„Straciłam pracę i byłam załamana. Koleżanka podsunęła mi pomysł na biznes życia i to był strzał w 10”
„Wróciłam do mieszkania z głową pełną myśli. W głowie wciąż brzmiało mi słowa Iwony. Można było nadal gnić pod kocem. Albo… sprawdzić, co się stanie, jeśli chociaż raz zrobię coś innego”.

- Redakcja
Wszystko zaczęło się od maila z działu kadr. „Z przykrością informujemy…”. Przeczytałam go trzy razy, zanim dotarło do mnie, że chodzi o mnie. Że to nie żart, nie pomyłka. Po trzynastu latach w tej firmie potraktowali mnie jak numer na liście. Redukcja etatów. Dziękujemy za współpracę. Dwa dni później Marek spakował swoje rzeczy. Powiedział, że nie chce być z „przegrywem”, że nie ma siły mnie podnosić, jak sama nie wstaję. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Tylko patrzyłam, jak zamyka za sobą drzwi.
Mama, gdy jej powiedziałam, wzruszyła ramionami.
– Mówiłam ci, że nie można liczyć na innych. Trzeba było myśleć wcześniej – skwitowała. Jak zwykle. Zero wsparcia. Tylko wieczne „a nie mówiłam”.
Od tamtej pory większość dni wyglądała tak samo: Netflix, śmieciowe jedzenie, zasłony zaciągnięte przez cały dzień. Piżama stała się moim uniformem. Czułam się niewidzialna, niepotrzebna. Jakby świat o mnie zapomniał.
I wtedy odezwała się Iwona. Znajoma z dawnych lat, która prowadzi własny salon kosmetyczny. „Wpadnij na kawę, pogadamy” – napisała. Nie miałam siły. Ani chęci. Ale w końcu poszłam. I to była ta chwila, która wszystko zmieniła.
Koleżanka miała pomysł
Kawiarnia była duszna, pachniało cynamonem i przypalonym mlekiem. Usiadłam przy oknie, skulona w swoim oversize’owym swetrze, próbując się schować za kubkiem latte. Iwona weszła kilka minut później – jak zawsze uśmiechnięta, zadbana, z paznokciami świeżo po hybrydzie. Usiadła naprzeciwko, zdjęła płaszcz i spojrzała na mnie uważnie.
– No, Joasia. Jak długo jeszcze będziesz tak siedzieć i się zamartwiać? – zaczęła bez ceregieli.
– A co mam robić? Czekać na cud? – prychnęłam, upijając łyk kawy.
– Nie na cud. Tylko wziąć się w garść. Masz dwie opcje: albo dalej będziesz się nad sobą użalać, albo coś z tym zrobisz.
Popatrzyłam na nią jak na kosmitkę.
– Z czym niby?
– Z całym swoim doświadczeniem! Przecież pracowałaś lata w HR, robiłaś rekrutacje, znałaś się na ludziach jak mało kto. Zrób z tego biznes!
– Ja? Jaki biznes?
– Konsultacje kariery. Online. Dla kobiet, które czują się zagubione. Takich jak ty. A może i takich jak ja byłam parę lat temu.
Zamilkłam. Brzmiało to... abstrakcyjnie. A jednocześnie coś we mnie zadrżało. Nadzieja? Strach?
– Komu ja niby miałabym pomóc?
– Właśnie takim babkom, które nie wiedzą, jak zacząć. Potrzebują kogoś, kto im powie: „dasz radę”. A ty to umiesz. I wiesz, co? Masz empatię. Ludzie ci ufają.
Uśmiechnęłam się krzywo. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio ktoś powiedział o mnie coś tak dobrego.
Wróciłam do mieszkania z głową pełną myśli. W głowie wciąż brzmiało mi słowa Iwony. Można było nadal gnić pod kocem. Albo… sprawdzić, co się stanie, jeśli chociaż raz zrobię coś innego.
Matka mnie nie wspierała
Wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa. Mama od zawsze była zimna, twarda, trzymająca emocje na wodzy. Czasem miałam wrażenie, że ciepło to dla niej wada charakteru. Ale mimo to – albo właśnie dlatego – musiałam z nią pogadać. Chciałam, żeby choć raz powiedziała, że we mnie wierzy.
– Chcę założyć coś swojego – zaczęłam, siadając przy kuchennym stole. Mama właśnie obierała ziemniaki. W tle grało radio, wiadomości.
– Coś swojego? – powtórzyła, nie patrząc na mnie. – Kolejny głupi pomysł?
Zignorowałam.
– Konsultacje kariery. Online. Dla kobiet. Pomoc w pisaniu CV, przygotowania do rozmów... takie rzeczy. W HR pracowałam tyle lat, wiem, co się liczy.
– A kto niby będzie chciał ci za to płacić?
– Ludzie, którzy się pogubili. Sama się pogubiłam i wiem, jak bardzo można potrzebować pomocy.
Mama spojrzała na mnie po raz pierwszy. W jej oczach nie było ani krzty podziwu. Tylko chłodna ocena.
– Może najpierw pomóż sobie. Przecież ty ledwo wstajesz z łóżka, Joasia.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Zawsze tak mówisz. Jakbyś czekała, aż mi się nie uda. Nigdy mnie nie wspierałaś. Zawsze tylko krytyka, sarkazm, wytykanie błędów...
– Bo jestem realistką, nie marzycielką. Życie to nie bajka. A ty żyjesz, jakbyś czekała na górę złota.
Zacisnęłam pięści.
– Chcę po prostu spróbować. Zrobić coś, co ma sens.
Zamilkła. Wróciła do ziemniaków. Po chwili powiedziała tylko:
– Rób, co chcesz. Ale nie licz, że będę cię ratować, jak znowu coś schrzanisz.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Łzy spływały mi po policzkach. Ale to nie był już ból dziecka odrzuconego przez matkę. To była złość. Taka, która daje siłę.
Postanowiłam zaryzykować
Stworzyłam stronę sama. Prosta, bez szału. Zdjęcie sprzed trzech lat, trzy zakładki, formularz kontaktowy. Wrzuciłam post na media społecznościowe: „Bezpłatne konsultacje kariery dla kobiet, które chcą wrócić na rynek pracy”. Kciuków było sporo. Ale przez kilka dni – cisza. Pomyślałam: No i co, Joanna? I z czego się tak cieszyłaś?
A potem napisała Klaudia.
„Samotna matka, 38 lat, po rozwodzie. Nie wiem, co dalej. Czy pani mi pomoże?”
„Oczywiście. Zacznijmy od rozmowy” – odpisałam, choć ręce mi się trzęsły.
Zadzwoniła wieczorem. Głos miała cichy, zmęczony. Słychać było, że jest gdzieś w kuchni, dziecko bawi się w tle.
– Nie wiem nawet, co umiem – powiedziała. – Ostatnie pięć lat to tylko dom, dziecko, rozwód... CV mam z 2016 roku.
– Znam to uczucie. Ja dopiero co straciłam pracę i też myślałam, że już nic nie umiem. Ale to nieprawda.
Przez godzinę gadałyśmy. O tym, że opieka nad dzieckiem to nie „nicnierobienie”, o tym, że doświadczenie życiowe też się liczy. Podpowiedziałam, jak może przedstawić to, co robiła, jakich słów użyć, jak odświeżyć CV.
Na koniec rozmowy Klaudia powiedziała cicho:
– Myślałam, że już po mnie. Ale ty… ty mnie wysłuchałaś.
– Bo byłam na twoim miejscu – odpowiedziałam. – I wiem, jak bardzo człowiek potrzebuje, by ktoś po prostu powiedział: „jeszcze nie wszystko stracone”.
Rozłączyłam się i popłakałam. Nie z rozpaczy. Z ulgi. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że jestem komuś potrzebna. Że jestem coś warta.
I wtedy przyszedł mail. Od Klaudii. „Dziękuję, Joanna. Dzięki Tobie uwierzyłam, że mogę coś zmienić.”
To była moja pierwsza wygrana. Mała. Ale prawdziwa.
Marek chciał drugą szansę
Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Numer nieznany. Odebrałam niechętnie – byłam po całym dniu konsultacji, zmęczona, ale zadowolona. W słuchawce odezwał się znajomy głos.
– Joasiu… Cześć. To ja, Marek.
Serce ścisnęło mi się w sekundę. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– O. Cześć – wydusiłam.
– Słyszałem, że coś robisz w internecie, że ci się kręci… Fajnie, naprawdę. Może moglibyśmy się spotkać?
Zgodziłam się. Z ciekawości? Ze słabości? Chciałam zobaczyć, czy coś we mnie jeszcze zadrży.
Usiedliśmy w tej samej kawiarni, w której kilka tygodni wcześniej spotkałam się z Iwoną. Marek był w skórzanej kurtce, bardziej wypacykowany niż zwykle. Uśmiechał się z tym swoim czarującym wyrazem, którym kiedyś mnie łamał.
– Wiedziałem, że masz potencjał. Może wtedy źle się dobraliśmy. Ale teraz… teraz to już inna sytuacja.
– Inna? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.
– No wiesz… Ty coś kręcisz, ja się trochę ogarnąłem. Może moglibyśmy znowu spróbować. Fajna z nas była para, nie?
Wzięłam głęboki wdech. A potem drugi. I powiedziałam spokojnie, ale dobitnie:
– Nie, Marek. Nie była. Byłeś za słaby, żeby być przy mnie, kiedy byłam na dnie. Teraz, kiedy wstaję na nogi, przypomniało ci się, że istnieję?
– Joasia, nie o to chodzi…
– O to właśnie chodzi. Chcesz być przy mnie, kiedy jest dobrze. A ja szukam kogoś, kto zostaje, gdy wszystko się sypie.
Zostawiłam pieniądze za herbatę i wyszłam. Gdy zamknęły się za mną drzwi, nie czułam żalu. Czułam… ulgę. Po raz pierwszy od dawna wybrałam siebie.
Klientów przybywało
Patryk zgłosił się przez formularz. Jego wiadomość była krótka i konkretna: „Chciałbym lepiej rozumieć, jak się dziś prezentować na rynku pracy. 42 lata, własna działalność, myślę o zmianie.”
Pierwsze spotkanie odbyło się online. W tle miał regał z książkami, elegancką koszulę i ciepły głos, który jakoś od razu mnie uspokoił. Słuchał uważnie. Nie przerywał. Zadawał pytania, które świadczyły, że myśli.
Z każdą kolejną konsultacją atmosfera robiła się mniej formalna. Śmialiśmy się. Wysyłał mi memy o pracy zdalnej. W pewnym momencie zaczął dzwonić nie tylko w sprawach zawodowych. Raz zadzwonił wieczorem, tylko po to, żeby powiedzieć, że obejrzał film, o którym kiedyś wspomniałam, i że myśli, że byłam wtedy tą główną bohaterką.
Zaczęłam czekać na jego wiadomości. Przyłapywałam się na tym, że poprawiam włosy przed spotkaniami online. I wtedy mnie dopadło. Strach.
„A jeśli znowu się pomylę?” – powiedziałam Iwonie, gdy spotkałyśmy się na kawie.
– Nie każda bliskość musi kończyć się raną – powiedziała spokojnie. – Nie jesteś tą samą Joanną, co kiedyś. Daj sobie szansę. Już raz wygrałaś – nie przegraj teraz sama ze sobą.
Patryk zaproponował spotkanie na żywo. Napisał tylko: „Chciałbym wreszcie zobaczyć cię nie przez ekran. Kawa, piątek, co ty na to?”
Jeszcze nie odpisałam. Ale telefon mam w dłoni. I chyba właśnie uśmiecham się sama do siebie.
Joanna, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój syn to śmierdzący leń. Sprzątam cudze domy, by związać koniec z końcem i spłacać jego długi”
- „Kiedyś dom tętnił życiem, a teraz dzieci odwiedzają mnie tylko od święta. Dobrze, że nie widzą, jak płaczę w ciszy”
- „Wynajęłam pokój u kolegi z pracy, ale łączył nas nie tylko czynsz. Nasionko kiełkowało, a ja bałam się mu powiedzieć”

