Reklama

Nie jestem rannym ptaszkiem, nigdy nie byłam, ale codziennie o 7:15 parzę sobie kawę, bo o 7:30 zaczynam pracę – w piżamie, z koczkiem na czubku głowy, wśród sterty zeszytów, notatek i moodboardów na ścianie.

Lubiłam tę samotność

Mieszkanie to moja samotna twierdza: czterdzieści osiem metrów na trzecim piętrze nowego bloku, balkon z widokiem na ścianę sąsiedniego budynku i ulubiony fotel, który wygląda jak z katalogu, choć kupiłam go z drugiej ręki.

Nie narzekam, przynajmniej tak mówię wszystkim, gdy pytają, czy nie tęsknię za kimś. Może czasem coś we mnie drgnie, gdy patrzę przez okno na park i widzę pary z psami, z dziećmi… Ale zaraz potem sobie przypominam, że cisza ma też swoje plusy.

Z sąsiadami znam się na tyle, żeby się przywitać skinieniem głowy. Starsza pani z dołu karmi gołębie, para z pietra wyżej kłóci się codziennie o coś nowego, a za drzwiami dokładnie naprzeciwko mieszka ktoś, kogo w ogóle nie znam. Do niedawna nie miałam powodu, by się tym interesować.

Tego dnia złapał mróz. Śpieszyłam się na spotkanie online, śnieg sypał bez opamiętania. Chciałam wyjść tylko na chwilę do sklepu. Zamiast wziąć głęboki oddech i sprawdzić, czy mam wszystko, chwyciłam tylko torebkę i z impetem zatrzasnęłam drzwi. Gdy wróciłam ze sklepu, okazało się, że klucz zaciął się w zamku, a telefon zostawiłam w domu.

– Świetnie, Marta – powiedziałam do siebie. – Plan dnia realizowany w 100%. Brakuje tylko meteorytu.

Byłam bezradna

Stałam na klatce w cienkiej kurtce, zmarznięta i wkurzona na siebie jak nigdy. Miałam dwa wyjścia: albo zamarznąć w duchu niezależnej kobiety, albo… Z duszą na ramieniu zapukałam do drzwi naprzeciwko. Otworzył mi chłopak w dresie, w okularach, z zaspanym wyrazem twarzy. Nie powiedział nic – tylko patrzył, jakbym przyszła mu wręczyć mandat albo pizzę.

– Cześć… Przepraszam, że tak wcześnie, ale… zaciął mi się zamek w drzwiach, a nie mam telefonu. Czy mogłabym… zadzwonić do ślusarza? – zapytałam, starając się nie wyglądać jak totalna wariatka.

Kiwnął głową i wpuścił mnie do środka. Weszłam, stąpając ostrożnie po jasnych panelach. W mieszkaniu było ciepło i pachniało czymś cytrynowym. Chłopak zamknął za mną drzwi i wskazał głową w stronę kuchni.

– Telefon mam tam, możesz zadzwonić, jak chcesz. Usiądź na chwilę, nie będziesz przecież czekać na ślusarza na klatce. Chcesz herbaty?

– Jeśli nie sprawi to kłopotu… – odparłam, rozpinając kurtkę.

– W ogóle. Mam miętową albo malinową – rzucił, grzebiąc w szafce.

– Miętowa będzie okej.

Pomógł mi

Usiadłam na krześle przy niewielkim stole. Kuchnia była schludna. Czajnik zagwizdał po chwili, a on zalał dwie szklanki i postawił przede mną jedną z nich.

– Marta – przedstawiłam się.

– Maks – odpowiedział, siadając naprzeciwko. – Z naprzeciwka.

– Tak przypuszczałam – uśmiechnęłam się lekko. – Dziękuję, uratowałeś mi poranek. Telefon został w środku. Klasyk.

– To się zdarza najlepszym albo najbardziej rozkojarzonym. Pracujesz zdalnie?

– Tak, w projektowaniu. A ty?

– Coś podobnego. Animacja. W sumie od dwóch lat praktycznie nie wychodzę z domu, tylko od poniedziałku do piątku przerzucam piksele. W weekendy z kolei przerzucam seriale, dla zdrowia psychicznego – dodał z półuśmiechem.

Polubiłam go

Rozmowa zaczęła toczyć się swobodnie. Pytania i odpowiedzi przeskakiwały z pracy do pogody, z pogody do sąsiedztwa, aż nagle, trochę nieoczekiwanie, zeszliśmy na temat zwierząt. Zaczęło się od tego, że z kuchennego parapetu spojrzała na mnie ceramiczna figurka jamnika.

– Miałam kiedyś psa – powiedziałam. – Rufus. Był ze mną dwanaście lat. Najlepszy towarzysz, jaki może się trafić.

– Ja całe życie marzę o adopcji jakiegoś psiego emeryta, takiego z siwym pyskiem, ale póki co… mam jamnika z ceramiki.

Pół godziny później przyjechał ślusarz.

– Też coś – parsknęłam. – Nie sądziłam, że herbatka u sąsiada może być najciekawszym punktem mojego dnia.

– Daj znać, jak zgubisz klucze jeszcze raz. Może wtedy zamówimy pizzę.

Spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem. Przez chwilę pomyślałam, że może to flirt, ale zaraz potem przypomniałam sobie, że przecież właśnie siedzę u obcego faceta, którego poznałam mniej niż godzinę temu. A mimo to było mi tu dobrze.

Odwdzięczyłam się

Dwa dni później stałam pod jego drzwiami z niewielkim pojemnikiem owiniętym w ściereczkę. Upiekłam ciasto. Nie żeby mi się chciało – po prostu nie umiałam się odwdzięczyć inaczej. Otworzył szybko, jakby już wiedział, że to ja.

– Cześć. Wpadłam tylko na chwilę… – zaczęłam niezręcznie. – Pomyślałam, że skoro wtedy zrobiłeś herbatę, to ja… no, mam ciasto.

– Serio? To najlepsza zapłata. Wchodź, a skoro już mamy taką kulinarną wymianę… co powiesz na kolację?

– Kolacja?

– Tak, nic wielkiego. Mam. Po prostu… rewanż za ciasto.

Uśmiechnęłam się, choć sama nie wiedziałam, czy bardziej z ulgą, czy niepewnością. Może to uprzejmość, a może coś więcej?

– Jasne, czemu nie?

Zgodziłam się i kiedy wracałam do siebie, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo mi to pasowało.

Zostaliśmy razem

Kolacja okazała się pierwszą z wielu. Potem były wieczory z makaronem i winem, piątki z filmami, leniwe niedziele, gdy każde z nas robiło swoje, ale w tym samym pokoju. Z czasem przestałam się orientować, kiedy przestaliśmy być sąsiadami, a zaczęliśmy być parą. Na Boże Narodzenie Maks zapytał, czy nie chciałabym spędzić świąt z nim. Bez nacisków, bez dramatów, po prostu wspólna kolacja, prezenty, trochę muzyki, śnieg za oknem. Zgodziłam się. Przygotowywaliśmy wszystko razem. Opowiadałam o Wigiliach z dzieciństwa – tych z babcią, z kompotem z suszu i łamaniem się opłatkiem, które zawsze mnie krępowało.

Minął dokładnie rok od dnia, w którym zatrzasnęłam drzwi. Teraz mam dwa komplety kluczy – swoje i jego. Na parapecie stoją nasze wspólne zdjęcia z krótkich wyjazdów. Jego bluza wisi na wieszaku w moim przedpokoju od tygodni, a w jego mieszkaniu leżą moje rzeczy i ubrania. Każdego wieczoru siadamy razem na kanapie i oglądamy filmy.

– Znasz ten moment, kiedy ktoś staje się domem?

Popatrzyłam na niego długo.

– Zaczęło się od zatrzaśniętych drzwi. Może tak miało być.

Nie odpowiedział, tylko dotknął mojej dłoni i nie musiał nic mówić więcej.

Marta, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama