„Spadek po rodzicach miał być furtką do lepszego życia. Nie rozumiałam, dlaczego siostra dostała cały majątek”
„Smutek mieszał się z ulgą, lękiem i... nadzieją. Wiedziałam, że dom rodziców i działka to spory majątek. W głowie zaczęłam przeliczać: spłacę kredyt, może nawet kupię własne mieszkanie. Zacznę lepsze życie”.

- Redakcja
Mieszkałam w Warszawie od ponad dziesięciu lat. Dobrze mi tu było – niezależność, praca, szybkie tempo życia. Pracowałam jako doradca finansowy, prowadziłam własną działalność, zleceń nie brakowało. Lubiłam tę wolność, poczucie, że nikomu nic nie muszę tłumaczyć. Z rodziną kontakt był... umiarkowany. Dzwoniłam do mamy raz na jakiś czas, odwiedzałam ich może dwa-trzy razy w roku, najczęściej przy świętach.
Mieliśmy oschłe relacje
Z Dorotą, moją starszą siostrą, kontakt był jeszcze rzadszy. Od dzieciństwa miałyśmy ze sobą na pieńku. Ona była tą zorganizowaną, obowiązkową, wiecznie odpowiedzialną córką. A ja? Raczej tą drugą. Artystyczną duszą, która wyprowadziła się zaraz po studiach i miała inne priorytety.
Kiedy tata zmarł pięć lat temu, byłam w podróży służbowej w Berlinie. Nie zdążyłam na pogrzeb. Mama powiedziała, że to rozumie, ale w jej głosie czułam zawód. Obiecałam sobie wtedy, że częściej będę dzwonić. Ale... życie.
A potem zadzwoniła Dorota. Suchym tonem poinformowała, że mama też nie żyje. Zmarła we śnie. Bez bólu. Dodała, że „wszystkim się zajęła”. I że mam przyjechać „na odczyt testamentu”. Nie pytała, jak się czuję. Jakbyśmy rozmawiały o zakupie lodówki.
Wsiadłam w pociąg do rodzinnego miasta z dziwnym uczuciem. Smutek mieszał się z ulgą, lękiem i... nadzieją. Wiedziałam, że dom rodziców i działka to spory majątek. W głowie zaczęłam przeliczać: spłacę kredyt, może nawet kupię własne mieszkanie. Zacznę lepsze życie. Nie przyszło mi do głowy, że mogą mi zostawić... tylko wspomnienia.
Siostra zgarnęła wszystko
Prawnik miał na imię Andrzej i był starym przyjacielem mojego ojca. Miał zawsze trochę zbyt mocno wypolerowane buty i spojrzenie człowieka, który wie więcej, niż mówi. Spotkanie odbyło się w jego kancelarii przy rynku – tym samym miejscu, gdzie dwadzieścia lat wcześniej ojciec podpisywał jakieś papiery, a ja czekałam znudzona w korytarzu, skrobiąc paznokciem tynk.
Teraz siedziałam naprzeciwko Doroty, która włożyła czarną marynarkę i nawet zrobiła makijaż. Spojrzała na mnie tylko raz – chłodno, jakbyśmy były dwiema sąsiadkami, które przypadkiem trafiły na ten sam autobus.
– Dziękuję, że panie przyszły – zaczął Andrzej. – Przechodząc do rzeczy – kontynuował – dom i działka zostały przepisane w całości na panią Dorotę. Pani Katarzyna otrzymuje pamiątkowy pierścionek po babci oraz kwotę pięciu tysięcy złotych.
Spojrzałam na niego bez słowa. Pięć tysięcy. I pierścionek.
– Co? – wydusiłam w końcu. – To jakiś żart?
Dorota spuściła wzrok. Andrzej milczał.
– To wszystko? – zapytałam drżącym głosem.
– Taka była wola pani matki – odpowiedział spokojnie. – Uważała, że Dorota powinna mieć zabezpieczenie, skoro zajmowała się nią przez ostatnie lata.
Zacisnęłam pięści.
– Mogłaś mi powiedzieć – syknęłam do siostry.
– Nie wiedziałam, że wszystko jest tylko na mnie – odpowiedziała cicho.
– Ale przecież tu chodzi o sprawiedliwość. O rodzinę – głos mi zadrżał.
Nikt już nic nie powiedział. Czułam, jak narasta we mnie wściekłość. Nie tylko na Dorotę. Na mamę. Na ojca. Na cały ten cholerny dom.
Czułam się oszukana
Drzwi do rodzinnego domu zaskrzypiały dokładnie tak samo, jak zawsze. Tylko że teraz nie pachniało już kawą i pieczonym ciastem. Pachniało kurzem, wilgocią i czymś starym. Tak jakby ściany wiedziały, że nie ma już mamy.
Dorota stała w kuchni. Bez fartucha, bez słowa. Zaparzyła herbatę. Postawiła dwie szklanki na stole. Usiadłam naprzeciw niej, nie dotykając swojej.
– Więc? – zaczęłam. – Czemu mi nie powiedziałaś?
– Bo sama się dowiedziałam dopiero teraz – odpowiedziała. – Przysięgam.
– I co, zdziwiona? Smutna? A może po prostu zadowolona, że cały majątek jest twój?
– Nie mów tak – skrzywiła się. – Ty nie masz pojęcia, co się tu działo przez ostatnie lata.
– To mi powiedz. Wyjaśnij, dlaczego mama mnie wydziedziczyła.
Zamilkła na chwilę. Popatrzyła na swoje dłonie, potem na mnie.
– Opiekowałam się nią. Po tym, jak tata zmarł, wszystko się posypało. Wydawałam swoje pieniądze na rehabilitację, na leki. Pracowałam zdalnie, żeby ją doglądać. Kiedyś się nawet posikała, bo nie zdążyłam dobiec z łazienki...
Przerwała.
– Remontowałam ten dom, płaciłam rachunki. Sama. Ty wtedy byłaś na jakimś urlopie w Tajlandii, pamiętasz?
– Dzwoniłam do niej!
– I myślisz, że to wystarczyło?
Zatkało mnie. Bo wiedziałam, że nie. Ale łatwiej było być oburzoną, niż się przyznać do winy.
– To nie usprawiedliwia tego, że wszystko ci zapisali – powiedziałam słabym głosem.
– Nie chciałam tego. Chciałam, żebyśmy podzieliły się tym, co zostało. Ale... chyba mama nie chciała.
Cisza była gęsta jak dym. I bolała jak wyrzut sumienia.
Byłam zła
Do kancelarii wróciłam następnego dnia, bez zapowiedzi. Andrzej, choć zaskoczony, zaprosił mnie do środka i poprosił sekretarkę o kawę. Zgodziłam się, choć wolałam wino. Albo coś mocniejszego.
– Chciałam zapytać o coś, co nie daje mi spokoju – zaczęłam, siadając naprzeciw niego. – Kiedy mama zmieniła testament?
– To było… – sięgnął po teczkę. – Rok po śmierci pana Jana. Czyli... cztery lata temu.
– Czyli mama sama podjęła decyzję.
– Nie do końca – westchnął. – Już wtedy miała problemy ze zdrowiem. Przychodziła z Dorotą. To nie była pochopna decyzja. Powiedziała, że nie chce, byś została obciążona domem, że masz swoje życie.
Parsknęłam cicho.
– Nie chciała mnie obciążać? Przecież dom to był majątek. Szansa. A nie kula u nogi.
Andrzej wzruszył ramionami.
– Miała wrażenie, że ty i tak sobie poradzisz. Że nie potrzebujesz niczego poza wolnością.
– A Dorota? – spytałam z goryczą. – Potrzebowała nagrody?
– Nie tak to ujęła. Powiedziała, że Dorota „zostawiła wszystko, by się nimi zająć”. I że jej coś się należy.
– Czyli oni po prostu... zapomnieli, że mają dwie córki – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Andrzej milczał.
– Nie. Oni wiedzieli – powiedział w końcu. – Ale każda z was miała inną rolę. I twoja matka... próbowała zrobić to, co uważała za słuszne.
Wstałam, choć kawa była jeszcze gorąca.
– Wie pan, co jest najgorsze? Że ja ich nawet nie mogę zapytać, czemu. Nie mogę się pokłócić. Ani usłyszeć „przepraszam”.
Zatrzymałam się w drzwiach.
– A może nie jestem zła na nich. Może jestem zła na siebie.
Wyszyłam, zanim odpowiedział. I dopiero na zewnątrz poczułam, jak bardzo się we mnie wszystko rozsypało.
Nie wiedziałam o tym
– Masz ochotę na herbatę? – zapytała Dorota, kiedy stanęłam w progu po raz kolejny. Jej głos był dziwnie cichy, miękki. Jakby między nami coś się nadkruszyło, ale jeszcze nie rozpadło do końca.
Skinęłam głową. Weszłam do kuchni. Stół ten sam, co zawsze. Tylko maminy obrus już wyblakły. I był dziwnie czysty, jakby nikt na nim nie jadł od tygodni. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Milczałyśmy, zanim zaczęła.
– Wiesz, że po śmierci taty mama nie spała w nocy? Siadała na wersalce i patrzyła w okno. Jakby czekała, że wróci.
Zamieszałam herbatę. Nie patrzyłam na nią.
– Gdy miała te swoje gorsze dni, mówiła do mnie twoim imieniem. Albo nazywała mnie mamą. Trzymałam ją za rękę i udawałam, że wszystko jest w porządku. Czasem myślałam, że oszaleję. Ale mówiłam sobie: „to tylko jeszcze jeden dzień. Wytrzymasz”.
Spojrzałam na nią. Miała podkrążone oczy. Wyglądała starzej, niż ja pamiętałam.
– Nie wiedziałam, że było ci aż tak ciężko – powiedziałam cicho.
– Nie chciałam, żebyś się litowała. Ale... czasem chciałam, żebyś przyjechała.
Zrobiło mi się niedobrze od tego zdania. Nie od żalu. Od winy. Od tego dziwnego, bolesnego rodzaju miłości, który niczego nie mówi na głos, ale zostawia rany.
Zamilkłyśmy. Potem Dorota niespodziewanie wyciągnęła rękę i położyła ją na mojej.
– Nie musisz nic mówić – szepnęła.
Nie odpowiedziałam. Zostałam na noc. Spałam w swoim dawnym pokoju. Pachniał starą pościelą i szafą z lat osiemdziesiątych. Ale zasnęłam. Po raz pierwszy od tygodni.
To trochę wyjaśniało
Następnego ranka wzięłam się za porządkowanie rzeczy po rodzicach. Nie dlatego, że Dorota mnie o to poprosiła. Po prostu... chciałam. Chciałam zobaczyć, co po nich zostało. Poza testamentem, pierścionkiem i tą wściekłością, którą zdążyłam przez te dni połknąć jak ość.
W szufladzie biurka mamy znalazłam kopertę z napisem: „Kasia”. Drgnęła mi ręka. Ale nie otworzyłam jej od razu. Najpierw obejrzałam zdjęcia – mama i tata na działce, w ogrodzie, na wakacjach w Bułgarii. Uśmiechnięci. Szczęśliwi. Wtedy jeszcze byli młodzi. I jeszcze żyliśmy wszyscy razem.
Dopiero później, wieczorem, usiadłam na łóżku i rozerwałam kopertę.
„Kasiu, wiem, że nie wszystko zrozumiesz od razu. Może będziesz na mnie zła. Może cię zawiodłam. Ale proszę cię o jedno – nie miej żalu do siostry. Ty byłaś wolna, miałaś swoje życie. Dorota... zrezygnowała ze swojego, żeby być przy mnie. Bałam się, że zostanie z niczym. Nie chciałam, żebyś musiała się nami opiekować. Chciałam, żebyś była szczęśliwa.”
Zacisnęłam powieki. Nie płakałam. Jeszcze nie.
Położyłam list na stoliku. I wtedy przyszła Dorota, z kubkiem herbaty.
– Pisała coś o mnie? – zapytała cicho.
– Dużo dobrego.
Uśmiechnęła się też. Z ulgą.
– Może kiedyś sprzedam ten dom i podzielimy się po równo – powiedziała. – Ale na razie... zostań na kolację, dobrze?
Zostałam.
Katarzyna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tylko bogaty facet z pełnym portfelem może zostać moim mężem. Z biedakiem nie pójdę nawet na spacer”
- „Moja córka potrafi wydawać pieniądze, których nie ma. A ja wciąż ją ratuję i spłacam jej długi”
- „Traktuję faceta jak bankomat. Wolę płakać w luksusowej willi niż głodować w zatęchłej klitce”

