„Mój pomysł na jesienną randkę pozwolił nam odnaleźć siebie. Wystarczyło 1 słowo ukochanego i czar prysł jak bańka”
„Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Dopiero zapach kawy i ciche pobrzękiwanie naczyń w kuchni przypomniały mi, że to nie nasz dom. Michał siedział przy stole, w dresie, z kubkiem w dłoni. Wyglądał inaczej — spokojniej niż zwykle. Może to dlatego, że pierwszy raz od dawna nie widziałam obok niego telefonu”.

- Redakcja
Czasem mam wrażenie, że już dawno skończyły nam się tematy do rozmów. Mnie i mojego męża łączyły już tylko odgłosy codzienności – pomruk ekspresu do kawy, brzęczenie kluczy wrzucanych do miseczki przy drzwiach, stukot klawiatury, kiedy każde z nas siedziało przy własnym laptopie po swojej stronie stołu. Ja – z kubkiem herbaty, on – z kawą i wzrokiem wbitym w ekran. Kiedyś było inaczej. Kiedyś wystarczył jeden jego uśmiech, jedno wyszeptane „chodź tutaj” i nasz dom stawał się całym moim światem. Teraz...coraz częściej wydaje mi się, że mieszkamy razem tylko z przyzwyczajenia.
Z Michałem jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat. Na papierze wszystko wygląda świetnie – stabilność finansowa, wspólne konto, kredyt na mieszkanie, nawet pies, żeby było bardziej „swojsko”. Ale między nami od dawna nie ma ciepła. Każde żyje w swojej prywatnej bańce. Rozmawiamy głównie o rachunkach, a największym wyzwaniem dnia codziennego okazuje się to, że trzeba kupić filtr do ekspresu. Czasem łapię się na tym, że tęsknię za dawną wersją nas – kiedy śmialiśmy się z byle czego i zasypialiśmy wtuleni w siebie.
Dlatego kiedy Michał niespodziewanie wyszedł z propozycją weekendu w drewnianym domku w lesie, nie wiedziałam, co myśleć. To naprawdę pomoże? A może on próbuje tylko przykryć obojętność, która już dawno nas zdominowała? Patrzyłam na niego uważnie przez dłuższą chwilę i po raz pierwszy od miesięcy zobaczyłam w jego oczach coś innego. Coś, czego nie umiałam nazwać. Może nadzieję? A może i tęsknotę.
— Naprawdę myślisz, że weekend w lesie coś zmieni? — zapytałam z lekkim drżeniem w głosie.
— Nie wiem — przyznał. — Ale przynajmniej spróbujemy. Co nam szkodzi?
Cisza wciąż trwała
Jechaliśmy i jechaliśmy. Po ponad dwóch godzinach w aucie nadal panowała cisza tak nieznośna, że aż bolały mnie uszy. Radio dawno ucichło — Michał wyłączył je po wiadomościach. Może dlatego, że każda kolejna piosenka wydawała się zbyt wesoła, przez co kompletnie nie pasowało do naszego nastroju. Krajobraz za oknem powoli się zmieniał. Asfaltowe drogi ustępowały miejsca leśnym traktom, a ja patrzyłam na to wszystko bez większego zainteresowania.
Kiedyś takie wspólne wyjazdy mnie ekscytowały. Pamiętałam doskonale nasze pierwsze wakacje – jechaliśmy wtedy nad morze starym oplem, z walizkami upchanymi pod nogami, śpiewając te same piosenki i okropnie fałszując. Teraz nawet nie wiedziałam, o czym myśli. A cisza wciąż trwała. Spojrzałam na profil Michała — bruzda między ściągniętymi w skupieniu brwiami, zaciśnięte usta, wzrok wbity w przednią szybę. Jego palce co rusz bębniły o kierownicę. Włożył tę samą kurtkę, którą miał, gdy się poznaliśmy. Wtedy wyglądał w niej jak ktoś, kto może przenosić góry. Dziś – jak ktoś, kto chce się w niej ukryć przed światem.
Wyciągnęłam telefon, żeby sprawdzić wiadomości. Wyskoczyło: „Brak zasięgu”. Spróbowałam jeszcze raz – nic.
— Super — mruknęłam. — Teraz nawet internet się na nas obraził.
Michał uśmiechnął się lekko, po raz pierwszy od rana.
— No i dobrze. Może w końcu odpoczniemy od wszystkiego — skwitował.
— Od wszystkiego, czyli od siebie też? — zapytałam z przekąsem.
— Nie — odpowiedział opanowanym tonem, nie odrywając wzroku od drogi. – Od tego, co nam przeszkadza.
Nie skomentowałam. Wpatrywałam się w linie drzew, które znikały w lusterku, i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio rozmawialiśmy o czymś, co nie było rachunkiem albo planem dnia. Nie pamiętałam. Zapadał już zmierzch, a my dopiero docieraliśmy na miejsce. W domku było dość... osobliwie. Drewniane ściany skrzypiały, a cisza okazała się jeszcze bardziej przejmująca niż w samochodzie.
Postawiłam walizkę przy drzwiach i odwróciłam się do Michała.
– No to jesteśmy – powiedziałam niechętnie.
– Tak — przyznał. — I nigdzie się stąd nie ruszymy. Bo wreszcie jest tak, jak powinno: bez internetu, ludzi i innych przeszkadzaczy. Tylko ja i ty.
Uniosłam brew z lekkim powątpiewaniem.
– Brzmi jak eksperyment — mruknęłam.
Uśmiechnął się lekko.
– Może tego właśnie potrzebujemy.
Nie odpowiedziałam. W kominku trzeszczało drewno, a ja przysiadłam na kanapie, wsłuchując się we własne myśli. I po raz pierwszy od dawna nie wiedziałam, czy boję się tej dziwnej ciszy… Czy tego, co może z niej wyniknąć.
Las oddychał razem z nami
Obudziło mnie światło. Takie ciepłe, miękkie, wpadające przez zasłony z surowego lnu. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Dopiero zapach kawy i ciche pobrzękiwanie naczyń w kuchni przypomniały mi, że to nie nasz dom. Michał siedział przy stole, w dresie, z kubkiem w dłoni. Wyglądał inaczej — spokojniej niż zwykle. Może to dlatego, że pierwszy raz od dawna nie widziałam obok niego telefonu.
— Wstałaś wreszcie — powiedział cicho, bez typowej dla siebie ironii.
— A był jakiś powód, dla którego miałam się śpieszyć? — rzuciłam trochę prowokacyjnie, nalewając sobie kawy.
Nie odpowiedział. Przez chwilę piliśmy więc w milczeniu, słuchając lasu za oknem. Było w tym coś dziwnie kojącego: ten szum drzew i śpiew ptaków.
— Chcesz się przejść? – zapytał w końcu Michał. — Tam jest ścieżka. Podobno można nią dojść do jeziora.
Nie miałam ochoty, ale skinęłam głową. W końcu co mi szkodziło?
Mgła unosiła się tuż nad ziemią, jakby las oddychał razem z nami. Szliśmy obok siebie, w milczeniu, a ja próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byliśmy gdzieś razem bez tego całego zabiegania. Tylko po to, by cieszyć się nawzajem swoją obecnością. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, Michał wypalił:
— A pamiętasz, jak zgubiłem się na szlaku w Bieszczadach?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Nie zgubiłeś się — powiedziałam powoli. — Sprawdzałeś tylko, czy znajdę drogę.
— I znalazłaś. — Uśmiechnął się. — To dlatego się w tobie zakochałem.
Roześmiałam się mimo woli. Ten dźwięk był dla mnie dziwnie obcy. Jakbym to nie była ja. Jakby przypominał coś z przeszłości, co dawno już przepadło. I to coś było bardzo przyjemne. Szliśmy dalej, rozmawiając o bzdurach. O tym, jak wtedy przemokliśmy do suchej nitki, o moich włosach przyklejonych do twarzy, o jego zgubionym kompasie. Na chwilę znów byliśmy tamtymi dzieciakami– trochę naiwnymi, trochę szalonymi, ale zakochanymi po uszy.
Wieczorem rozpaliliśmy ognisko. Wino grzało nas od środka, płomienie tańczyły przed oczami, a cienie drżały na ścianach drewnianego domku. Michał opowiadał mi coś o pracy, o tym, jak się wypalił. Słuchałam. Naprawdę go słuchałam. Nie przerywałam, nie oceniałam i próbowałam zrozumieć. A kiedy położył rękę na moim ramieniu, nie odsunęłam się. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że to nie kolejny wyuczony gest — że nie dotyka mnie z obowiązku, a naprawdę tego chce.
Przytulił mnie lekko, ostrożnie, jakby bał się, że ucieknę.
– Może jeszcze potrafimy do tego wrócić – szepnął.
Nie odpowiedziałam. Ale wtuliłam się w niego mocniej. I przez chwilę uwierzyłam, że może mieć rację.
To tylko jedna rozmowa
Rano obudziło mnie słońce i cichy odgłos pakowanej torby. Michał składał rzeczy z tą samą dokładnością, z jaką zawsze układał swoje plany. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
— Długo spałaś — zauważył.
— Pierwszy raz od miesięcy dobrze — przyznałam.
Uśmiechnął się szerzej. Ten uśmiech był prawdziwy, szczery, taki jak dawniej. W tamtej chwili byłam niemal pewna, że coś między nami zaskoczyło. Zupełnie jakby ten las, ta cisza, tak inna od tej niechcianej, domowej, zdjęły z nas ciężar lat milczenia. W samochodzie też przez chwilę panował spokój. Nie było napięcia, niepokoju, niechęci, a łagodność i ciepło. Cały czas trzymaliśmy się za ręce. I to wszystko zdawało się takie prawdziwe...
Ale im bliżej byliśmy miasta, tym robiło się głośniej. Najpierw pojedyncze sygnały, dźwięki fabryk, potem tablice, reklamy, klaksony. I nagle z mojej kieszeni odezwało się coś obcego, natarczywego. No przecież — telefon. Spojrzałam niechętnie na ekran. „Mama dzwoni”. Uśmiechnęłam się lekko, ale nie odebrałam. Chwilę później zabrzęczała jego komórka.
— Muszę odebrać – powiedział krótko. — To szef.
Zabrał dłoń, którą jeszcze przed chwilą ściskał moją, i nacisnął zieloną słuchawkę.
— Tak, jestem już w drodze… Nie, nie martw się, zdążę na spotkanie. — Jego ton znów stawał się chłodny, formalny.
Patrzyłam na mojego męża, tego, którego zdawało mi się, że odzyskałam i obserwowałam, jak zamienia się w tego obcego mężczyznę. Jakby znów ktoś powoli zamykał drzwi, które ledwie udało nam się uchylić.
— I znowu wszystko wraca – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
— Nie przesadzaj — mruknął pod nosem. — To tylko jedna rozmowa.
— Od takiej rozmowy się zaczyna — stwierdziłam z rezygnacją. — A potem zostaje cisza. Ta między nami, Michał.
Nie odpowiedział. W jego oczach pojawił się ten dystans, który znałam aż za dobrze. Włączył radio. Ktoś w nim śpiewał o miłości, która się spóźniła. Nasza chyba po prostu nie miała już siły przebicia.
Kiedy dotarliśmy do mieszkania, było już po zmroku. W progu pachniało kurzem i zatęchłym powietrzem. Trochę jakby nasze życie naprawdę zamarło na te dwa dni. Postawiłam walizkę, odruchowo włączyłam wi-fi. Posypały się powiadomienia — te z pracy, od znajomych, i jeszcze rachunki. Michał poszedł do łazienki. Ciszę wypełnił szum wody, a ja siedziałam na kanapie z telefonem w dłoni, czując, jak magia lasu zostaje zmiażdżona przez miejską rzeczywistość. Odruchowo zerknęłam na drzwi, za którymi zniknął Michał. Przez moment miałam ochotę zawołać: „Cofnijmy czas do wczoraj. Bądź ze mną! Nie wracaj tu tak szybko”. Ostatecznie się nie odezwałam.
Zostało tylko echo
Wieczorem siedziałam na kanapie, z nogami podciągniętymi pod brodę. Na stoliku parowała herbata, której nawet nie tknęłam. Wciąż walczyłam z tą niechcianą wersją ciszy — ciężką, duszną, przerywaną odgłosami miejskiej codzienności. Słyszałam telewizor zza ściany, kapanie wody w łazience, stukot klawiatury Michała w drugim pokoju. Przewijałam w telefonie zdjęcia z weekendu. Mgła nad jeziorem, kubek kawy na tarasie, płomienie ogniska — każda z tych fotografii coś dla mnie znaczyła. Na jednej z nich Michał się śmiał — tak szczerze, że aż ścisnęło mnie w gardle. Dotknęłam ekranu palcem, jakbym za tym jednym dotknięciem mogła przywrócić tamtą chwilę.
W końcu napisałam mu wiadomość. Krótką, prostą, ale prawdziwą: „Tęsknię za nami z lasu”.
Wpatrywałam się w ekran z napięciem. Wiedziałam, że Michał jest w drugim pokoju, zaledwie kilka kroków ode mnie. Tyle tylko, że nie umiałam mu tego powiedzieć na głos. Czekałam, bo i co innego mi pozostało? Jedna minuta, dwie, pięć. Telefon wreszcie zabrzęczał.
„Ja też. Ale nie wiem, jak ich znaleźć.”
Długo analizowałam te słowa. A potem odłożyłam telefon na stół i zamknęłam oczy. W uszach znów słyszałam szum drzew, skrzypienie pomostu, śmiech Michała. Przypomniałam sobie, jak powiedział, że może jeszcze potrafimy do tego wrócić. Może naprawdę potrafimy, tylko nie tu. Nie wśród armii powiadomień, obowiązków i rozmów, które nic nie znaczą. Tam, w lesie, w ciszy, słyszeliśmy siebie. Docieraliśmy do siebie. Tutaj zostało tylko echo.
Zgasiłam lampkę. W półmroku zobaczyłam cień Michała przemykający się przez przedpokój. Mój mąż przystanął, jakby chciał coś powiedzieć, ale z jego ust nie padło ani jedno słowo. Drzwi do sypialni zamknęły się za nim cicho. I tak zostałam sama. Z herbatą, z telefonem, z ciszą. A przede wszystkim z pytaniem, na które nie znałam odpowiedzi: czy to naprawdę była próba poskładania wszystkiego od nowa… czy raczej pożegnanie.
Wioletta, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Na emeryturze musiałam szybko nauczyć się pokory. Gdy trzeba było prosić syna o pożyczkę, wstydziłam się sama siebie”
- „Miałam sprytny sposób na oszczędzanie, a mąż ze mnie kpił. Zamarł, gdy zobaczył mój płaszcz na jesień i wypchany portfel”
- „Koperta z premią męża miała nam pomóc przetrwać bezpiecznie zimę. Lepkie ręce teściowej pozbawiły mnie złudzeń”

