Reklama

Gdy pierwszy raz napisał do mnie na Tinderze, pomyślałam: „Wreszcie ktoś normalny”. Łukasz nie zaczynał rozmowy od suchych komplementów ani nie zapraszał od razu do siebie „na winko”. Zamiast tego, spytał o książkę, którą trzymałam na profilowym. Mało kto ją kojarzył, a on z miejsca rzucił cytatem, który znałam na pamięć. Zrobiło mi się ciepło.

Pierwsze spotkanie też było jak z filmu. Wysoki, z delikatnym zarostem, pachniał jak mężczyzna z reklamy perfum i patrzył na mnie tak, jakby cały świat się zatrzymał. Opowiadał o swojej pracy w marketingu, o startupie, który właśnie próbuje rozkręcić.

– Teraz jest trochę trudniej– przyznał, popijając kawę. – Ale wiesz, jak to jest z własną firmą. Czasem się zarabia krocie, a czasem... czeka się na przelew miesiącami.

Wzruszyłam ramionami. Też nie zawsze miałam lekko. Zresztą, nie szukałam kogoś z portfelem. Chciałam ciepła. Kogoś, kto zostanie, jak wyłączą prąd i trzeba będzie zapalić świeczki.

Tyle że nie wiedziałam jeszcze, że on – jak już wyłączyli ten prąd – zniknie pierwszy.

Chciał pożyczyć kasę

Zaczęło się niewinnie. Łukasz zadzwonił wieczorem, a w jego głosie słychać było niepokój.

– Eluś, głupio mi... Ale mógłbym cię o coś poprosić? – zaczął ostrożnie. – Jutro mam ważne spotkanie z inwestorem, a auto mi padło. Laweta, naprawa – wszystko razem ponad pięć stówek. Oddam ci do piątku, przysięgam.

Nie wahałam się. Przelałam mu pieniądze, zanim jeszcze skończył mówić. Tłumaczyłam sobie, że przecież jesteśmy razem. Pomagamy sobie, prawda? Tylko że potem była kolejna sytuacja. I jeszcze jedna. Karta zablokowana, zapomniana rata, mama chora i potrzebna szybka pożyczka.

– Jakbym miał kogo innego, to bym nie prosił – mówił ze spuszczonym wzrokiem. – Ale mam tylko ciebie.

Za każdym razem czułam ukłucie niepokoju. Ale zaraz potem przychodziły jego pocałunki, wiadomości z serduszkami, czułe „dobranoc, kochanie”. Uspokajał mnie. Przytulał. Przecież nie każdy potrafi tak okazywać uczucia.

Po miesiącu sprzedałam pierścionek po babci. Stary, złoty, z maleńkim oczkiem – nosiła go przez całe życie. Przechowywałam go w szufladzie jak relikwię. Ale wtedy... Łukasz nie miał na ratę leasingu, a „bez auta nie dojedzie na ważne spotkanie”. Najgorsze, że on nawet nie zapytał, skąd mam pieniądze. Tylko przytulił, powiedział: – Jesteś moim aniołem. I poszedł spać.

Nie miał dla mnie czasu

Zaczęłam zauważać sygnały, ale wtedy jeszcze je ignorowałam. Albo raczej: nie chciałam widzieć. Na przykład to, że zawsze kiedy mieliśmy gdzieś wyjść, nagle „coś mu wypadało”.

– Kochanie, dziś nie dam rady. Klient z Niemiec wpadł niezapowiedziany – pisał. – Ale w weekend to odbijemy, obiecuję.

Weekend mijał, a on znikał. Czasem odpisywał lakonicznie, czasem wcale.

– Przepraszam, Ela. Zasnąłem jak kamień. Taki mam nawał pracy, że nawet nie wiem, jaki dziś dzień.

Nie chciałam być tą, która robi sceny. Tą „nawiedzoną babą z pretensjami”. Więc milczałam. Tłumaczyłam go sobie. Pracoholik. Zestresowany. Przecież nie chodzi po klubach, nie publikuje zdjęć z imprez. Po prostu próbuje ogarnąć życie. Ale prawda była taka, że czułam się coraz bardziej samotna. Wysyłałam mu długie wiadomości, na które dostawałam tylko „okej” albo emotikona. Pieniądze znikały, a on był jak duch – obecny, ale nieuchwytny.

Pewnej nocy obudziłam się z myślą, że nie wiem, gdzie on mieszka. Podał mi kiedyś adres, ale nigdy mnie tam nie zaprosił. Mówił, że ma współlokatora „z problemami” i że „na razie jest niekomfortowo”.

W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Współpracowniczka rzuciła kiedyś:

– Ela, wszystko okej? Jakaś taka przygaszona jesteś...

Uśmiechnęłam się blado. Jak miałam jej powiedzieć, że zaczynam się bać, że jestem tylko bankomatem w sukience?

Ale potem Łukasz przyszedł z kwiatami. Zabrał mnie do knajpki z sushi. Śmiał się, dotykał mojej dłoni.

– Wiem, że ostatnio byłem nieobecny. Ale wszystko się ułoży. Zobaczysz.

Uwierzyłam. Chciałam uwierzyć.

Byłam zmanipulowana

Zaczęłam liczyć każdy grosz. Po opłaceniu rachunków i jego „tymczasowych pożyczek” zostawało mi niewiele. Jadłam w pracy zupki chińskie, żeby zaoszczędzić na bilet dla niego – „bo może byśmy gdzieś razem wyskoczyli na weekend, co?”. Ale ten weekend nigdy nie nadszedł.

Łukasz coraz rzadziej dzwonił. Czasem znikał na dwa dni, potem nagle pisał: – Telefon mi się rozładował. Masakra. Tęskniłem. – I znowu byłam cała dla niego. Bo jak można złościć się na kogoś, kto mówi, że tęskni? Któregoś dnia zapytałam wprost:

Łukasz, oddasz mi kiedyś te pieniądze?

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakbym powiedziała coś okrutnego.

– Serio, Ela? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy?

– Ale to nie było „razem”. To ja ci pomagałam. Sama mam długi przez to...

Westchnął. Przeszedł się po pokoju, potem usiadł i złapał mnie za rękę.

– Kochanie, jesteś dla mnie najważniejsza. Naprawdę. Ale jak mnie teraz dociskasz, to tylko mi dokładasz stresu. Chcesz, żebym się załamał?

Poczułam się podle. Jakby to rzeczywiście była moja wina. Z czasem przestałam mówić o pieniądzach. Przestałam mówić o czymkolwiek. Bałam się, że każda rozmowa go odsunie. Że zniknie. Nie wiedziałam jeszcze, że już zniknął. Że to, co zostawił, to tylko cień. Powtarzalny schemat: problem – prośba – przeprosiny – czułość – zniknięcie. A ja... zaczęłam znikać razem z nim. Po kawałku.

Nagle zniknął

Wszystko urwało się w środę. Pamiętam, bo właśnie wróciłam z pracy i miałam głowę pełną myśli: że może powinnam odłożyć coś z pensji, że może by mu kupić coś do jedzenia, bo mówił, że „nawet na parówki go nie stać”.

Napisałam mu:

– Coś ci przywieźć? Może chcesz zupę?

Nie odpisał. Minęła godzina. Dwie. Napisałam jeszcze raz.

– Wszystko okej?

Cisza.

Zadzwoniłam. Sygnał był, ale nie odbierał. Dopiero po dwóch dniach numer przestał być aktywny. Jakby zniknął z powierzchni ziemi. Messenger: „Użytkownik niedostępny”. Instagram – usunięty. Konto na Tinderze? Nie do znalezienia.

Zadzwoniłam na numer, który kiedyś podał jako „do firmy”. Odebrał jakiś mężczyzna.

– Łukasz? – spytałam niepewnie.

– Pomyłka – odpowiedział szorstko i się rozłączył.

Siedziałam na łóżku z telefonem w ręku, patrząc w pusty ekran. W pierwszej chwili myślałam, że coś mu się stało. Że może miał wypadek. Że może leży w szpitalu.

Ale nie. On po prostu zniknął. Tak po prostu. Z moimi pieniędzmi, z moim zaufaniem, z moim pierścionkiem po babci. Płakałam całą noc. I jeszcze kolejną. Przeszukiwałam sieć, pytałam wspólnych znajomych, ale... nie było żadnych wspólnych znajomych. Nic. Jakby cały czas był tylko cieniem. Fantazją, która miała mnie oczarować i oskubać. Zaczęło do mnie docierać, że to nie był przypadek. On dokładnie wiedział, co robi. A ja... byłam tylko przystankiem. Bankomatem. Miękkim sercem.

Czułam się oszukana

Przez kilka tygodni żyłam jak w transie. Chodziłam do pracy, odpowiadałam „dobrze” na każde „co słychać?”, ale w środku wszystko we mnie wrzeszczało. Czułam się jak idiotka. Jak dziewczynka, którą oszukał iluzjonista. Pokazał mi piękny świat, a potem pociągnął za sznurek i wszystko się rozpadło. Zgłosiłam sprawę na policję, choć wstyd mnie zżerał. Mówiłam to bardzo cicho, niemal szeptem:

– Przelewałam mu pieniądze. Łącznie... no, około dwudziestu tysięcy.

Policjant spojrzał na mnie bez cienia zdziwienia.

– To nie pierwsza taka sprawa. Mamy takich "Łukaszy" na pęczki.

To bolało mnie najbardziej. Bo ja wierzyłam, że mój Łukasz to był ktoś wyjątkowy. A on był jednym z wielu, schematem, sprytnym oszustem z podręcznika.

Czasem siadałam wieczorami z herbatą w ręku i myślałam o tym pierścionku po babci. Małym, błyszczącym kawałku historii mojej rodziny. Oddałam go bez wahania. Bo kochałam. Bo ufałam. Ale on nie zabrał mi tylko pieniędzy i wspomnień. Zabrał coś jeszcze – moje zaufanie do ludzi. Moje poczucie, że jestem kimś wartościowym.

Ela, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama