„Słyszałam tysiąc wymówek, dlaczego nie chce się żenić. Zostawił mnie, a 3 miesiące później przysięgał miłość innej”
„Analizowałam wszystko. Czy byłam zbyt wymagająca? Zbyt niezależna? Może zbyt cierpliwa? Może on nie chciał równorzędnej partnerki, tylko delikatnej mimozy wpatrzonej w niego niczym w obrazek? Zajrzałam na jej profil. Nie mogłam się powstrzymać. Chciałam odkryć, co ona w sobie miała, że wybrał właśnie ją”.

- Listy do redakcji
Kiedy poznałam Michała, miałam niecałe 27 lat i serce gotowe na wszystko. Był opiekuńczy, miał poczucie humoru, świetną pracę w IT i mnóstwo uroku. Po miesiącu znajomości zostawiłam mieszkanie, które wynajmowałam na spółkę z koleżanką, żeby zamieszkać z nim. Wszystko działo się tak naturalnie, że nie zadawałam pytań dotyczących naszej przyszłości. Mieliśmy podobne poczucie humoru, doskonale się dogadywaliśmy i rozumieliśmy się w pół słowa. Oboje lubiliśmy czytać kryminały, uwielbialiśmy długie spacery i niedzielne wycieczki rowerowe.
Myślałam, że moje uczucie wystarczy
Wiem, że niektóre moje koleżanki od razu poznawały zdanie swoich potencjalnych partnerów na małżeństwo, rodzinę, dzieci. Podejmowały tematy oczekiwań dotyczących przyszłości. Tego, jak ich drugie połówki widzą związek za trzy, pięć, dziesięć lat. Ja jednak nie należałam do tej grupy. Dla mnie najważniejsze było to, że jesteśmy razem. Wydawało mi się, że wszystko inne jakoś samo się ułoży. Przecież czułam, że to miłość, a i Michał dawał mi odczuć, że jestem dla niego ważna. Poważne rozmowy? Deklaracje dotyczące przyszłości? Na początku wydawało mi się, że w naszym przypadku to wszystko jest niepotrzebne.
Mijały jednak kolejne miesiące, potem lata. Tuż przed swoimi trzydziestymi urodzinami zaczęłam marzyć o czymś więcej. O wspólnym kredycie, psie, ślubie – w dowolnej kolejności. Michał zawsze się wtedy śmiał:
– Kochanie, małżeństwo to tylko papier. Najważniejsze, że jesteśmy razem.
I wtedy robił mi kawę albo masował stopy. I wszystko rozmywało się jak mgła. Znowu wracaliśmy do naszej wspólnej codzienności. Ale czy na pewno wspólnej? Bo cały czas zachowywaliśmy się niczym para studentów. Dwójka osób, które świetnie się dogaduje, dobrze razem bawi i fajnie spędza wspólnie czas. Ale to, co jest dobre w wieku dwudziestu lat, niekoniecznie już odpowiada trzydziestolatce.
Robiłam dobrą minę
Od starszej siostry, przyjaciółek, nawet mamy nasłuchałam się wiele o tykaniu zegara biologicznego. Wciąż powtarzały mi, że dla kobiety czas nie jest tak łaskawy jak dla mężczyzny.
– Kaśka, facet może mieć dziecko nawet po sześćdziesiątce. Ile to aktorów znajduje sobie wtedy młode żonki – powtarzała mi starsza siostra. – Ale kobieta ma jednak ograniczony czas na macierzyństwo. Jasne, w młodości się o tym nie myśli. Jednak natury nie oszukasz,
Podśmiewałam się wtedy z Anety, która sama tuż przed obroną magisterki urodziła bliźniaczki Madzię i Oliwkę. Po dwóch latach do tej wesołej ferajny dołączył Tomuś, a moja siostra stała się mamą na pełen etat. Ja miałam nieco inne plany na życie, dlatego to jej gadanie o „komórkach jajowych, które się starzeją” i „słodkim uśmiechu dziecka” traktowałam z przymrożeniem oka. Jednak do czasu.
Nie byłam szczególną romantyczką, która już w podstawówce przebierałaby się za pannę młodą i marzyła o bajkowym weselu w uroczym dworku. Gdy Michał podśmiewał się z kolejnych znajomych wkładających obrączkę i porzucających stan wolny, myślałam: „może rzeczywiście nie trzeba ślubu, żeby kochać?”.
Ale potem… Potem zaczęłam zauważać, że w naszym związku tak naprawdę tylko ja się staram. To ja pamiętałam o urodzinach i rocznicach, kupowałam bilety na weekendowe wypady, rezerwowałam stoliki w restauracji czy seanse filmowe w kinie. To ja organizowałam spotkania z jego rodziną. Zapraszałam jego rodziców na niedzielne obiady i sobotnie grille, piekłam sernik z rodzynkami, który uwielbiała jego matka, kupowałam prezenty dla jego bratanków.
Z czasem wpadłam w pułapkę udowadniania, że jestem warta miłości. I chyba właśnie, dlatego z nim zostałam.
Chciałam czegoś więcej
Minęło pięć i pół roku. Pamiętam dokładnie ten wieczór. Zamówiłam sushi, założyłam tę samą sukienkę z koronkowymi wstawkami na dekolcie, którą miałam na naszej pierwszej randce. Wybrałam się do fryzjera, zrobiłam staranny makijaż, spryskałam jego ulubionymi perfumami. Szykowałam się, żeby poważnie porozmawiać o naszej wspólnej przyszłości.
O tym, że chciałabym poczuć się jak jego żona, nie tylko dziewczyna. Bo do ilu lat można być dziewczyną? Czy po trzydziestce to jednak nie pora na coś innego? Czy przez kolejne pięć lat nadal mamy tkwić w naszym związku bez słowa o dalszej przyszłości? Bez żadnych wspólnych planów dotyczących rodziny? Powoli zaczęło mi to przeszkadzać.
Miałam wrażenie, że zatrzymaliśmy się na pewnym etapie związku i nie robimy kroku dalej. Czułam, że coś jest nie tak. Zwłaszcza, że moje koleżanki po kolei wychodziły za mąż, budowały domy, brały kredyty na mieszkania, rodziły dzieci. Tymczasem ja dalej tkwiłam w wynajętej klitce i tak naprawdę nie wiedziałam, na czym stoję.
– Jesteś cudowna, Kasiu. Ale nie wiem, czy jestem gotowy – powiedział. – Potrzebuję trochę przestrzeni i czasu. Muszę to wszystko przemyśleć.
Przestrzeni? Czasu? Po tylu latach bycia razem? Co niby Michał chce sobie przemyśleć? Czy prawie sześć lat bycia razem to nie jest wystarczająca ilość czasu, żeby jednak wiedzieć, czego tak naprawdę chce się od życia?
Miałam do niego żal
Nie płakałam. Po prostu wzięłam swoje rzeczy i wyprowadziłam się następnego dnia. Nie błagałam go już o uwagę, nie dzwoniłam. Głupio byłoby prosić kogoś, żeby mnie wybrał. Miał czas przez sześć lat. Mógł wtedy pomyśleć o naszej dalszej przyszłości. O pierścionku, zaręczynach, ślubie, domu, rodzinie.
Miałam do niego żal. I to wcale nie o to, że nie chciał ślubu. Ale o to, że przez cały ten czas mnie zwodził. Bo czy uczciwe było spotykanie się ze mną, gdy wiedział, że z tego i tak nic nie wyniknie? Dlaczego mi nie powiedział, że nie robi żadnych planów na przyszłość, które by mnie uwzględniały?
Pierwsze trzy miesiące były dziwne. Chodziłam do pracy, wracałam do pustego mieszkania i liczyłam godziny, w których udało mi się nie myśleć o nim. Miałam nawet specjalny zeszyt z hasłami typu: „nie dzwoń do niego, nie był wart twojej cierpliwości”.
Byłam w szoku
I wtedy, w piątek wieczorem, znajoma wysłała mi link.
– Nie denerwuj się Kaśka, ale chyba powinnaś to zobaczyć.
Otworzyłam jego profil w mediach społecznościowych. Zdjęcie ślubne. Michał w eleganckim garniturze, z rudowłosą dziewczyną u boku. Napisał:
„To był najpiękniejszy dzień mojego życia. Dziękuję ci, że mnie wybrałaś. Zawsze marzyłem o tej romantycznej chwili”.
Mój mózg przestał działać. Nie przez zazdrość, ale przez szok. Facet, który przez sześć lat mówił, że nie wierzy w małżeństwo, ożenił się trzy miesiące po tym, jak mnie zostawił, twierdząc, że potrzebuje więcej przestrzeni? Czy to było coś normalnego? Czy nad czymś takim można, ot tak, przejść do porządku dziennego?
Czego mi brakowało?
Analizowałam wszystko. Czy byłam zbyt wymagająca? Zbyt niezależna? Może zbyt cierpliwa? Może on nie chciał równorzędnej partnerki, tylko delikatnej mimozy wpatrzonej w niego niczym w obrazek?
Zajrzałam na jej profil. Nie mogłam się powstrzymać. Chciałam odkryć, co ona w sobie miała, że wybrał właśnie ją. Że dla niej zrezygnował ze swoich poglądów dotyczących bezsensowności ślubów i zdecydował się na ten krok. Klaudia. Młodsza ode mnie o osiem lat. Influencerka, uśmiechnięta, kolorowa, z hasłami w bio typu: „miłość wygrywa wszystko” i „żona idealna”. Michał lubił takie banały. Może ja byłam zbyt realna? Może zbyt twardo stąpałam po ziemi, dlatego on widział we mnie silną kobietę, która nie potrzebuje u swojego boku mężczyzny, który ochroniłby ją przed całym światem?
Przypadkiem spotkałam naszą wspólną znajomą w centrum handlowym. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, aż w końcu wypaliła:
– Magda, Michał kompletnie się zmienił. Od kiedy z nią jest, rzucił pracę, zaczął prowadzić bloga o małżeństwie. Chodzi z nią na warsztaty tantryczne.
Chyba się roześmiałam. Michał, który nie chciał iść ze mną na kurs tańca przed weselem kolegi, teraz pisze o kobiecej energii?
Wreszcie coś zrozumiałam
Najgorsze było to, że przez długi czas obwiniałam siebie. Jakbym to ja zawiodłam. Ale prawda jest prostsza. On po prostu nie chciał mnie poślubić. Bo byłam za blisko. Znałam jego wady, widziałam jego słabości. A on chyba potrzebował kogoś, kto go podziwia i nie będzie zadawał pytań. Może to dobrze, że nie stanęłam z nim przed ołtarzem. Może to właśnie wtedy uratowałam swoje życie?
Minęło półtora roku. Wzięłam kredyt na mieszanie. Sama. Przygarnęłam psa i założyłam konto na Tinderze, na które zaglądam raz na dwa tygodnie z przymrużeniem oka. Nie szukam księcia z bajki. Chcę być z kimś, kto powie:
– Nie wiem, czy ślub to dobry pomysł, ale jeśli ty tego chcesz, to spróbujmy.
Z kimś, kto mnie nie zostawi z sushi na stole i wątpliwościami w sercu. A Michał? Czasami jeszcze podglądam jego profil. Teraz promuje jakiś kurs samorozwoju. Jego żona założyła sklep ze świecami sojowymi. Dobrze im życzę i mam nadzieję, że naprawdę są szczęśliwi.
Bo ja jestem. Tylko na innych warunkach.
Katarzyna, 34 lata
Czytaj także:
- „Pożyczyliśmy 100 tysięcy mojej siostrze. Wtedy nie wiedziałam, że widzę ją i moje oszczędności ostatni raz w życiu”
- „Mojej żonie wydaje się, że pieniądze rosną na drzewach. Całą pensję przepuszcza na ciuchy, a mi brakuje na rachunki”
- „W sadzie pełnym brzoskwiń kochanek mówił mi, że zostawi żonę. Naiwnie wierzyłam w to przez 3 lata”

