnie dostałem pierwsze oficjalne pismo. Wezwanie do zapłaty. Tysiące złotych, które teraz ciążyły na mnie jak tonowy kamień. Schowałem kopertę za książki na półce w gabinecie. Tak, żona nie zaglądała tam prawie wcale. Ale ja wiedziałem. Codziennie wieczorem siadałem na fotelu, patrzyłem na te regały i czułem, jak powoli tonę. Własny dom stawał się więzieniem. A ja jego jedynym strażnikiem i więźniem w jednym.
Komornik zapukał do drzwi
Stałem w kuchni, parząc kawę, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Była sobota, deszczowa i szara, a Zosia w piżamie układała puzzle na dywanie. Iza rozmawiała przez telefon z mamą. Wszystko wyglądało zwyczajnie. Do momentu, gdy otworzyłem.
– Dzień dobry. Komornik sądowy przy Sądzie Rejonowym. Mam nakaz egzekucji – powiedział mężczyzna w czarnym płaszczu, trzymając w dłoni plik dokumentów.
Zamarłem. Dosłownie. Serce przestało bić, a potem uderzyło ze zdwojoną siłą. Chciałem go zatrzasnąć, powiedzieć, że to pomyłka. Ale nie zrobiłem nic. Stałem jak idiota z kubkiem kawy w ręku.
– Proszę, rodzina jest w domu – wyszeptałem. – Możemy… możemy porozmawiać gdzieś na boku?
Iza pojawiła się chwilę później. W ręku trzymała telefon, ale spojrzenie miała puste. Patrzyła na mężczyznę przy drzwiach, potem na mnie.
– Kto to jest? – zapytała.
– Kochanie… ja… to... – zacząłem, ale głos ugrzązł mi w gardle. Wtedy komornik sam jej podał nazwisko, sprawę i kwotę.
– Czyli to prawda? – Iza nie podniosła głosu. Ale jej oczy zrobiły się szkliste. – Ukrywałeś przed nami, że nie masz pracy? Że jesteśmy zadłużeni po uszy?
Zosia podeszła do niej i chwyciła za dłoń. Patrzyła na mnie z niepokojem, którego nie potrafiłem znieść. Wtedy coś we mnie pękło. Padłem na kolana na środku przedpokoju, trzymając się za głowę. Nie byłem już ojcem, który chroni rodzinę. Byłem mężczyzną, który zawiódł. I to tak, że nie było już odwrotu.
Niczego już nie ukryję
Pierwsze dni po tamtym poranku były jak życie w zwolnionym tempie. Iza nie odzywała się do mnie przez dwie doby. Spałem na kanapie, choć i tak prawie nie zamykałem oczu. Zosia dopytywała się, czemu tata jest smutny i dlaczego mama płacze, gdy myśli, że nikt nie widzi. Próbowałem coś jej tłumaczyć, ale co można powiedzieć czteroletniemu dziecku, kiedy cały świat wali się w gruzy?
W końcu Iza usiadła naprzeciw mnie, ze ściśniętymi ustami, czerwonymi oczami i stertą dokumentów na kolanach.
– Wiesz, co boli najbardziej? – zapytała. – Nie długi. Nie utrata domu. Tylko to, że przez pół roku patrzyłeś mi w oczy i kłamałeś. Udawałeś. Robiłeś śniadania, całowałeś Zosię na do widzenia, a potem... potem siedziałeś w samochodzie pod Lidlem i grałeś rolę przed samym sobą.
Nie odpowiedziałem. Nie było nic, co mógłbym dodać, co by naprawiło to, co już się stało. Iza nie wyprowadziła się. Zaczęliśmy rozmawiać. Powoli. Z dystansem. Ale rozmawiać. Sprzedaliśmy dom, zamieszkaliśmy w mniejszym mieszkaniu wynajętym na obrzeżach. Zosia poszła do państwowego przedszkola. Wakacje spędziliśmy na działce jej rodziców. A ja – po raz pierwszy od miesięcy – nie musiałem niczego udawać.
Prawda bolała, ale też leczyła. Teraz wiem, że mogłem powiedzieć wcześniej. Że miłość nie opiera się na luksusie, tylko na zaufaniu. Ale to przyszło za późno. Straciłem wiele. Prawie wszystko. Ale może jeszcze nie wszystko.
Michał, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W pracy robię najwięcej, a awanse dostają inni. Może byłoby inaczej, gdybym zrobiła szefowi śniadanie do łóżka”
- „Moja mama ma bardzo wysoką emeryturę, a ciągle brakuje jej pieniędzy. Na co kobieta po 60. może wydawać fortunę?”
- „Syn wiedział, że dalibyśmy mu wszystko i wykorzystał to. Zostawił nas w biedzie i z jego kredytem do spłacenia”

