„Staś nazwał mnie babcią, chociaż była nią Halina. Zawistna baba nie rozumie, że na ten tytuł trzeba sobie zapracować”
„Nie miałam ambicji, by zająć miejsce Haliny. Ale jej obecność, jej komentarze – zostawiały ślad. Czasem bolesny. A potem przyszedł ten moment, który wszystko zmienił. I do dziś nie wiem, czy zrobiłam dobrze, że wtedy nie powiedziałam…”.

- Listy do redakcji
Nie jestem prawdziwą babcią. Mówię o sobie „ta druga” – z delikatnym uśmiechem, choć czasem i z ukłuciem w sercu. Trafiłam do tej rodziny po rozwodzie Adama. Jego była żona, Halina, była kobietą z charakterem – głośna, pewna siebie, wymagająca. Matka jego syna, babcia Stasia – ta „właściwa”. Ja pojawiłam się później. Nie chciałam nikogo zastępować. Po prostu chciałam być obecna. Cicho, cierpliwie, z sercem otwartym na to dziecko.
Staś miał wtedy trzy lata. Był ufny i pełen dziecięcej ciekawości. Przynosił mi książki, siadał na kolanach, wpatrywał się we mnie tymi swoimi dużymi oczami. Wspólne pieczenie ciastek, teatrzyki z pacynkami, historyjki wymyślane na poczekaniu – to były nasze chwile. Z początku mówił do mnie „Zosia”. I tylko tyle. Ale czułam, że coś między nami się tworzy.
Nie miałam ambicji, by zająć miejsce Haliny. Ale jej obecność, jej komentarze – zostawiały ślad. Czasem bolesny. A potem przyszedł ten moment, który wszystko zmienił. I do dziś nie wiem, czy zrobiłam dobrze, że wtedy nie powiedziałam…
„A powiedz nam, kto cię tak pięknie przygotował?”
Rano panował dziwny spokój. Staś jadł płatki kukurydziane bez zająknięcia, jakby to był zwykły dzień. Ja natomiast cały czas patrzyłam na zegarek, poprawiałam obrus, czesałam go trzy razy, choć za każdym razem włosy układały się tak samo.
– Jeszcze ci poprawię kołnierzyk, dobrze?
– Zosia, już wystarczy. Nie jadę na ślub, tylko na konkurs – mruknął, ale nie uciekł.
Pojechaliśmy z Adamem razem. Halina miała dojechać osobno – „nie lubi takich akademii”, jak powiedziała. Mimo to, gdy weszliśmy do auli, siedziała już na swoim miejscu. Miała na sobie beżowy płaszcz i sztywny uśmiech. Przywitała się z Adamem, do mnie ledwo skinęła głową.
Staś siedział z dziećmi z klasy, z tyłu. Kiwnął do mnie, gdy go wypatrzyłam. Z jego plecaka wystawała zmięta serwetka od kanapki, którą wcisnęłam mu przed wyjściem. Długo czekałam, zanim wyczytano jego nazwisko. Wstał spokojnie i wszedł na scenę.
Był jak zaczarowany. Mówił głośno, wyraźnie, z takim spokojem, że dorośli słuchali go jak poezji Miłosza, nie Tuwima. Zadrżała mi ręka. Adam spojrzał na mnie ukradkiem i uśmiechnął się.
Na końcu jeden z nauczycieli nachylił się do mikrofonu:
– A powiedz nam, kto cię tak pięknie przygotował?
Staś bez namysłu odpowiedział:
– Babcia Zosia.
W jednej sekundzie sala zdawała się ucichnąć. Adam spojrzał na mnie. Ktoś z tyłu zaklaskał, potem reszta. Ja siedziałam bez ruchu. Halina nie klasnęła. Miała wzrok wbity w scenę, ale nie wiem, czy słyszała odpowiedź.
Nie spojrzała w moją stronę nawet przez chwilę.
Udawaliśmy, że nic się nie stało. Ale wiedziałam, że Staś to zapamięta
Po konkursie zorganizowano mały poczęstunek w szkolnej świetlicy. Herbata w papierowych kubkach, paluszki, krakersy i ciasteczka z cukrem. Staś biegał między kolegami, a ja trzymałam w dłoni serwetkę, której nie miałam co z nią zrobić. Adam rozmawiał z wychowawczynią, a ja starałam się nie patrzeć na Halinę, która z gracją kroiła jabłko i układała plasterki na plastikowym talerzyku, jakby był to bankiet w ambasadzie.
– Wnuk pięknie wypadł – powiedziała jedna z mam, podchodząc do nas. – Taki dojrzały, wyraźnie widać, że ma wsparcie z domu. To zasługa babć, co?
Uśmiechnęłam się niepewnie. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Halina odchrząknęła i rzuciła z lekkim uśmiechem:
– Ja nie miałam czasu na takie bzdury.
Zamarłam. Nie patrzyła na mnie, mówiła to tonem uprzejmym, jakby komentowała pogodę. Ale te słowa uderzyły mnie jak policzek. Obok stał Staś. Znieruchomiał, jakby coś przestało mu się zgadzać.
– Babciu? – spojrzał na nią z pytaniem w oczach.
– No co? – odpowiedziała, zerkając na niego z góry. – Nie udawaj, że nie wiesz, ile mam pracy. Nie każdy może siedzieć i klepać dzieciom wierszyki po sto razy dziennie.
Staś spuścił głowę. Ja też. Nie chciałam robić scen. Dotknęłam go lekko w ramię.
– Chodź, pomóż mi znaleźć kubek dla dziadka. Znowu zapomniał, że nie lubi herbaty bez cukru.
Uśmiechnął się półgębkiem i poszedł za mną. Udawaliśmy, że nic się nie stało. Ale wiedziałam, że zapamięta.
Nie wszyscy wiedzą, jak kochać
Podeszłam do drzwi salonu, kiedy usłyszałam podniesiony głos Haliny. Nie zamierzałam podsłuchiwać, ale coś w jej tonie mnie zatrzymało. Drzwi były przymknięte, światło padało przez szczelinę na korytarz. Znałam ten głos – zniecierpliwiony, surowy, zimny.
– Naprawdę nie rozumiem, Adamie, co ta kobieta jeszcze tu robi. To twój dom czy jej? Bo wygląda, jakby rozsiadła się tu na dobre.
– Halina, proszę cię... – westchnął Adam.
– Nie, nie będę milczeć. Zabrałaś mnie do kuchni jak jakiegoś gościa, a potem słucham, jak Staś mówi na nią „babcia”. To moja rodzina. Moje wnuki. Ona tu przyszła, kiedy wszystko już było gotowe.
– Ona niczego nie zabrała – powiedział spokojnie Adam. – Po prostu daje mu coś, czego ty dać nie chcesz. Ciepło, obecność.
– Nie przesadzaj. Pieczenie ciastek i głaskanie po głowie to nie jest wychowanie.
Zaparło mi dech. Wróciłam po cichu do kuchni, ale ręce mi drżały. Wlałam wodę do szklanki, ale nie mogłam jej wypić. Usiadłam przy stole, próbując poukładać to, co właśnie usłyszałam.
Po chwili przyszedł Staś. Spojrzał na mnie, jakby coś przeczuwał.
– Zosiu? A ta babcia... czemu ona tak dziwnie się na ciebie patrzy?
– Może nie do końca mnie rozumie – odpowiedziałam ostrożnie. – Ale ty mnie rozumiesz?
– Tak. Bo jesteś moja babcia. Tylko... nie wiem, czemu ona robi tak, jakbyś była niewidzialna.
Uklękłam przy nim.
– Bo nie wszyscy wiedzą, jak kochać. Ale my się nie musimy bać, prawda?
Przytulił się mocno. W jego ramionach znalazłam więcej potwierdzenia niż w jakimkolwiek słowie.
Prawdziwa babcia z serca
Siedzieliśmy razem w ogrodzie. Był już wieczór, powietrze miało ten lekko chłodny zapach majowego zmierzchu. Staś bujał się na huśtawce, która cicho skrzypiała, a ja popijałam letnią herbatę z cytryną. Myślałam, że będzie milczał, jak zwykle, kiedy coś go gryzie. Ale po dłuższej chwili sam zaczął.
– Zosiu? A ty jesteś moją prawdziwą babcią?
Zamarłam. Nie dlatego, że nie znałam odpowiedzi, ale dlatego, że jego pytanie przyszło z taką prostotą i odwagą. Odstawiłam kubek.
– Nie jestem twoją babcią z krwi. Ale... jestem twoją babcią z serca. I wiesz co? Gdybym mogła, to i tak wybrałabym właśnie ciebie.
Zastanowił się przez chwilę. Huśtawka zatrzymała się.
– Czyli to nie trzeba się urodzić w tej samej rodzinie, żeby być babcią?
– Nie trzeba. Trzeba być blisko. Kochać. Być wtedy, kiedy trzeba i kiedy się chce. A ja... ja po prostu nie wyobrażam sobie, żeby cię nie było w moim życiu.
Podszedł do mnie i wspiął się na kolana, już trochę za duży, ale jeszcze potrzebujący tego kontaktu. Otuliłam go ramionami.
– Ja też nie chcę, żebyś zniknęła. Nawet jeśli nie jesteś tą babcią jak tamta, to jesteś prawdziwsza. Bo ty jesteś zawsze.
Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Łzy stanęły mi w oczach, ale nie mogłam ich pokazać. Musiałam być silna – nie dla siebie, dla niego. Tylko przycisnęłam go mocniej do siebie.
W oddali słychać było, jak ktoś zamyka bramę. Halina pewnie wracała do domu. A my? My zostaliśmy jeszcze chwilę w tym ogrodzie, gdzie wszystko było prostsze.
Odrzucenie Haliny
Halina przyszła nagle, bez zapowiedzi. Weszła do domu pewnym krokiem, rzucając torebkę na fotel i rozglądając się, jakby sprawdzała, czy coś się zmieniło bez jej wiedzy. Adam był akurat w ogrodzie, a ja doglądałam drożdżowego ciasta. W kuchni unosił się zapach cynamonu. Staś siedział przy stole, rysując na dużym arkuszu kredkami – statek kosmiczny z oknami i chorągiewką.
– Co ty znowu rysujesz? – zapytała Halina, podchodząc do niego. – Same bzdury. Zamiast siedzieć z nosem w książce, to tylko bazgrzesz.
Staś spojrzał na nią niepewnie. Zamarł z kredką w ręku.
– Babciu, ale to miał być statek dla Zosi... Ona mówiła, że jakby poleciała w kosmos, to zabrałaby mnie i słoik ogórków.
Halina parsknęła.
– I to jest właśnie problem. Ona ci głupot naopowiada, a ty wierzysz. Wychowujesz się z obcą kobietą i jeszcze mówisz na nią „babcia”. Zosia to nie twoja rodzina.
Zaniemówiłam. Staś też. Widziałam, jak jego twarz zmienia się z zaskoczenia w zawstydzenie. Opuścił głowę, jakby coś zrobił nie tak.
– Halina – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Nie mów tak przy nim.
– A co, nie mam prawa? – odparła z irytacją. – Ten dzieciak powinien wiedzieć, kto jest kim. Ja jestem jego prawdziwa babcia. Nie jakaś... dobra wróżka z ciastkami.
– Ja nie chcę takiej babci – wtrącił nagle Staś. – Ja chcę Zosię.
Zamarliśmy wszyscy. Halina zbladła. Spojrzała na niego, potem na mnie. Nic nie powiedziała. Odwróciła się i wyszła z kuchni bez słowa. Po chwili usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi.
Staś przytulił się do mnie mocno.
– Nie oddam cię.
– I ja ciebie też nie – wyszeptałam, tuląc go mocniej niż kiedykolwiek.
Cicha obecność
Nie trzeba krwi, żeby kochać. Czasem wystarczy obecność – ta cicha, codzienna, bez oczekiwań. Nie szukałam tytułu, nie walczyłam o uznanie. Ale Staś dał mi coś, czego nie spodziewałam się dostać: miejsce w swoim świecie. I choć Halina nie zniknęła z jego życia, wiem, że nasza więź jest inna – niezaplanowana, lecz prawdziwa. Z czasem przestał pytać, kim jestem „naprawdę”. Po prostu byłam. Z nim, dla niego.
Kiedy ostatnio narysował drzewo genealogiczne na lekcję, umieścił mnie obok Adama, podpisując „Babcia Zosia (ta najbliższa)”. Uśmiechnęłam się. Bo to właśnie znaczy najwięcej. Nie nazwisko, nie krew. Tylko to, co między nami. A ja będę obok tak długo, jak będę mogła. Dla niego. Bo nie trzeba być „tą pierwszą”, by być najważniejszą.
Zofia, 68 lat
Czytaj także:
- „Mąż zainteresował się edukacją syna dopiero w liceum. Latał do jego wychowawczyni na wywiadówki i na zaplecze”
- „Pod sklepem znalazłam portfel wypchany pieniędzmi. Musiałam zdecydować, czy zachować się uczciwie, czy spełnić marzenia”
- „Rodzinny wyjazd do Chorwacji miał być świetnym pomysłem. Ale za wakacje z własnymi dziećmi powinni wypłacać szkodliwe”

