Reklama

Dziadek nie miał wielkiego majątku. Mała kawalerka, która przypadła w udziale mamie i jej dwóm braciom, trochę starych książek i działka położona na obrzeżach miasta, zapisana mnie w testamencie. Dziś, patrząc na to z pewnej perspektywy, mogę powiedzieć: łatwo przyszło, łatwo poszło. Nie zmienia to jednak faktu, że straciłam mnóstwo pieniędzy.

Kiedy byłam małą dziewczynką, dziadek często zabierał mnie ja działkę – tą samą, którą po nim odziedziczyłam. Nie prezentowała się atrakcyjnie. Była zarośnięta, bez dostępu do wody i prądu, a do tego oddalona od szosy.

Jeszcze będzie warta miliony – mawiał o niej dziadek, a ja się tylko uśmiechałam i zastanawiałam, kto by chciał kupić coś takiego.

Uważałam, że to raczej kłopot i nic więcej. Dziś wiem, że słowa dziadka były prorocze. Nie mam jednak pojęcia, czy wtedy po prostu sobie żartował, jak to miał w zwyczaju, czy rzeczywiście był pewny realnej wartości tej nieruchomości. W każdym razie miałam szansę ustawić się dzięki niej do końca życia, ale tak się niestety nie stało, nad czym mocno ubolewam.

Początkowo sądziłam, że mi się poszczęściło

Z dziadkiem byłam bardzo związana, dlatego jego odejście było dla mnie bardzo traumatycznym przeżyciem. Pomogłam mamie załatwić wszelkie formalności związane z pogrzebem. Na swoich braci liczyć w tej kwestii nie mogła. Nie utrzymywali kontaktów z rodziną, ale oczywiście, gdy na horyzoncie pojawił się spadek, raptem im się pamięć odświeżyła. Mama co prawda głośno tego nie powiedziała, ale wiem, że żałowała, iż mieszkanie nie zostało zapisane tylko jej. To ona opiekowała się dziadkiem, kiedy zachorował na starość. Moi wujkowie, których ledwo z widzenia kojarzyłam, mieli to w głębokim poważaniu.

Co się natomiast tyczy działki, to nie musiałam się nią z nikim dzielić. Przejęłam ją w niezbyt ciekawym momencie mojego życia. Miałam długi i marzyłam o tym, aby się wreszcie ich pozbyć. Dość ciężko funkcjonuje się z takim obciążeniem. Pomyślałam, że dziadek doskonale wiedział, co robi, zapisując mi ten grunt.

Nie zamierzałam się budować, więc jedyną opcją wchodzącą w rachubę była sprzedaż. Nie spodziewałam się, że dostanę jakieś kokosy. Nie miałam przy tym czasu, aby zająć się sprzedażą na własną rękę – nie dysponowałam także stosowną wiedzą o tego typu transakcjach. Postanowiłam zatem skorzystać z usług profesjonalnego pośrednika i zgłosiłam się do biura nieruchomości. Agent, z którym rozmawiałam, potwierdził moje przypuszczenia dotyczące ceny, jaką jestem w stanie uzyskać za działkę.

– Pani Magdo, cudów nie mogę obiecać, ale zobaczymy, co da się zrobić – zapewniał.

Tymczasem ja chciałam mieć to jak najprędzej z głowy. Zaledwie parę dni później dostałam telefon, że znalazł się chętny, który jest gotów zapłacić nieco więcej, bo około dwudziestu tysięcy, niż zakładałam. Rzecz jasna zgodziłam się bez chwili wahania. Pieniądze, które dostałam z tego tytułu, przeznaczyłam na spłacenie długów. Odetchnęłam z ulgą, bo nareszcie miałam czyste konto.

Niemniej nie cieszyłam się długo. Tym, jaki świetny – w moim mniemaniu – interes ubiłam, pochwaliłam się koleżance, z zawodu prawniczce, świetnie zorientowanej, jeśli chodzi o zagadnienia odnoszące się do nieruchomości. Zrobiła wielkie oczy, a następnie wypytała o szczegóły dotyczące działki.

– Przykro mi, ale muszę cię zmartwić – westchnęła ciężko. – Zrobili cię w balona.

– Jak to? - poczułam, jak nogi się pode mną uginają.

– To bardzo wartościowy grunt – oznajmiła, po czym wszystko mi wyjaśniła, a ja byłam wściekła.

Majątek przeszedł mi koło nosa

Od Klaudii usłyszałam, że działka leży na trasie przyszłej autostrady, która powstanie za kilka lat. Jest to wiadome już od dawna, ale na razie jako tajemnica poliszynela. Oficjalnie nie został jeszcze ogłoszony przetarg na wykonanie prac. Póki co inwestycja nie znajduje się nawet w planach zagospodarowania przestrzeni. Dlatego dałam się nabrać, a że nie drążyłam, to nikt się nie wychylał.

– Nabywca gruntu doskonale wiedział, co kupuje. Inwestor słono zapłacić właścicielom działek, aby zapewnić teren pod budowę – wytłumaczyła mi koleżanka.

Pojęłam, że jestem największą pod słońcem frajerką. Mogłam zgłębić temat, ale spieszyło mi się ze sprzedażą.

– Czy jest szansa jakoś to odkręcić? – zapytałam drżącym głosem, bo miałam ochotę się rozpłakać.

– Możemy spróbować, ale będzie ciężko – skwitowała Klaudia.

Sprawa trafiła do sądu i ciągnęła się długo. Niestety, nie przyniosła rezultatów, na które po cichu miałam nadzieję. Jedyne, co udało się uzyskać, to kwota odszkodowania niewiele większa od tej, jaką otrzymałam z tytułu sprzedaży działki. Po opłaceniu kancelarii prawnej nie zostało mi zbyt dużo, więc ta batalia nie była warta świeczki. Osoba będąca obecnie w posiadaniu działki pewnie zarobi na niej grube miliony.

Dalej mam do siebie żal

Czy się z tym kiedykolwiek pogodzę? Szczerze powiedziawszy, jest to bardzo wątpliwe. Takie pieniądze rozwiązałaby znaczną część moich problemów. Przede wszystkim byłoby mnie stać na pożegnanie się z aktualną pracą, której nie znoszę. Kolejny miesiąc rozglądam się za nową posadą, lecz bezskutecznie.

Od zakończenia rozprawy i ogłoszenia wyroku minęło już trochę czasu. Działki leżące na obszarze przeznaczonym pod budowę autostrady zostały wykupione przez inwestora. Ilekroć tamtędy przejeżdżam, tylekroć czuję ucisk w żołądku. A mogło być tak pięknie! Zastanawiałam się nawet, co w tej sytuacji powiedziałby dziadek. Znając go, bez wątpienia by się roześmiał i stwierdził coś w stylu: „Jak nie ta okazja, to następna”. Tylko że kolejna podobna okazja już mi się nie trafi.

Pluję sobie w brodę, ponieważ to moja wina. Nie zadbałam o uzyskanie pełnych informacji i zostałam de facto z niczym. Jedyny plus to taki, że wygrzebałam się z długów, ale poza tym nic. Mama nieustannie mi powtarza, że wykazałam się głupotą. Wiem to i bez jej gadania, ale czasu cofnąć się nie da. Mówi się, że nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem, ale jak pomyślę, co mogłam mieć za te pieniądze, to zabiera mi się na płacz.

Magdalena, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama