„Spotkałam dawną miłość na stypie. Zamiast opłakiwać brata, wspominałam dawne czasy, licząc na nowy początek”
„Usiadł. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Potem spojrzałam na niego kątem oka. Coś w jego rysach twarzy wydało mi się znajome. Kanciasta broda trochę drżała, krzaczaste brwi marszczyły się lekko. Czułam, że gdzieś już go widziałam.
— To ja ci naprawiałem rower w siedemdziesiątym drugim — powiedział spokojnie, jakby tytułem wyjaśnienia”.

- Redakcja
Nie jestem już młoda. I nie, wcale nie kokietuję... To prawda. Mieszkam sama w bloku z wielkiej płyty, na trzecim piętrze bez windy. Mam dzieci, dorosłe już, zajęte własnym życiem. Czasem zadzwonią, rzadziej przyjadą. Córka od lat siedzi w Niemczech. Syn z kolei mieszka niedaleko, ale i tak za daleko, żeby mnie odwiedzać. Mąż nie żyje od piętnastu lat. Zmarł niespodziewanie, na raka. Wtedy myślałam, że nie uniosę tej straty. A jednak życie na przekór płynęło dalej.
Pogrzeb mojego brata odbył się w środę. Starszy był ode mnie zaledwie o trzy lata. Ostatni raz widzieliśmy się na weselu jego wnuka, jakieś dziesięć lat temu. Krótki uścisk dłoni, ze dwa zamienione zdania — ot, tyle zostało po wspólnym dzieciństwie na jednym podwórku. Pozostawało mi założyć czarne spodnie i żakiet, który trzymam tylko na specjalne okazje. Nie mam już siły udawać, że żałoba jest dla mnie czymś nowym. Ale jadę. Bo trzeba. Bo wypada. Bo to ostatnie pożegnanie i głupio tam nie być.
Przed wyjściem zerknęłam przez okno, a tam jesień jak z obrazka: złote liście, coraz bardziej łyse drzewa i wiatr hulający w ich koronach. Ach, no i jeszcze zapach wilgotnej ziemi.
— Pani Halinko! — zawołała sąsiadka spod czwórki, gdy schodziłam już po schodach. — Elegancko dziś pani wygląda. Gdzie się pani wybiera?
— Na pogrzeb brata — odpowiedziałam krótko.
— Ojej... To współczuję. Ale wie pani... Czasem takie spotkania po latach... Z rodziną, dawnymi znajomymi... No... różne rzeczy się mogą zdarzyć – dodała, jakby chciała mnie pocieszyć.
Uśmiechnęłam się słabo. Spotkania po latach? Nie sądziłam, żeby którekolwiek miało mi sprawić przyjemność. Spodziewałam się raczej nowych obowiązków, sztucznych uśmiechów i pustki przy stole. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że się mylę.
Po cichu weszłam do sali
Do kościoła przyszłam chwilę przed rozpoczęciem mszy. Stałam przez moment w przedsionku, zerkając na ławki pełne czerni, spowite gęstym dymem kadzidła. Nikogo nie rozpoznałam. Przeszłam wzdłuż ściany, cicho jak cień, i usiadłam z tyłu. Przez całą ceremonię nie padło na mnie ani jedno spojrzenie. Nie oczekiwałam tego, ale mimo wszystko poczułam się dziwnie obca. No cóż, byłam tylko siostrą z przeszłości. Dawno niewidzianą i w zasadzie nikomu niepotrzebną.
Po mszy ruszyliśmy powoli na cmentarz. Dzieci brata... no, właściwie już nie dzieci, bo dorosłe kobiety i mężczyźni, podtrzymywały matkę. Też mnie kiedyś tak prowadzono. Przed oczami miałam ten sam cmentarz, inny grób, znajome twarze. Nie podeszłam zbyt blisko do trumny. Zatrzymałam się kilka kroków dalej, w tłumie. Słuchałam księdza, który słowem nie wspomniał o tym, kim naprawdę był mój brat. Gdy ziemia zasypała wieko, wszyscy zaczęli się rozchodzić. Ktoś rzucił, że teraz stypa, że tam, w restauracji pod lasem, i że wszystkich zapraszają.
Pojechałam swoim samochodem. Zaparkowałam na końcu i po cichu weszłam do sali, gdzie już unosił się zapach rosołu i bigosu. Szukałam wzrokiem wolnego miejsca i znalazłam je przy oknie, z boku, daleko od głównego stołu. Usiadłam tam, złożyłam ręce na kolanach i milczałam. Ludzie wokół rozmawiali półgłosem, ktoś z rodziny spojrzał na mnie, skinął głową, ale nikt się nie przysiadł. Jakby obawiali się, że trzymałam w zanadrzu wspomnienia, których nikt nie chciał.
Wtedy do mojego stołu podszedł starszy mężczyzna, z talerzem i filiżanką kawy w dłoniach. Wzrok miał spokojny, trochę znużony, jakby wiedział, że nie ma już po co się spieszyć.
— Przepraszam, czy tu wolne? — zapytał.
— Proszę! Proszę siadać — odpowiedziałam, nie patrząc mu jeszcze w twarz.
Usiadł. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Potem spojrzałam na niego kątem oka. Coś w jego rysach twarzy wydało mi się znajome. Kanciasta broda trochę drżała, krzaczaste brwi marszczyły się lekko. Czułam, że gdzieś już go widziałam.
— To ja ci naprawiałem rower w siedemdziesiątym drugim — powiedział spokojnie, jakby tytułem wyjaśnienia.
Zamarłam. Łyżka zatrzymała się w drodze do ust. Przyjrzałam mu się uważnie i wtedy wszystko wróciło.
— Jurek? — zapytałam szeptem, jakby samo wypowiedzenie tego imienia mogło cofnąć czas.
Skinął głową z lekkim uśmiechem.
— Ty mieszkałaś na parterze, my z rodziną na trzecim. Twój brat chodził z moim do klasy. Ty… zawsze byłaś z książką.
Zaśmiałam się cicho. Niewiele trzeba było, by obraz sprzed lat wrócił do mnie z całą wyrazistością. Stare trzepaki, rowery, zapach asfaltu w upalne popołudnia.
— Ty jeździłeś na składaku, niebieskim… A ja wtedy dostałam swoją pierwszą damkę – przypomniałam sobie. — I urwał się łańcuch.
— A twój brat nie umiał tego naprawić — dodał. — I ty płakałaś, bo chciałaś jechać z nimi nad jezioro.
— A ty wtedy przyniosłeś klucz i powiedziałeś: „To nie takie trudne”.
Nasze uśmiechy wprowadziły do tej zimnej sali trochę ciepła. Po raz pierwszy tego dnia poczułam, że nie jestem tam przypadkiem.
— Dawno to było — westchnął. – Ale jak cię zobaczyłem... coś mi się przypomniało. Twoje oczy. Są takie same.
— No, pewnie tylko oczy — rzuciłam ze śmiechem. — Reszta się zmieniła.
— U mnie też – stwierdził. – Ale pewne rzeczy się nie zmieniają.
Siedzieliśmy jeszcze długo, a rozmowa wcale nie była wymuszona. Opowiadaliśmy sobie historie, które znałby tylko ktoś z tamtego podwórka. I wtedy uświadomiłam sobie, że wśród tylu ludzi, to właśnie ten jeden, nieoczekiwany człowiek sprawił, że przestałam czuć się jak intruz.
Znowu usiedliśmy obok siebie
Rozmowa przy stole toczyła się już bez pośpiechu. Jurek opowiadał o swojej pracy w bibliotece, którą zakończył dopiero przechodząc na emeryturę. Mówił cicho, z namysłem, nie zwracając na siebie uwagi. Czułam, że mówi do mnie, nie do świata. Samotny od lat, bez dzieci. Mówił, że jego żona zmarła dawno. Został w naszym dawnym mieście i teraz mieszkał parę ulic od starego bloku.
— Myślałem, że cię już nigdy nie spotkam — powiedział nagle. — Czasem, gdy przechodziłem obok waszej klatki, zastanawiałem się, co się z tobą stało.
— Ja też myślałam… o wielu ludziach — przyznałam. — Ale z czasem wszystko się rozmywa. Zostają tylko listy, których się nie wysłało, i zdjęcia bez podpisów.
Opowiedziałam mu o mężu. O tym, jak nagle zachorował. O tym, jak dom zrobił się cichy, gdy nie miałam już do kogo powiedzieć „dzień dobry” i „dobranoc”. Mówiłam to spokojnie, jakby to była historia przeczytana w książce, a nie moje życie.
— Chyba jesteśmy ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają tamten świat — rzuciłam, nie kryjąc goryczy.
— Myślisz, że to źle? — spytał, patrząc na mnie z takim spokojem, że aż zrobiło mi się głupio.
Chciałam zapytać, dlaczego dopiero teraz, po tylu latach, znów usiedliśmy obok siebie. Ale nie zapytałam. Zamiast tego przypomniałam sobie ten jeden lipcowy wieczór, kiedy patrzył na mnie z pod trzepaka, a ja udawałam, że tego nie widzę. A potem – naprawiony rower i jazdę w stronę jeziora. On był obok, choć nie wypowiedział ani słowa.
Teraz też milczeliśmy. Zamiast słów był jednak spokój, którego potrzebowałam.
Znów miałam siedemnaście lat
Stypa dobiegała końca. Ludzie wstawali od stołów, poprawiali żakiety, szukali torebek. Ktoś jeszcze zagadywał wnuka, ktoś inny sprawdzał godzinę na telefonie. Ja spojrzałam przez okno – zaczęło siąpić. Małe, drobne kropelki, jakby pogoda też chciała, żebyśmy się już rozeszli.
— Masz czym wrócić? — zapytał Jurek, zakładając płaszcz.
— Miałam jechać taksówką, ale jeśli…chciałbyś mnie podwieźć, to byłoby mi bardzo miło — odpowiedziałam, zaskoczona własną śmiałością.
W samochodzie, do którego mnie zaprowadził, prędko zapanowała cisza. Ciepło z nawiewu rozgrzewało dłonie, a szyby parowały od naszych oddechów. Jurek włączył radio. Po chwili popłynęły pierwsze dźwięki. Rozpoznałam melodię niemal od razu. Jurek spojrzał na mnie szybko, jakby też go to uderzyło. Tę piosenkę puszczano zawsze w grudniu, ale my ją pierwszy raz usłyszeliśmy latem, kiedy jechaliśmy rowerami nad jezioro. Wtedy, gdy miałam nową sukienkę, a on przyniósł dla mnie oranżadę w szklanej butelce.
Przymknęłam oczy. Znów miałam siedemnaście lat. I znów czułam to, co wtedy. To delikatne drżenie gdzieś wewnątrz, które mówiło: „pamiętasz, że jeszcze żyjesz?”.
Milczeliśmy całą drogę. Tak jakby każde z nas bało się, że jedno słowo może wszystko popsuć.
Podjechaliśmy pod mój blok. Ten sam od czterdziestu lat. Jurek wyłączył silnik. Nie od razu sięgnęłam do klamki. On patrzył przed siebie, jakby też nie wiedział, co teraz.
Już nie będzie drugiej szansy
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Radio już nie grało, a deszcz wciąż delikatnie stukał w dach samochodu. Jurek patrzył przed siebie, jakby czekał na sygnał. Jakby nie chciał czegoś popsuć. A ja nagle poczułam ten dawny niepokój, który mówił: jeśli teraz nic nie powiesz, już nie będzie drugiej szansy.
A może miałbyś ochotę na zupę... w nieco przyjemniejszej atmosferze? – zapytałam cicho. Nie patrzyłam na niego. Oglądałam własne dłonie, które nie miały już w sobie tej zręczności co dawniej.
Nie odpowiedział od razu. Słyszałam, jak oddycha. Dostrzegałam, jak zawahał się na ułamek sekundy.
— Jaką zupę lubisz najbardziej? — zapytał. Jego głos był spokojny. Miał w sobie czułość, ale i coś jeszcze. Jakby nadzieję.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na niego. Widziałam te same oczy, co kiedyś. Zmarszczki były nowe, ale spojrzenie wcale się nie zmieniło.
— Pomidorową… z ryżem – odparłam, a głos zadrżał mi lekko. — Zawsze w piątki robiłam ją dla dzieci. Potem już tylko dla siebie.
Uśmiechnął się tak, jakby zrozumiał więcej, niż powiedziałam. Skinął głową, nie mówiąc nic więcej.
Sięgnęłam do torebki, wyjęłam klucze, ale nie wysiadałam jeszcze.
— Dziękuję ci, Jurku. Za rozmowę. Za… pamięć — powiedziałam poważnie.
— Ja też dziękuję — rzucił. — Nie spodziewałem się, że jeszcze mnie coś tak ucieszy.
Otworzyłam drzwi i wysiadłam. Gdy zamknęłam drzwi, on wciąż siedział, nie przekręcał kluczyka w stacyjce. Ruszył dopiero, kiedy zniknęłam w bramie. Odwróciłam się, patrząc za światłami samochodu, które oddalały się powoli. Stałam tam zdecydowanie dłużej, niż powinnam.
Nie czułam pustki
W mieszkaniu było cicho jak zawsze. Zdjęłam płaszcz, usiadłam przy kuchennym stole i włączyłam radio. Akurat leciała ta sama piosenka, co w samochodzie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Nie wiedziałam, czy Jurek w ogóle zadzwoni. Może tak, może nie. Podałam mu swój numer, ale niczego sobie nie obiecywałam. Mimo to pierwszy raz od wielu miesięcy nie czułam pustki. Było coś między nami – wspomnienie, cień dawnych emocji, które nie znikły, tylko czekały uśpione, aż je znów zbudzimy.
Wstałam, podeszłam do szafki i wyjęłam dwa talerze. Postawiłam je obok siebie — tak na wszelki wypadek.
Halina, 70 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Bałam się rozwodu jak ognia, bo nikt nie chce kobiety po przejściach. Wybrałam kogoś, kogo nie muszę błagać, by umył gary”
- „Droga na górski szczyt była ostatnią deską ratunku. Nasze ścieżki zaczęły się rozchodzić na długo przed jej końcem”
- „Za każdą zdradę męża dostaję od niego drogi prezent. Może uczucia rdzewieją z czasem, ale złoto już nie”

