„Sprzedałam złote kolczyki po babci, żeby kupić córce wymarzony prezent na Dzień Dziecka. Choć raz była szczęśliwa”
„W myślach widziałam babcię – jak zapina kolczyki przed lustrem w starym mieszkaniu na wsi. Mamę, która daje mi łańcuszek na osiemnaste urodziny, uśmiechniętą, z oczami pełnymi czułości. A teraz… teraz ja. Ja, która sprzedała to wszystko za 800 złotych, żeby kupić plastikowy zamek”.

- Redakcja
Moim całym światem jest moja córka Zosia. Samotna matka to nie zawód, ale czasem mam wrażenie, że to jedyne, co potrafię – być dla niej. Ojciec Zosi zniknął z naszego życia, zanim jeszcze dobrze się zaczęło. Zostałyśmy same: ja, ona i nasze małe, codzienne bitwy o przetrwanie. Nie o luksusy, tylko o spokój. Aby zapłacić rachunki, kupić coś do jedzenia, czasem mały prezent, żeby jej oczka się zaświeciły.
Wiem, że nie jestem idealna. Czasem wkurzam się na wszystko, marzę, żeby po prostu odpocząć. A potem patrzę na moją Zosię – i już wiem, że dla niej zrobiłabym wszystko. No i zrobiłam. S
Córka miała marzenie
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wracałam zmęczona z pracy w osiedlowym sklepie. Pachniało świeżym chlebem i tanim proszkiem do prania – zapachem codzienności, w której się tkwi, nie mając innego wyboru. Zosia biegała przede mną, radośnie podskakując, a ja patrzyłam na nią z czułością i ukłuciem w sercu. Taka mała, a już tak bardzo czegoś pragnie. A ja… co ja mogę jej dać?
– Mamusiu, a czy na Dzień Dziecka dostanę ten zamek z księżniczką? – jej oczy błyszczały jak dwa szmaragdy, patrzące na mnie z nadzieją.
– Zobaczymy, kochanie. Zamek jest drogi, ale mama się postara – odpowiedziałam, zmuszając się do uśmiechu. W gardle miałam wielką gulę, która nie chciała przejść, a w głowie kręciły się cyfry z paragonów i lista wydatków: czynsz, prąd, rata za pralkę…
Wieczorem, kiedy Zosia zasnęła przytulona do swojego pluszowego króliczka, usiadłam przy stole i otworzyłam szkatułkę z biżuterią. W środku leżały kolczyki po babci i srebrny łańcuszek, który dostałam od mamy na osiemnastkę. Te rzeczy były jedynym, co mi zostało z przeszłości. Gładziłam palcami zimny metal, czując, jakby dotykała mnie babcia. Pamiętałam, jak mówiła: Te kolczyki to nasz rodzinny skarb. Przekażesz je Zosi, jak będzie duża."
Przymknęłam oczy, a łzy same napłynęły mi do oczu. Jak ja mogę to sprzedać? Czy to w ogóle w porządku – zamieniać pamiątki na plastikowy zamek z bajki? Ale potem zobaczyłam przed oczami uśmiech Zosi. Jej szczęście. Tylko to się liczyło.
– Anka, co ty robisz? – wyszeptałam do siebie w ciszy nocy. – Co ty robisz…
Poszłam do lombardu
Było ciemno, kiedy wysiadałam z autobusu. Wiatr smagał twarz, a lampy uliczne rzucały blade światło na chodnik. Złapałam się na tym, że znowu zaciskam dłonie w pięści, jakby to miało pomóc. Oddychałam płytko, serce biło za szybko.
Przeszłam kawałek i zatrzymałam się przed lombardem. Szyld mrugał złowieszczo: „Gotówka od ręki. Bez pytań.” Stałam przed drzwiami dłuższą chwilę. W głowie kłębiły się myśli: Anka, jesteś matką, musisz zadbać o dziecko. Ale to rodzinne pamiątki… Kolczyki babci, łańcuszek od mamy… One by tego nie chciały…
Ale przecież nie one patrzyły na mnie tymi wielkimi, błyszczącymi oczami. To Zosia pytała: „Mamusiu, kupisz mi zamek z księżniczką?”
Pociągnęłam za klamkę. W środku było zimno. Pachniało kurzem i starymi przedmiotami. Za ladą siedział mężczyzna w pomiętej koszuli, obojętny, jakby całe życie spędził w tym szarym pudełku.
– Dzień dobry – wydukałam, otwierając dłonie, w których zaciskałam kolczyki i łańcuszek. – Chciałabym sprzedać…
Mężczyzna podniósł wzrok, przeleciał spojrzeniem po moich skarbach.
– Osiemset złotych. Bierze Pani czy nie? – rzucił beznamiętnie, jakby mówił o starych bateriach.
Zawahałam się. Kolczyki były piękne – maleńkie perełki oprawione w srebro, z delikatnym wzorkiem na krawędzi. Mama zawsze mówiła, że to prezent ślubny babci od dziadka.
– Dobrze – powiedziałam cicho, czując, jak coś we mnie pęka.
Sprzedawca sięgnął po banknoty, licząc je powoli.
– Tu osiem setek. Proszę.
Drżącymi palcami wzięłam pieniądze, a potem… nic. Pustka. Czułam, jakbym oddała kawałek siebie.
Wyszłam na ulicę, trzymając banknoty w dłoni. Zimny wiatr smagał twarz.
Córka bardzo się cieszyła
Dzień Dziecka nadszedł cicho, prawie jak każdy inny dzień. Ale w naszym domu powietrze było gęste od oczekiwania. Zosia obudziła się wcześnie, rozczochrana, z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Mamusiu, dziś jest Dzień Dziecka! – krzyknęła, wpadając mi na kolana, jakby chciała przytulić cały świat.
– Wiem, kochanie. – Uśmiechnęłam się, czując, jak w gardle rośnie mi gula. – Mam coś dla ciebie.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam paczkę – owiniętą w kolorowy papier w księżniczki. Serce biło mi jak szalone, dłonie drżały.
– Otwórz, skarbie.
Zosia zerwała papier z takim entuzjazmem, że aż rozerwała go na strzępy. Gdy ujrzała pudełko z zamkiem, jej oczy rozszerzyły się, a usta ułożyły w szeroki uśmiech.
– Mamo! To ten zamek! Jak ty to zrobiłaś?!
– Czasem marzenia się spełniają, kochanie – odpowiedziałam, starając się, żeby głos mi nie zadrżał.
Zosia rzuciła się na mnie z takim impetem, że aż przewróciła mnie na kanapę.
– Jesteś najlepsza na świecie! – szepnęła mi do ucha, a ja poczułam, jak coś gorącego rozlewa się po moim sercu.
Przez chwilę wszystko było dobrze. Patrzyłam, jak Zosia się bawi, jak mówi do plastikowych figurek:
– Teraz księżniczka idzie na bal… a tu przyjeżdża książę…
A potem… potem wróciła ta myśl. Sprzedałam kawałek historii mojej rodziny. Siedziałam przy stole, patrząc na Zosię, a łzy napływały mi do oczu. Zosia nawet nie zauważyła. Była szczęśliwa. I wtedy zrozumiałam, że czasem radość dziecka potrafi przebić każdy ból matki.
Miałam wyrzuty sumienia
Zosia spała spokojnie, wtulona w pluszowego króliczka, a jej oddech był równy, miarowy. Księżyc zaglądał przez okno, oświetlając jej policzki i rozrzucone na poduszce loki. Patrzyłam na nią z czułością, ale i z czymś ciężkim, co nie dawało mi spokoju.
Usiadłam przy stole, wyciągnęłam szkatułkę. Pusta. Gładka wyściółka, w której kiedyś leżały kolczyki babci, teraz świeciła pustką. Jak moja dusza.
– Babciu… – wyszeptałam w ciemności, głos mi się załamał. – Wybacz mi.
Dotknęłam miejsca, gdzie wcześniej leżał łańcuszek. Pamiętałam, jak mama mówiła: Ten łańcuszek… jest z nami od pokoleń. Noś go, Aniu, kiedy będzie ci trudno. Będzie ci przypominał o tym, co ważne.
Teraz już nie przypominał. Nie było czego nosić.
– Co ja zrobiłam… – szepnęłam, opierając głowę na dłoniach.
W myślach widziałam babcię – jak zapina kolczyki przed lustrem w starym mieszkaniu na wsi. Mamę, która daje mi łańcuszek na osiemnaste urodziny, uśmiechniętą, z oczami pełnymi czułości. A teraz… teraz ja. Ja, która sprzedała to wszystko za 800 złotych, żeby kupić plastikowy zamek.
– Czy naprawdę miłość polega na poświęceniu? – zadawałam sobie pytanie, ale odpowiedź nie przychodziła.
Zegar tykał w ciszy. Każdy tik-tak wbijał mi się w głowę jak młotek. Próbowałam tłumaczyć sobie, że zrobiłam to z miłości. Dla Zosi. Że przecież to tylko rzeczy, a ona jest moim wszystkim. Ale wewnętrzny głos nie dawał mi spokoju: „A co, jeśli kiedyś tego pożałujesz, Aniu? Co, jeśli Zosia zapyta, dlaczego nie zachowałaś rodzinnych pamiątek? Co jej odpowiesz?
Patrzyłam w okno, na ciemną ulicę. Czułam się mała, zagubiona. Jak dziecko, które zrobiło coś złego i teraz nie wie, jak to naprawić.
– Babciu… mamo… wybaczcie mi.
Nie wiedziałam, jak długo tak siedziałam. W końcu zmęczenie wzięło górę i poszłam spać.
Zrobiłabym to jeszcze raz
Słońce nieśmiało zaglądało przez firankę, kiedy Zosia wybiegła na podwórko, trzymając w dłoniach swoją nową zabawkę. Zamek z księżniczką dumnie błyszczał w słońcu, a ona śmiała się głośno, jakby cały świat należał do niej. Patrzyłam na nią z okna, czując mieszankę radości i czegoś… ciężkiego, czego nie umiałam nazwać.
Na ławce przed blokiem siedziała sąsiadka, pani Halinka, z tym swoim ciekawskim uśmieszkiem. Widziałam, jak zerka na Zosię i na mnie.
– Piękny ten zamek – odezwała się, kiedy wyszłam po śmieci. – Pewnie trochę kosztował?
Uśmiechnęłam się krzywo, ściskając w dłoni worek pełen obierek i pustych opakowań.
– Trochę… Ale czego się nie robi dla dziecka – odpowiedziałam, starając się brzmieć beztrosko, choć w środku wszystko mnie bolało.
Pani Halinka tylko pokiwała głową, a ja wróciłam do domu, gdzie wciąż czułam pustkę po sprzedanych pamiątkach.
– Mamusiu! – Zosia wbiegła do kuchni, cała rozpromieniona. – Ty jesteś moją księżniczką!
Te słowa ścisnęły mnie za serce. Przysunęłam ją do siebie, pocałowałam w czoło.
– A ty jesteś moim skarbem – wyszeptałam.
Anna, 34 lata
Czytaj także:
- „Wzięliśmy kredyt na wyjazd do Disneylandu, by zrobić synowi prezent na Dzień Dziecka. Jego reakcja był żenująca”
- „Pojechaliśmy na romantyczny weekend bez dzieci. Po powrocie okazało się, że zaszalały bardziej niż my”
- „Dziadkowie zostawili mi w spadku oszczędności życia, a ja boję się je wydać. Za 300 tysięcy mogłabym zaszaleć”

