Reklama

Nie byłam gotowa na to, co miało się wydarzyć po śmierci mamy. Wiem, nikt nigdy nie jest – ale ja naprawdę myślałam, że przeżyję żałobę, zamknę pewien rozdział i wrócę do swojego życia. Cicho, spokojnie, z godnością. Jednak los miał inny plan. Spadek, który mi przypadł, wydawał się na początku sprawiedliwością dziejową – po latach jej pomocy i wsparcia to ja zajęłam się mamą do końca. A teraz to wszystko... pieniądze, mieszkanie, działka – należały do mnie.

Nie przypuszczałam, że własna rodzina zacznie mnie traktować jak kartę do bankomatu. A jeszcze mniej się spodziewałam, że największy cios przyjdzie nie od nich – tylko od kogoś, komu ufałam najbardziej.

Nie miałam siły

Mama zmarła pod koniec lipca. Pogrzeb był szybki, skromny. Pamiętam, że wtedy było ciepło i słonecznie. Stałam przy grobie, trzymając chusteczkę w dłoni i patrzyłam w ziemię. Byłam otoczona ludźmi, a jednak czułam się kompletnie sama.

– Trzymaj się, kochanie – szepnęła ciotka Irena, obejmując mnie ramieniem.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. A już kilka godzin później zaczęły się pytania. Niby delikatne, ale coraz bardziej natarczywe.

Co mama zapisała w testamencie? – zagadnęła kuzynka Bożena, podając mi ciasto na stypie. – No bo wiesz, to dobrze wiedzieć… może coś wspólnie ogarniemy.

– Mama przepisała wszystko na mnie – odpowiedziałam cicho, próbując brzmieć normalnie.

– Wszystko?! – Bożena niemal upuściła widelec. – A dlaczego nie na wszystkich po trochu?

Wzruszyłam ramionami. Chciałam powiedzieć, że to mama tak zdecydowała. I wtedy ciotka Irena weszła do rozmowy.

– No ale przecież mama zawsze mówiła, że wszystko będzie sprawiedliwie. Ty już swoje życie masz ułożone. A taki Damian? On przecież z roboty do roboty... – lamentowała. – Może przynajmniej działką się podzielisz?

– To nie jest temat na dziś – ucięłam, ale było już za późno.

Spojrzenia przy stole stały się zimne. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek.

Miałam złe przeczucia

Po pogrzebie minął zaledwie tydzień, gdy pierwszy raz usłyszałam to pytanie:

Mogłabyś pożyczyć mi dwa tysiące? Na krótko. – Damian mówił jakby nigdy nic, rozsiadając się na mojej kanapie z kubkiem kawy w ręku.

– Serio? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Dwa tysiące?

– No przecież masz kasę ze spadku, nie? – wzruszył ramionami. – A mi się auto posypało, nie dojadę do pracy.

– Mama nie zostawiła mi walizki z banknotami. To, co dostałam, to mieszkanie i trochę oszczędności, które mają pokryć zaległe opłaty i remont. Nie mam skarbca w piwnicy – odpowiedziałam spokojnie, choć zaczynało mnie nosić.

– Co ci szkodzi? Ty masz, ja nie mam. Rodzina powinna sobie pomagać – ciągnął z pretensją w głosie. – Mama by cię nie poznała.

– Mama przez ostatnie lata żyła skromnie, bo pomagała innym. Tobie i twojej matce.

Zamilkł, ale jego mina mówiła wszystko.

– Dobra, czyli nie – warknął w końcu i wstał. – Szkoda gadać.

Zatrzasnął drzwi, jakby to on był tu ofiarą. Usiadłam ciężko na krześle i spojrzałam na telefon. Dwie nieodebrane wiadomości od ciotki Bożeny.

„Hej, potrzebuję drobnej przysługi... Masz może chwilę?”.

Miałam złe przeczucia.

Patrzyłam na nią jak na kosmitkę

Z ciocią Bożeną umówiłyśmy się na kawę w galerii. Przyszła punktualnie, z szerokim uśmiechem i reklamówką z drogerii w ręce.

– No i jak się trzymasz, kochana? – zapytała, siadając. – Bo mi to jakoś ciągle twoja mama po głowie chodzi...

– Radzę sobie. Staram się nie myśleć za dużo – odpowiedziałam ostrożnie.

Czułam, że przyszła tu nie po to, żeby wspominać swoją siostrę.

– No jasne, jasne... A słuchaj, bo tak się zastanawiałam... – zaczęła, popijając cappuccino. – Masz jakieś plany dotyczące działki?

– Nie, na razie nie, ale...

– No właśnie! Mam świetny pomysł. Chcę tam postawić domek letniskowy. Taki wiejski azyl. Dzieciaki by miały gdzie biegać latem...

– Ciociu...

– Czekaj! Posłuchaj do końca. Chodzi o to, żebyśmy to zrobili razem. My stawiamy domek, inwestujemy, ty dajesz ziemię. Wszystko po rodzinie. Co ty na to?

Patrzyłam na nią jak na kosmitkę.

– A potem udajemy, że to wszystko wspólne?

– Nooo, mniej więcej. Przecież i tak sama tam nic nie robisz – uśmiechnęła się słodko.

– Bożena, działka jest moja. I zostanie moja.

Zamrugała.

– Serio? Czyli nie pomożesz rodzinie? Fajnie... Naprawdę mama byłaby z ciebie dumna.

Wstała, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć. Zostałam przy stoliku z zimną kawą i poczuciem, że ktoś właśnie wykopał między nami rów.

Spojrzałam na nią uważnie

Myślałam, że po Damianie i ciotce Bożenie dam sobie spokój z rodziną. Że się odsunę, odpocznę. Wtedy odezwała się ciocia Irena.

– Wiem, że ty teraz masz na głowie te wszystkie sprawy... Ale może zajrzysz? Na herbatkę? – mówiła przez telefon tym swoim przeciągłym, cukierkowym tonem.

Powinnam była się domyślić. Wpadłam na chwilę. Siedziała już przy stole, obok niej leżał plik dokumentów.

– Usiądź, dziecko, no, usiądź. – Poklepała krzesło. – Bo ja tak myślałam... Ta twoja mama, Bozia jej duszę daj, zawsze mi powtarzała: „Irenka, jakby coś się kiedyś stało, to miej oko na Natalkę”.

– Ciociu, już nie jestem dzieckiem – przerwałam jej. – I raczej to ja mam oko na was, a nie wy na mnie.

Zachichotała nerwowo.

– No właśnie! I dlatego... – podała mi kartkę – ...pomyślałam, że może pożyczysz mi na dokończenie remontu łazienki. Tylko pięć tysięcy. Ja ci to wszystko oddam, jak tylko sprzedam działkę w Błoniach.

– Mówiłaś, że ta działka ma sprawę spadkową w sądzie. Od lat.

Spojrzałam na nią uważnie.

– No tak, ale to kiedyś się zakończy, prawda? A ty masz teraz możliwości, pieniądze... – uśmiechnęła się jak dziecko, które właśnie coś zmajstrowało.

– Nie prowadzę banku.

– Ale dla rodziny... – zaczęła.

– Dla rodziny już zrobiłam więcej, niż musiałam. I wiesz co? Już wystarczy.

Podniosłam się. Na korytarzu jeszcze słyszałam jej szept do siebie:

Tylko kasa jej w głowie. Nawet matki porządnie nie opłakała...

Zamknęłam drzwi delikatnie, ale ręce mi się trzęsły.

Zatkało mnie

Wszystko zaczęło się sypać, gdy odezwała się Sylwia. Moja własna siostra. Młodsza o sześć lat, zawsze roztrzepana, wiecznie z długami, ale „artystyczna dusza”.

– Hej – jej głos w telefonie był sztucznie beztroski. – Pogadamy?

Spotkałyśmy się w parku. Jak za starych czasów.

Nie chcę pieniędzy – powiedziała od razu. – Naprawdę nie chcę.

– To, czego chcesz? – zapytałam, patrząc na nią z niedowierzaniem.

– Chcę, żebyś się zastanowiła, czy mama naprawdę chciała, żebyś wszystko ty dostała. Sama. Bez konsultacji z nami. Też jestem jej córką.

– Mama spisała testament. Wszystko jest legalne. Była przy zdrowych zmysłach, nikt jej nie zmuszał.

– Przecież... – zaczęła, a potem zawiesiła głos. – Wiesz, co jest najgorsze?

– Co?

– Że nawet nie zadzwoniłaś. Nie zapytałaś, czy mam za co opłacić mieszkanie, czy mam co jeść. Ty tylko: „Mama zostawiła mi to i to”. Jakbyśmy nie były rodziną.

Zatkało mnie. Czy naprawdę to tak wyglądało?

– Nie chciałam nikogo ranić. Po prostu wszyscy nagle zaczęli coś ode mnie chcieć. Każdy coś. Ty teraz też.

– Nie chcę pieniędzy. Chcę, żebyś się czasem zachowała jak siostra. Tylko tyle.

Wstała. Zostałam na ławce sama. Ze ściskającym żołądek pytaniem: czy naprawdę zaczęłam traktować wszystkich jak wrogów?

Uśmiechnęłam się słabo

Minęły dwa miesiące. Spadek dalej był mój – formalnie, prawnie, niepodważalnie. A emocjonalnie? Był jak kula u nogi. Każdy dzień po śmierci mamy zamiast żałoby przynosił rozliczenia, oczekiwania, pretensje. Z rodziną kontakt się urwał. Damian przestał się odzywać. Ciotka Bożena rozpowiadała po rodzinie, że „nachapałam się jak sęp”. Ciocia Irena zaczęła omijać mnie szerokim łukiem na ulicy. A Sylwia… Sylwia milczała. Aż do wczoraj.

– Hej – napisała w wiadomości. – Wpadniesz jutro na kawę?

Poszłam. Bez oczekiwań. Otworzyła mi w dresie, z kubkiem herbaty w ręku.

– Mam mleko owsiane i zwykłe – powiedziała. – Już nie pamiętałam, które wolisz.

Uśmiechnęłam się słabo.

– Zwykłe. Nadal jestem nudna.

Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Przez chwilę milczałyśmy.

– Wiesz, myślałam – odezwała się w końcu – że jak mama umrze, to się posypiemy. Tylko że nie aż tak.

– Ja też.

Pieniądze to tylko pieniądze. Jak z tym wszystkim zostałaś sama... – spojrzała na mnie. – To było głupio z naszej strony.

– Nie byłam niewinna. Zamknęłam się. Bałam się, że każdy chce mnie wykorzystać.

– A może tylko chcieliśmy mieć cię blisko – siostra tylko wzruszyła ramionami.

Popłynęły mi łzy. Pierwszy raz od pogrzebu. Nie wiem, czy jeszcze odbuduję relacje z rodziną. Wiem jedno: mama nie zostawiła mi tylko mieszkania. Zostawiła mi też ważną lekcję do odrobienia. Że rodzina to nie jest coś, co się dziedziczy. To coś, co trzeba wybierać. Każdego dnia od nowa.

Natalia, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama