„Starałam się, by urodziny teściowej wypadły najlepiej jak się da. Znienawidziła mnie przez pierogi z dynią”
„Zostałam sama przy stole. Kamil zniknął gdzieś za matką, może próbując ją udobruchać, może sam nie wiedząc, po której stronie stanąć. Reszta towarzystwa jadła w ciszy, trochę z grzeczności, trochę z litości. A może po prostu z głodu”.

- Redakcja
Zawsze wiedziałam, że relacje z teściową nie należą do najprostszych, ale starałam się ze wszystkich sił, żeby nasze były choć poprawne. Gdy zbliżały się jej urodziny, uznałam, że to idealna okazja, by pokazać, jak bardzo mi zależy – nie tylko na niej, ale też na całej rodzinie. Zaprosiłam wszystkich na kolację, przygotowałam ulubione potrawy, dopracowałam dekoracje, a nawet wzięłam urlop, by wszystko dopiąć na ostatni guzik. Chciałam dobrze. Naprawdę. Ale jak to w życiu bywa, jedna pomyłka – dokładnie: jeden składnik – wystarczył, by obrócić wieczór w katastrofę.
Święto na cześć królowej
– Pamiętaj, mama nie lubi bałaganu na stole. Wszystko musi być równo i pośrodku – uprzedził mnie Kamil, wkładając koszulę, którą rano jeszcze prasowałam.
– Czyli te świeczki mam przestawić o pół centymetra w lewo, tak? – odparłam z sarkazmem, ale przytaknęłam sobie w duchu. Dzisiaj nie było czas na złośliwości.
Wiedziałam, że urodziny teściowej to nie byle co. Dla niej to niemal święto narodowe – z odpowiednią oprawą, kwiatami, przemowami i obowiązkowym ciastem orzechowym od pani Jadwigi, jej sąsiadki, z którą prowadziła cichą rywalizację na polu wypieków. W tym roku jednak postanowiłam wszystko zorganizować u nas, żeby odciążyć ją od gotowania, sprzątania i krytykowania innych. Naiwna.
Goście zaczęli się schodzić punktualnie. Ciotka Halina od razu zwróciła uwagę, że filiżanki nie są z jednej serii, a kuzyn Michał rzucił „o, mamy modny minimalizm” na widok mojej dekoracji z suszonych traw. Uśmiechałam się dzielnie, częstowałam winem i zbierałam talerze, a w środku modliłam się, żeby teściowa była w dobrym nastroju.
Pojawiła się ostatnia, jak zwykle, z tą swoją dumą godną królowej Elżbiety. Pocałowała mnie w policzek bez cienia ciepła.
– No, no – powiedziała, rozglądając się po mieszkaniu – postarałaś się. Tylko czemu tu tak pachnie... dziwnie?
– To chyba te pierogi z dynią – odpowiedziałam bez namysłu. I wtedy po raz pierwszy zauważyłam, jak marszczy brwi.
Ciasto z krzywo ubitą pianą
Przez chwilę miałam nadzieję, że ten zmarszczony grymas to tylko efekt przemęczenia. Może po prostu przyszła głodna, a wiadomo – człowiek głodny, człowiek zły. Postawiłam więc przed nią półmisek z przystawkami i uśmiechnęłam się najmilej, jak potrafiłam.
– Mam nadzieję, że smakują, specjalnie dla mamy wszystko zrobiłam od podstaw – powiedziałam, siadając naprzeciw niej.
– Od podstaw, mówisz... – teściowa sięgnęła po pasztecik i odgryzła mały kawałek. – Ciasto kruche... z masłem czy margaryną?
– Z masłem, oczywiście – odpowiedziałam szybko. – Z tego najlepszego, ze sklepu z produktami regionalnymi.
– Hm – mruknęła i zaczęła przeżuwać z taką miną, jakby właśnie żuła gazetę. – Chyba piekarnik miałaś nierówno nagrzany. Piana w cieście opadła.
Na moment zamarło całe towarzystwo. Kamil aż zakaszlał, próbując zakryć niezręczność sytuacji, a ja tylko przytaknęłam i wzięłam łyk wina, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym żałować. Jeszcze. Wiedziałam, że ona tak ma – musi coś wytknąć, nawet jak wszystko jest dobrze. Ale starałam się nie brać tego do siebie. To w końcu jej dzień. Może miała zły dzień w pracy. Może znów pokłóciła się z panią Jadwigą. Albo... może naprawdę nie lubi ciasta z krzywo ubitą pianą.
Po przystawkach podałam zupę – delikatny krem z pietruszki z odrobiną parmezanu. I tu, o dziwo, nic nie powiedziała. Może dlatego, że rozmawiała z kuzynką o operacji wymiany biodra. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną.
Pomysł, który miał zaskoczyć
Planowałam to od tygodni. Wiedziałam, że teściowa lubi tradycyjne potrawy, ale chciałam dodać coś od siebie – taki jeden drobny akcent, który pokazałby, że da się połączyć klasykę z nowoczesnością. I że ja też mam coś do zaoferowania, nie tylko zdolność do robienia rosołku według jej przepisu.
Pomysł przyszedł mi do głowy, gdy przeglądałam jesienne wydanie „Kuchni z sercem”. „Pierogi z dynią, serem feta i szałwią” – brzmiało obłędnie. Na zdjęciu wyglądały jak małe dzieła sztuki. Kolorowe, apetyczne, inne. Od razu pomyślałam, że zrobię je na urodziny jako niespodziankę. Miały być daniem głównym. Czymś, co zapamięta.
I zapamiętała. Tylko nie tak, jak chciałam. Goście byli zachwyceni. Kamil zjadł cztery i oblizywał się jak po świętach. Ciotka Halina dopytywała o przepis. Nawet kuzyn Michał, który zwykle nie uznaje niczego, co nie ma w środku mięsa, powiedział:
– Nie spodziewałem się, ale dobre to to.
Usadziłam się przy stole, czując wreszcie ulgę i satysfakcję. A potem spojrzałam na teściową. Wpatrywała się w swój talerz z miną, jakby właśnie odkryła, że ktoś wrzucił jej żaby do zupy. Pokroiła pieroga nożem, powoli, niemal teatralnie. Nałożyła na widelec kawałek i włożyła do ust.
– Co to jest? – zapytała, jakby połknęła mydło.
– Pierogi z dynią – odpowiedziałam pewnie, ale już czułam, że robi się gorąco.
– Z czym?! – podniosła głos, a w pokoju zapadła cisza.
Zrobiła z tego aferę
– Z dynią – powtórzyłam, trochę ciszej, choć w środku buzowała we mnie irytacja. – Dynia hokkaido, do tego ser feta i listki świeżej szałwii. Wszystko w domowym cieście.
– Szałwia? – teściowa odłożyła widelec na talerz z takim hukiem, że aż potrząsnęły się kieliszki. – Boże drogi, przecież to smakuje jak... jak papka dla niemowlaków! Co to za wynalazki?!
– No ale mamo... – Kamil próbował coś powiedzieć, ale ucięła go ruchem ręki.
– Ty się lepiej nie odzywaj, Kamilku. Dobrze wiesz, że u nas na urodziny zawsze były pierogi z mięsem. Albo ruskie, ale z porządną cebulką! A tu co?! Dynia? Co to, Halloween?! Jeszcze by brakowało, żebyście mi tu zaraz znicze na stole postawili!
Cisza była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Nawet kuzyn Michał, który jeszcze chwilę wcześniej wcinał pierogi jak opętany, nagle przestał przeżuwać i wbił wzrok w talerz.
– Przepraszam, myślałam, że będzie to miła odmiana – powiedziałam spokojnie, choć wewnątrz miałam ochotę wyjść do łazienki i porządnie się wypłakać. – Chciałam zrobić coś wyjątkowego.
– Wyjątkowo nie do zjedzenia – podsumowała teściowa, wstając od stołu. – Nie wiem, co cię podkusiło. Może myślisz, że jak coś ładnie wygląda, to od razu musi być smaczne. Ale na moich urodzinach nie eksperymentuje się z kuchnią. I nie karmi się rodziny dynią!
I wyszła do kuchni. Zostawiając mnie przy stole jak uczennicę, która właśnie zawaliła egzamin życia.
Nigdy więcej dyni
Zostałam sama przy stole, próbując nie patrzeć, jak wzrok ciotki Haliny krąży między mną a kuchnią. Kamil zniknął gdzieś za matką, może próbując ją udobruchać, może sam nie wiedząc, po której stronie stanąć. Reszta towarzystwa jadła w ciszy, trochę z grzeczności, trochę z litości. A może po prostu z głodu. Z kuchni dobiegały szelesty. Teściowa najwyraźniej buszowała w szafkach. Po chwili wróciła z talerzem w dłoniach.
– Na szczęście zostały jeszcze w zamrażarce moje pierogi z zeszłego roku. Bo przecież kto normalny nie trzyma zapasu domowych ruskich – rzuciła teatralnie i zaczęła podgrzewać je w mikrofali.
Podeszłam do niej ostrożnie.
– Chciałam dobrze, naprawdę. Nie myślałam, że to aż taki problem. Wszyscy mówili, że dobre...
– Wszyscy, ale nie ja – przerwała mi. – Ty nie rozumiesz, że ja nie obchodzę urodzin dla rozrywki. Dla mnie to ważny dzień. To chwila, w której mam czuć się jak w domu. A ty mi ten dom przerabiasz na jakąś restaurację z modą na dynię!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Każde słowo zdawało się pogarszać sytuację. Nie chciałam jej zawstydzać, nie chciałam, żeby wyszło, że się mądrzę. Ale czy naprawdę nie miała w sobie ani odrobiny wdzięczności za wysiłek? Wróciłam do stołu, przysiadając się do kuzyna Michała, który szeptem powiedział:
– Jakby co, to ja chętnie wezmę trochę tych dyniowych na wynos.
Uśmiechnęłam się blado. W głowie już wiedziałam: to był mój ostatni raz z dynią i... chyba też z teściową.
Nie będę się już starała
Po tamtym wieczorze długo zbierałam się w sobie. Kamil próbował mnie pocieszać, mówił, że jego matka „już tak ma” i że nie powinnam się przejmować, ale nie potrafiłam tego tak zostawić. Włożyłam w ten wieczór serce, a w zamian dostałam pogardliwe spojrzenia i komentarze, jakby ugotowanie czegoś innego niż mięso z cebulą było świętokradztwem. Tydzień później zadzwoniła do mnie pani Jadwiga – sąsiadka teściowej.
– Mówiła mi, że urządziłaś urodzinowy cyrk z dyniowymi wynalazkami i że teraz wszyscy będą jej wypominać ten „wegetariański skandal”. Nie wiem, co jej odbiło. Ja tam lubię eksperymenty. Dasz mi przepis?
To był moment, w którym coś we mnie odpuściło. Pani Jadwiga – jej największy wróg kuchenny – doceniła mój wysiłek. A teściowa? Może wcale nie chodziło o pierogi. Może chodziło o to, że ktoś inny zorganizował jej święto, że oddała kontrolę. Może o to, że nie wszystko było tak, jak „zawsze”. Nie przepraszałam. Nie dzwoniłam. Nie tłumaczyłam się. Uznałam, że jeśli kiedyś będzie gotowa, sama się odezwie.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Kamil odwiedza ją sam. Ja zajmuję się swoimi rzeczami. Gotuję, co chcę. Dynię mam teraz w zamrażarce na czarną godzinę – i dla pani Jadwigi. Bo prawda jest taka: nie da się zadowolić kogoś, kto nie chce być zadowolony. I nie warto się za to karać.
Zofia, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka nie wie, że sprzedaję podgrzybki, by opłacić jej studia. Z emerytury nie wystarczy mi nawet na najtańszy akademik”
- „Jesienią odkryłam, że mąż ma kochankę. Zasiał nasionko tak blisko, że aż trudno mi było uwierzyć”
- „Gdy wygrałam miliony w totolotka, mąż nalegał, by nie mówić rodzinie. Bał się, że wydoją nas z kasy”

