„Sprzedałam ziemię za grosze, bo nie miała potencjału. Gdy po 2 latach tam wróciłam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom”
„Nie miałam żadnych złudzeń. To był najlepszy deal, jaki mogłam zrobić z tym kawałkiem błota. Wtedy jeszcze myślałam, że to ja wygrałam. Dwa lata później trafiłam w to miejsce i nie mogłam uwierzyć własnym oczom”.

- Redakcja
Nie miałam pojęcia, co z tym fantem zrobić. W spadku po ciotce dostałam kawałek pola. Nie jakiś majątek – zarośnięta działka na obrzeżach miasta, która bardziej nadawała się do rozjeżdżania quadem niż do jakiegokolwiek pożytku. Radek, mój ówczesny chłopak, powiedział: „Sprzedaj to, Karola. Przecież tam nawet asfaltu nie ma”. Mama dorzuciła, że to pewnie teren zalewowy, a notariusz spojrzał na mnie z politowaniem, jakby chciał powiedzieć: „Jeszcze pani będzie dziękować, że ktoś to w ogóle kupi”.
I wiecie co? Dostałam propozycję, której... nie powinnam była przyjąć. Ale wtedy to było takie proste.
Bez potencjału
– To ja bym się jeszcze raz zastanowił – powiedział starszy pan z biura nieruchomości, przesuwając moje dokumenty przez biurko. – Teren niby nieuzbrojony, ale można z tym coś zrobić. Wie pani, teraz wszyscy chcą uciekać z miasta.
– Ale przecież tam nawet nie ma drogi dojazdowej – wtrąciłam. – Jak ja mam to sprzedać, skoro ludzie śmieci tam wyrzucają?
– Zawsze można wystawić za symboliczne pieniądze. Ktoś może działkę zagospodaruje. Albo… zostawić. Poczekać. Czasem warto – dodał, uśmiechając się jakby z góry wiedział, że i tak zrobię odwrotnie.
Wieczorem opowiedziałam o wszystkim Radkowi.
– Ile ci zaproponowali?
– Trzydzieści tysięcy.
– Bierz. Serio, Karola. Kupisz sobie nowy laptop, trochę pożyjesz, a nie będziesz się martwić jakimś krzakiem.
– A może by to zostawić? Nie wiem… coś tam kiedyś może...
– No chyba, że chcesz zostać rolniczką – zaśmiał się. – Zasiejemy sobie kukurydzę i kupimy krowę. Może jeszcze traktor.
– Jesteś głupi – odparłam, ale i tak się uśmiechnęłam.
To był koniec moich rozważań. Zadzwoniłam do pośrednika.
– Sprzedaję. Niech biorą.
– Dobrze, pani Karolino. Załatwię formalności. Pieniądze przelane będą do końca miesiąca.
Nie miałam żadnych złudzeń. To był najlepszy deal, jaki mogłam zrobić z tym kawałkiem błota. Wtedy jeszcze myślałam, że to ja wygrałam.
Szok na miejscu
Dwa lata później jechałam tą samą drogą, prowadzącą na nowe osiedle, gdzie moja koleżanka Ola kupiła mieszkanie. Zazwyczaj omijałam tamte rejony, ale teraz GPS uparcie prowadził mnie przez znajome błoto. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo...
– Co to do diabła jest? – szepnęłam, wciskając hamulec.
Zamiast zarośli i porzuconych worków z gruzem stała ogromna tablica z napisem: „TUTAJ POWSTAJE NOWE CENTRUM HANDLOWE – OTWARCIE WKRÓTCE!”
Stałam jak wryta, z ręką na kierownicy. Przede mną – morze żelbetonu, koparki, ekipy w kaskach i betonowe fundamenty. A gdzieś tam, mniej więcej po środku tej całej budowy... była kiedyś moja działka.
– Karola? – odebrała Ola, kiedy zadzwoniłam jak szalona. – Co jest?
– Gdzie ty dokładnie mieszkasz?
– Na nowym osiedlu, obok tej inwestycji z centrum handlowym. Czemu pytasz?
– Ola... – głos mi się załamał. – Ja to sprzedałam. Za trzy dychy.
– Co sprzedałaś?
– Tam, gdzie teraz budują. Miałam tam ziemię. I oddałam ją za tyle, co słabe używane auto.
– Ty chyba żartujesz?
– Chciałabym.
Zawróciłam. Nie miałam siły jechać dalej. Ręce mi się trzęsły. W radiu ktoś mówił o boomie inwestycyjnym w okolicy.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Jedni zyskują, drudzy oddają. Ja byłam tą drugą.
Chciałabym cofnąć czas
Tego samego wieczoru siedziałam z Radkiem przy stole, obierając mandarynkę z taką agresją, jakbym to ona była winna mojej porażce życiowej.
– Czy ty masz pojęcie, co tam się dzieje? – zaczęłam bez powitania.
– Gdzie?
– Na tym moim byłym błocie.
– A co, urosło ci złoto?
– Centrum handlowe, Radek. Centrum. Handlowe.
– Żartujesz?
– Nie. Zobacz – podałam mu telefon z otwartym artykułem z lokalnego portalu.
Przewinął, zatrzymał się przy wizualizacji nowoczesnego budynku z przeszkloną fasadą.
– No ładnie. To serio tam?
– No serio. Pamiętasz, jak mówiłeś: „sprzedaj, Karola, to bezwartościowe”? Otóż... chyba właśnie oddałam milion.
– Nie przesadzaj. Może pół.
– Radek!
– Dobra, dobra – uniósł ręce w geście obronnym. – No co ja ci poradzę? Nie jesteś wróżką, skąd miałaś wiedzieć?
– Nie musiałam być wróżką. Wystarczyło mieć rozum.
– Teraz to mądra jesteś – mruknął.
– A ty co? Nie pamiętasz, jak się śmiałeś, że kupimy traktor?
– No... może trochę cię ponagliłem.
– Trochę?! Przecież podsunąłeś mi telefon z numerem do pośrednika!
Zamilkł.
Po chwili powiedział:
– A co, chcesz to teraz odzyskać?
– Chciałabym cofnąć czas. I przestać cię słuchać.
Spojrzał na mnie z ukosa.
– Nie wszystko da się przewidzieć...
Interes życia
Nie mogłam sobie dać spokoju. Chodziłam tam regularnie – pod pretekstem „spaceru”, choć doskonale wiedziałam, że chodzi tylko o jedno: podglądać, jak rośnie mój błąd. A rósł szybko. Każdego tygodnia dochodziło coś nowego – dach, parking, zadaszenia, reklamy. Jakby czas specjalnie przyspieszył, żeby bardziej mi dopiec.
W końcu któregoś dnia zagadałam do jednego z pracowników ochrony.
– Przepraszam, a kiedy otwarcie?
– Za trzy tygodnie – powiedział, nie odrywając wzroku od tabletu. – Jak pogoda dopisze, to może nawet wcześniej.
– To będzie tylko market, czy coś więcej?
– Całe centrum – prychnął. – Kino, gastronomia, siłownia, bawialnia. Inwestor poszalał. Ale nie dziwię się – kupił teren za grosze. Interes życia, jak mówią.
Zacisnęłam zęby.
– A kto to kupił, wie pan może?
– Spółka z Łodzi. Ale załatwiał to podobno jakiś gość z naszej gminy. Kręcił się tu przed laty, jeździł starym kombiakiem, wszystko obczajał.
Zamarłam.
– Kombiak? Niebieski?
– O właśnie! Kojarzy pani?
Kojarzyłam. To był ten sam, który wtedy podjechał i powiedział: „Chcę kupić ten kawałek. Na coś się przyda”. Wyglądał jak ktoś, kto sam mieszka w przyczepie.
– Kojarzę… tak tylko, z widzenia.
Odeszłam szybkim krokiem, czując jak serce wali mi w piersi. Taki cwaniak. Udawał, że nie wie, co z tym zrobić. A potem się obłowił. Z mojej głupoty.
Zaczęłam się zastanawiać... czy w ogóle da się coś z tym jeszcze zrobić?
Ta racja bolała
Tydzień później stałam w kolejce po bułki, kiedy kątem oka zobaczyłam znajomą sylwetkę. Niski, krępy facet, ten sam niebieski kombiak pod sklepem, ten sam nonszalancki sposób, w jaki trzymał kluczyki.
– Pan kupił wtedy moją działkę – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Odwrócił się z miną, jakby właśnie przypomniał sobie zapomniane zakupy.
– A pani to… Karolina?
– No. Ta, co oddała ziemię pod galerię za trzy dychy.
Zaśmiał się cicho.
– Nie oddała. Sprzedała. Nikt pani nie zmuszał.
– Ale pan wiedział, co tam będzie. Już wtedy. Prawda?
– Miałem przeczucie – wzruszył ramionami. – Na przeczucia nie ma paragrafu. Zresztą, co pani chce teraz osiągnąć?
– Nic. Chciałam tylko pana zobaczyć. Żeby wiedzieć, jak wygląda człowiek, który zrobił interes życia na mojej naiwności.
– Niech się pani nie katuje – odpowiedział spokojnie. – Takie rzeczy się zdarzają. Jedni widzą wartość wcześniej, inni później. To nie grzech. Tylko życie.
– Pan nie miał wyrzutów?
– A pani miała, jak wpłynęły pieniądze na konto?
Zatkało mnie.
– Wtedy była pani zadowolona. Teraz jest żal.
Odszedł. Zostawił mnie tam, z bagietką w ręku i gorzkim smakiem w ustach.
Wracałam do domu wolno, z tą jego ostatnią frazą dudniącą w głowie.
„Teraz jest żal”.
Brzmiało prawdziwie. I okrutnie. Bo miał rację. Sama podpisałam. Sama się zgodziłam. Tylko czemu ta racja tak bolała?
Nie jestem dumna
Minęły trzy tygodnie. Centrum otwarto z hukiem – koncert, balony, promocje, radio na żywo. Całe miasto się zjechało. Ja też. Stałam z boku, z kawą w ręku, patrząc na tłum, który z zachwytem fotografował to wszystko, co wyrosło na moim dawnym błocie.
– Dzień dobry, Karolina? – odezwał się ktoś z tyłu.
Odwróciłam się. Pani z urzędu, która kiedyś wydawała mi jakieś zaświadczenia.
– Dzień dobry.
– Musi być pani dumna. To dzięki pani się to wszystko zaczęło. Gdyby nie pani zgoda wtedy, nie byłoby jak tego zbudować.
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Tak, wielce zasłużona fundatorka chodnika i fontanny.
– Oj tam, niech się pani nie złości. W końcu coś się dzieje w tej dzielnicy. A pani coś jeszcze kupiła za tę działkę?
– Laptop – odparłam po chwili. – I trochę pożyłam. Ale inwestycji brak.
– Może następnym razem?
– Może.
Odeszła, a ja zostałam. Patrzyłam na dzieci skaczące na trampolinach, na reklamy wielkich marek i na zadowolonych ludzi. Potem odwróciłam się i poszłam w drugą stronę. Bo co mi zostało? Czasem życie daje ci prezent w błocie, a ty go odrzucasz, bo nie lśni. A kiedy ktoś inny go odpakowuje, czujesz się jak ostatnia idiotka. Może będzie jeszcze kolejna szansa. Może tym razem jej nie przeoczę.
Karolina, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez 10 lat odkładałam pieniądze do koperty, by odejść od męża. Gdy się odważyłam, odkryłam, że oszczędności zniknęły”
- „Miałam 45 lat, gdy urodziłam swoje pierwsze dziecko. Na porodówce śmiali się ze mnie, że wnucząt nie dożyję”
- „Mąż rozkazywał, dzieci hałasowały, a ja sprzątałam, gotowałam i milczałam. W końcu uciekłam”

