„Spędziłam weekend u przyjaciółki. Po powrocie dostałam rachunek za zużycie prądu i wody, bo przecież wszystko kosztuje”
„– Naprawdę? Przyjechałam do ciebie jako przyjaciółka, a ty liczysz mi zużycie wody? – czułam, jak głos mi drży. – Aśka, nie dramatyzuj. Gdybyś zaprosiła mnie do siebie, też zapłaciłabym za prąd. – Nigdy bym cię o to nie poprosiła… – powiedziałam cicho”.

- Redakcja
Karolina była moją przyjaciółką jeszcze z liceum. Z tych czasów, kiedy życie wydaje się proste – wystarczyła paczka chipsów, kilka plotek i wszystko stawało się znośne. Pamiętam, jak kiedyś przez całą noc gadałyśmy o chłopakach, snując marzenia o dorosłości. Myślałyśmy, że przyjaźń przetrwa wszystko. Ale potem życie zrobiło swoje. Karolina wyszła za Marka, ja rzuciłam się w wir pracy w marketingu. Przez jakiś czas jeszcze się spotykałyśmy, ale potem kontakt się rozluźnił. Jak to zwykle bywa – najpierw mniej telefonów, potem już tylko życzenia na urodziny.
Kiedy zadzwoniła po kilku miesiącach i zapytała, czy nie wpadłabym do nich na weekend, zrobiło mi się ciepło na sercu. Byłam wtedy wyjątkowo samotna. Miałam za sobą kilka męczących tygodni, a w mieszkaniu od tygodni panowała głucha cisza. Potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym się pośmiać, pogadać, może wypić wino. Kogoś, kto zna mnie od lat i rozumie bez słów. Pojechałam z autentyczną radością. I chyba właśnie dlatego tak bardzo zabolało mnie to, co się później wydarzyło…
Było inaczej, niż myślałam
Zajechałam w piątek po południu. Karolina wybiegła na podjazd, a ja od razu poczułam ten znajomy błysk w sercu – jakbyśmy znowu miały po siedemnaście lat i planowały wspólną ucieczkę z lekcji. Uściskałyśmy się mocno. Marek tylko skinął mi głową z progu. „On zawsze był cichy” – pomyślałam i machnęłam mu ręką.
W salonie pachniało świeżo pieczonym ciastem, a na stole czekały dwa kieliszki i butelka czerwonego wina. Przez chwilę wszystko było dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałam. Śmiałyśmy się, wspominałyśmy, nawet wyciągnęła stare zdjęcia ze studniówki.
Ale im robiło się później, tym częściej Karolina wracała do tematów… przyziemnych.
– Bo wiesz, wszystko teraz takie drogie… Rachunki, jedzenie, życie. Masakra – westchnęła, dolewając sobie wina.
– Wiem coś o tym – uśmiechnęłam się. – Ale weekend z przyjaciółką to przecież bezcenne, co?
– No, jasne… – odparła, ale jakoś bez przekonania.
W sobotę rano zrobiła jajecznicę. Marek zniknął gdzieś bez słowa.
– On taki mało towarzyski – mruknęła Karolina. – Ale przynajmniej oszczędny.
– Tylko nie mów, że liczysz mi zużycie prądu za tę jajecznicę – zażartowałam.
– Hah, jeszcze nie... – zaśmiała się, ale jej ton był dziwny.
Dostałam rachunek
Wróciłam w niedzielę wieczorem. W samochodzie pachniało jeszcze ciastem, które Karolina zapakowała mi na drogę, a ja uśmiechałam się do siebie, przypominając sobie nasze rozmowy. Czułam się trochę lepiej. Jakby ktoś mnie na chwilę wyjął z mojego codziennego zmęczenia i przywrócił do życia. Włączyłam muzykę, rozpakowałam torbę, zaparzyłam herbatę i odpaliłam telefon, żeby napisać Karolinie: „Dzięki za wszystko, było super. Tęskniłam za tym.”
Ale zanim zdążyłam wysłać wiadomość, wyświetlił się nowy SMS:
„Hej, podrzucam rozliczenie za weekend. Wyszło 200 zł – szczegóły w załączniku. Przelejesz mi na konto?”
Patrzyłam na ekran, próbując wymyślić, co innego to mogłoby znaczyć. Że to żart? Że ktoś jej się włamał na telefon? Że to pomyłka?
Napisałam tylko:
„Serio? Rachunek za odwiedziny?”
Karolina odpisała szybko, jakby czekała na moją reakcję:
„No wiesz, wszystko teraz drożeje. Musimy się jakoś wspierać. U mnie to zasada – dzielimy się kosztami. Tak jest uczciwie”
Siedziałam na kanapie z telefonem w dłoni. Nie wiedziałam, co bardziej mnie bolało – to, że wystawiła mi rachunek... czy to, że nawet przez chwilę nie widziała w tym nic dziwnego.
Byłam zła
Nie spałam tej nocy. Leżałam z telefonem w dłoni, co chwilę odblokowując ekran, czytając tę samą wiadomość od nowa, jakby za którymś razem miała znaczyć coś innego. 200 zł za weekend z przyjaciółką. Po dwudziestu latach znajomości. Miałam wrażenie, że coś we mnie pękło. Albo może już dawno pękło, tylko ja tego nie chciałam widzieć. Rano nie wytrzymałam. Wybrałam numer Karoliny. Odebrała niemal od razu.
– Hej, co tam? – powiedziała z tym swoim tonem „jakby nigdy nic”.
– Karola, czy naprawdę uważasz, że dwie noce na kanapie i trzy prysznice to powód, żeby wystawiać rachunek? – rzuciłam bez wstępu.
Zapadła cisza. A potem jej głos stał się wyraźnie chłodniejszy:
– To nie rachunek, tylko uczciwość. Wszyscy dzielą się teraz kosztami. Tak trzeba. Ty też powinnaś.
– Naprawdę? Przyjechałam do ciebie jako przyjaciółka, a ty liczysz mi zużycie wody? – czułam, jak głos mi drży.
– Aśka, nie dramatyzuj. Gdybyś zaprosiła mnie do siebie, też zapłaciłabym za prąd.
– Nigdy bym cię o to nie poprosiła… – powiedziałam cicho.
– Może dlatego jesteś tam, gdzie jesteś – rzuciła sucho. – Naiwna i bez granic.
Zamilkłam. Poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował.
– Wiesz co? – odezwałam się w końcu. – Masz rację. Jestem bez granic. Bo myślałam, że przyjaźń nie potrzebuje kalkulatora.
– A ja myślę, że czasy się zmieniły – odpowiedziała lodowato.
Rozłączyłam się bez słowa. I przez kilka minut siedziałam w ciszy, w której coś bardzo starego we mnie… umarło.
Nie byłam pierwsza
– To nie żart? – Anka patrzyła na mnie z taką miną, jakby zaraz miała się popłakać albo wybuchnąć śmiechem.
Siedziałyśmy w jej kuchni przy kubkach z herbatą. Zostawiłam swoją godność pod drzwiami i opowiedziałam wszystko, krok po kroku – od momentu, kiedy dostałam SMS-a z rozliczeniem, aż po tę nieznośną rozmowę telefoniczną.
– Nie, to nie żart – powiedziałam, zmęczona. – Naprawdę wysłała mi excela. Z kosztami zużycia prądu, wody i… jedzenia.
Anka spuściła wzrok i pokiwała głową.
– Nie jesteś pierwsza – mruknęła.
– Słucham?
– Odsunęłam się od niej właśnie przez coś takiego. U mnie to była impreza urodzinowa. Pomagałam jej wszystko zorganizować, dekoracje, zakupy, byłam u niej od rana, a po dwóch dniach zażądała kasy.
Zatkało mnie.
– Dlaczego nigdy nic nie powiedziałaś?
– A po co? Myślałam, że to tylko ja. Że może jakoś ją sprowokowałam, nie wiem. Ale potem usłyszałam jeszcze od Kasi, od Iwony… Wszystkie myślałyśmy, że jesteśmy wyjątkiem. A wygląda na to, że Karolina po prostu tak ma. Liczy wszystko – nawet przyjaźnie.
W tej chwili dotarło do mnie, że to nie był przypadek. Że Karolina już od dawna była kimś innym. A ja po prostu nie chciałam tego widzieć.
– A ja myślałam, że po tylu latach… coś jednak zostało – wyszeptałam.
Anka spojrzała na mnie z lekkim smutkiem.
– Został przelew do zrobienia. I rachunek za sentyment.
Nie zapłacę jej
Minęło kilka dni. Wystarczająco, żeby emocje opadły – ale nie na tyle, by ból zniknął. Przelewu nie zrobiłam. Nie dlatego, że nie miałam pieniędzy. Miałam. Ale wiedziałam, że jak to zrobię, to będzie tak, jakbym podpisała umowę: „zgadzam się na taką wersję przyjaźni”. A ja nie chciałam się na to zgodzić.
Siedziałam na kanapie, trzymając w ręku telefon i patrzyłam na otwarty czat z Karoliną. Jej ostatnia wiadomość: „Zrobiłaś przelew?”. Nie odpowiedziałam od razu. Przez kilka dni udawałam, że nie widzę. Ale dziś napisałam:
„Przyjaźń z rachunkiem? Nie dla mnie. Trzymaj się”.
Wysłałam. I zablokowałam numer. Było mi smutno. Nie triumfalnie, nie złośliwie. Ale może właśnie taka jest dorosłość? Że przychodzi moment, kiedy trzeba pozwolić odejść nawet ludziom, których znało się na wylot.
Tego wieczoru wypiłam kieliszek wina. Sama. Nie świętując niczego, tylko… żegnając coś, co umarło, zanim zdążyłam to zauważyć. Zrozumiałam, że samotność, którą odczuwałam przed tym weekendem, była inna niż ta teraz. Bo teraz byłam sama, ale nie oszukana. I jakoś – mimo łez – czułam się uczciwiej niż przez cały ten nieszczęsny weekend.
Joanna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona wygrała 2 miliony i straciła do mnie szacunek. Bogaczka z przypadku twierdzi, że kto ma kasę, ten ma władzę”
- „Mąż śmiał się z mojego zmęczenia i uznał, że przesadzam. Kiedy został sam z dziećmi na weekend, nagle mina mu zrzedła”
- „Mam żonę od 10 lat, a czuję się gorzej niż stary kawaler. Ona tylko leży i pachnie, a ja mam wszystko robić sam?”

