„Spędziliśmy cały urlop na kłótniach o pieniądze. Zrozumiałam, że wolę być sama, niż spędzić życia ze sknerą”
„– Michał, jesteśmy na wakacjach. Chcę sobie usiąść, poczuć klimat, zjeść coś bez zmywania po tym. To aż tak wiele? – Chodzi o rozsądek – westchnął. – Można przecież coś odpuścić, nie trzeba rzucać się na wszystko jak dzieciak w wesołym miasteczku”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęliśmy się oddalać. Może wtedy, kiedy po raz pierwszy zamiast „kocham cię” usłyszałam „czy naprawdę musiałaś to kupować?”. Albo gdy przestałam się cieszyć na jego powroty do domu, bo wiedziałam, że będzie krzywo patrzył na to, że znowu zamówiłam sushi, zamiast ugotować makaron z sosem z przeceny.
Pracuję w agencji kreatywnej. Lubię swoją pracę. Lubię ludzi. Lubię chodzić do kina sama i pić prosecco bez okazji. Michał mówi, że to „rozrzutność”. Znamy się cztery lata. Mieszkaliśmy razem od trzech. Na początku wydawało się, że to ma sens – on stabilny, twardo stąpający po ziemi, ja z głową w chmurach. Było jak z podręcznika: przeciwieństwa się przyciągają. Tylko że potem zaczynają się ranić.
Ten wyjazd planowaliśmy długo
Grecja. Słońce, wino, wspólne zdjęcia na tle ruin i romantyczne wieczory przy zachodzie słońca. Tak to miało wyglądać. Miał być nowy początek. Ale już przed wylotem wiedziałam, że coś jest nie tak. On chciał robić listę wydatków. Ja chciałam odpocząć od wszystkiego.
Jeszcze przed odlotem usłyszałam od Anki, mojej przyjaciółki:
– Naprawdę myślisz, że pieniądze są waszym największym problemem?
Nie odpowiedziałam. Może dlatego, że się bałam, że ma rację. Ten urlop miał być próbą ratunku. Ale wyszło inaczej.
Nie mogłam zaszaleć
– Co zamawiasz? – Michał podniósł wzrok znad menu, marszcząc brwi.
– Myślę o omlecie z kozim serem i sałatce. Może jeszcze świeżo wyciskany sok z pomarańczy... – odpowiedziałam, przeglądając kartę.
– To tylko jajka, mogliśmy zrobić w apartamencie – mruknął. – Mamy pełną kuchnię, kupiliśmy wszystko w sklepie wczoraj.
Zacisnęłam usta. Jeszcze nie minęło nawet dwanaście godzin od lądowania, a ja już miałam ochotę wracać.
– Michał, jesteśmy na wakacjach. Chcę sobie usiąść, poczuć klimat, zjeść coś bez zmywania po tym. To aż tak wiele?
– Chodzi o rozsądek – westchnął. – Można przecież coś odpuścić, nie trzeba rzucać się na wszystko jak dzieciak w wesołym miasteczku.
Nie odpowiedziałam. Otworzyłam kartę i zamówiłam swoje. Wiedziałam, że to go zirytuje. Ale nie zamierzałam znów się tłumaczyć. Nie z powodu soku pomarańczowego.
Gdy kelnerka odeszła, zapanowała między nami cisza. Michał spoglądał na przechodniów, jakby byli ciekawsi ode mnie. W myślach przeszłam wszystkie nasze wcześniejsze wyjazdy. Właściwie każdy wyglądał podobnie – ja ciągnęłam go do restauracji, on liczył rachunki. Tylko że wtedy jeszcze to był żart. Teraz to był zarzut.
„Jesteśmy tu razem. Nareszcie. Czemu on tego nie czuje?” – myślałam.
A potem, jakby w odpowiedzi, usłyszałam:
– Musimy zacząć poważniej myśleć o przyszłości, Natalia. Tak się nie da żyć cały czas, jakby jutra nie było.
Wzięłam łyk wody. Powstrzymałam się od komentarza.
– Może i nie da się żyć, jakby jutra nie było – powiedziałam w końcu. – Ale nie da się też żyć, jakby dziś już nie miało znaczenia.
Nie odpowiedział.
Pokłóciliśmy się
– No chodź, Michał, to tylko trzy godziny, autobus nas odbierze spod hotelu – powiedziałam, pokazując mu kolorową ulotkę z wycieczką do zatoki z wrakiem statku.
– Trzy godziny w autobusie i sto euro w błoto? – skrzywił się. – Po co? Przecież widzieliśmy zdjęcia w internecie. Wygląda tak samo.
– Bo to coś innego niż smażenie tyłka przy basenie! – warknęłam, tracąc cierpliwość. – Chciałam coś przeżyć, nie tylko leżeć z książką.
– Przeżyć? – parsknął śmiechem. – Jakbym był twoim animatorem w klubie all inclusive.
Zrobiło mi się gorąco. Nie z powodu słońca.
– Czuję się jak z księgowym, nie facetem! – wyrwało mi się.
Przechodnie zaczęli się odwracać. Starsza kobieta siedząca na ławce spojrzała na mnie z mieszaniną ciekawości i politowania.
– Przynajmniej jedno z nas myśli o przyszłości – odciął się Michał. – Ale zapomniałem, ty wolisz żyć bajką. Bez liczenia.
– Bo każda rzecz w tym chorym związku to liczby! – krzyknęłam. – Leżak za drogi. Obiad za drogi. Nawet ten cholerny sok rano był za drogi!
– A może dlatego, że nie stać nas na bycie tacy beztroscy, jak sobie to wymyśliłaś?
Zamarłam. Ludzie przechodzili obok, starając się udawać, że nie słyszą. Ale słyszeli. Ja też słyszałam. Każde słowo było jak szpilka. I wiedziałam, że już nie chodziło o zatokę ani o wycieczkę. W środku mnie coś pękało. I pierwszy raz od dawna naprawdę się przestraszyłam.
Zrobiło mi się przykro
Tamtego wieczoru nie chciałam z nim jeść kolacji. Powiedziałam, że boli mnie głowa. Michał tylko skinął głową i wyszedł z apartamentu, nawet nie zapytał, czy czegoś potrzebuję. Leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit, czując, jak napięcie rozlewa się we mnie jak gorący olej. Cisza w pokoju dzwoniła mi w uszach. W końcu wstałam, założyłam szlafrok i wyszłam na balkon.
Było już ciemno, ale powietrze nadal pachniało upałem, kolendrą z pobliskiej restauracji i lekko przypalonym mięsem z grilla. Usiadłam na plastikowym krześle, podciągnęłam nogi pod brodę. Chciałam pobyć sama. I wtedy usłyszałam jego głos.
– Nie wiem, po co tu przyjechałem – powiedział cicho, gdzieś z dołu, z dziedzińca. – Serio, Bartek. Z nią się nie da budować życia. Ona myśli, że wszystko samo się ułoży. Jak w bajce.
Zamarłam.
– Fajna jest, wiadomo – ciągnął Michał. – Ale ile można się jarać spontanicznością, jak się nie ma na rachunki? Nie mam już siły jej tłumaczyć, że kasa nie rośnie na drzewach.
Zacisnęłam dłonie na poręczy. Każde słowo wbijało się we mnie jak drzazga.
– Ja się martwię, jak zapłacimy za kredyt, a ona marzy o wycieczkach statkiem i drinkach z palemką. Z nią nie da się zaplanować życia, no po prostu się nie da…
Wstałam. Weszłam do pokoju, otworzyłam drzwi balkonowe. Michał był odwrócony tyłem, trzymał telefon przy uchu.
– Teraz już wiem wszystko – powiedziałam spokojnie, ale drżały mi kolana.
Odwrócił się zaskoczony, zbladł.
– Natalia… to nie tak…
– Nie tłumacz. Wiem dokładnie, jak jest – przerwałam mu.
I wróciłam do apartamentu, zamykając drzwi na zasuwkę. Zaszczypały mnie oczy, ale nie płakałam.
Musiałam z kimś pogadać
Leżałam na plaży sama. Piasek był gorący, słońce parzyło ramiona, ale nie miałam siły się ruszyć. W uszach dudniło mi od tej rozmowy, od jego słów, które nie dawały spokoju. „Z nią się nie da budować życia” – powtarzałam je sobie jak refren. Jakby były jedyną prawdą o mnie.
Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Anki. Odebrała po pierwszym sygnale.
– Nareszcie! Żyjesz? – zapytała, ale od razu zorientowała się po moim głosie. – Co się stało?
– Wszystko się zepsuło – powiedziałam cicho. – Michał... On myśli, że jestem problemem. Że się do niczego nie nadaję.
– Powiedział ci to?
– Nie… powiedział to swojemu bratu. Przez telefon. Ale ja to słyszałam. Całe. Że jestem jak dziecko, że nie da się ze mną życia budować…
Po drugiej stronie była cisza, potem szelest – chyba wychodziła z jakiegoś pomieszczenia.
– Natalia… Nie wiem, co jeszcze musi się wydarzyć, żebyś zrozumiała, że to nie jest partner na życie. On cię gasi. Od lat. Przestałaś się śmiać, podróżować, nawet malujesz się rzadziej. Stałaś się cieniem siebie.
Poczułam, jak łzy lecą mi na gorący ręcznik.
– Może ja po prostu nie jestem materiałem na partnerkę – wyszeptałam.
– Przestań! To on nie jest materiałem na faceta dla ciebie. Bo ty wiesz, czego chcesz, ale boisz się to wybrać. Od początku ci mówiłam, że to idiota i skąpiec.
Zamilkłam. Patrzyłam na ludzi obok – śmiali się, robili zdjęcia, całowali. Zazdrościłam im tego beztroskiego kontaktu. Z Michałem już nawet nie rozmawialiśmy – tylko kalkulowaliśmy.
– Chyba wrócę do domu wcześniej – powiedziałam.
– I co zrobisz?
– Nie wiem. Ale wiem jedno – nie chcę już się tłumaczyć za każdy sok pomarańczowy.
Anka nic nie powiedziała, ale wiedziałam, że się uśmiecha.
– Wreszcie, Nat. Wreszcie mówisz jak ty.
Nie uratujemy tego
Wróciliśmy samolotem, w milczeniu. Michał nie zapytał mnie ani razu, jak się czuję. Siedział obok, wpatrzony w ekran, jakbyśmy byli obcymi sobie ludźmi. Może właśnie nimi byliśmy.
Gdy wysiedliśmy z lotniska, czekała nas jeszcze godzina jazdy taksówką. Przez całą drogę nie powiedzieliśmy ani słowa. Patrzyłam przez okno na znajome ulice, na billboardy z reklamami, które kiedyś mnie śmieszyły. Teraz nie czułam nic.
Weszliśmy do mieszkania. Michał od razu zrzucił buty i poszedł do kuchni nalać sobie wody.
– Natalia… możemy pogadać? – zapytał w końcu, opierając się o blat.
Spojrzałam na niego. Był zmęczony, poszarzały. Ale to nie była moja wina. Może w końcu zobaczył, co zrobił.
– Nie możemy tego tak zostawić – powiedział cicho. – Może się pogubiliśmy, ale…
– My nic nie zostawiamy, Michał – przerwałam mu. – My już dawno się rozstaliśmy. Tylko udawaliśmy, że jeszcze coś tu jest.
Zamilkł.
– Próbowałam. Naprawdę próbowałam. Ale nie jestem liczydłem, Michał. I nie będę już przepraszać za to, że mam marzenia, potrzeby, uczucia.
Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Otworzyłam szafę, zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizki. Michał stanął w progu. Patrzył.
– Może warto dać sobie jeszcze szansę…
– Mieliśmy ich tyle, że moglibyśmy obdzielić pół miasta – odparłam. – Ale żadna nie wystarczyła, żebyś mnie zobaczył. A ja już nie chcę być niewidzialna.
Minęłam go w korytarzu. Przez chwilę myślałam, że mnie zatrzyma. Ale nie zatrzymał. Drzwi zamknęły się za mną z cichym kliknięciem.
Natalia, 28 lat
Czytaj także:
- „Poleciałam na wakacje do Grecji z facetem poznanym online. Po 3 dniach chciałam uciekać do domu”
- „Pojechaliśmy z rodziną męża na wakacje w Bieszczady. Od tamtej pory się do siebie nie odzywamy”
- „Nigdy nie chcieliśmy mieć dzieci, ale zmieniłam zdanie. Mąż wykrzykuje, że jestem oszustką i może zgodzić się na psa”

