Reklama

Mam dwoje dzieci – Antka i Michalinę. Od lat próbuję pogodzić codzienność z pracą, domem, wychowaniem i nieustannym poczuciem odpowiedzialności. Czasem wszystko się miesza: zmęczenie z frustracją, miłość z bezsilnością. Mój mąż pracuje głównie poza domem, więc najczęściej jestem z dziećmi sama. Bywa, że wieczorami po prostu zamykam się w łazience na chwilę, żeby złapać oddech. I żeby nikt nie widział.

Mama zmarła, gdy byłam dziewiętnastolatką. Ojciec długo był sam, aż w końcu przyprowadził Teresę. Weszła w nasze życie cicho, ale stanowczo. Z czasem miało się ułożyć – tak wszyscy mówili. Ale nic się nie ułożyło. Nasze rozmowy ograniczały się do grzeczności, spojrzenia były obojętne. Nawet po latach nie umiem powiedzieć, kim dla mnie właściwie była. A może raczej – kim się nie stała.

Z biegiem lat myślałam, że czas zrobi swoje. Że może pojawi się jakaś nić porozumienia. Ale chyba nigdy nie było tej nici. I właśnie wtedy, kiedy wydawało mi się, że już nic mnie nie zaskoczy… coś się wydarzyło. Coś, co zmusiło mnie, by zadać sobie pytanie: czy rodzina to naprawdę tylko więzy krwi?

To nie jej wnuki

Antoś płakał już trzecią godzinę. Termometr wskazywał 38,9, a ja nie mogłam się z nim nigdzie ruszyć, bo Michalina właśnie zasnęła na moich kolanach. Usłyszałam dźwięk domofonu. Serce zabiło mi mocniej – może to tata. Może przyjechał sam.

Ale nie. W progu stanęli we dwoje.

– Cześć, córeczko – powiedział tata, zdejmując płaszcz. – Teresa upiekła sernik. Pomyśleliśmy, że ci osłodzimy dzień.

– Dzień raczej do zapomnienia, niż do osładzania – rzuciłam zmęczonym głosem i spojrzałam na Teresę. – Cześć.

– Dzień dobry – skinęła głową, jakby przyszła na spotkanie służbowe, a nie do córki swojego męża.

Zanim jeszcze zdążyli usiąść, wybuchłam:

– Antoś ma prawie 39 stopni gorączki. Nie wiem, co robić. Micha śpi, nie mogę jej obudzić. Mogłabyś... posiedzieć z nią piętnaście minut? Pojadę z Antkiem na ostry dyżur.

Teresa poprawiła mankiet płaszcza.

– Joanno, nie czuję się kompetentna do opieki nad małym dzieckiem.

– Kompetentna? – powtórzyłam, nie wierząc w to, co słyszę. – Ale przecież to tylko na chwilę! Tylko żeby nie była sama!

– Wybacz – odparła. – Ale to nie moje dzieci.

– Są dziećmi twojego męża! – podniosłam głos. – Mojego ojca!

Tata wciąż milczał. Zasłonił się herbatą i patrzył w stół, jakby nagle przypomniał sobie, że powinien gdzieś być. Teresa wzruszyła ramionami.

– I tylko jego – powiedziała spokojnie. – To nie to samo.

Zaniemówiłam. Odeszli, zanim zdążyłam się otrząsnąć. Zamknęłam drzwi i opadłam na podłogę. Antoś wtulił się we mnie, rozpalony i bezradny.

Nie wiedziałam, co boli bardziej – gorączka mojego dziecka czy chłód kobiety, którą kiedyś chciałam nazwać rodziną.

Mam się pogodzić z tym, że jej to po prostu nie obchodzi?

Po tamtym dniu nie mogłam przestać o tym myśleć. Chodziłam po domu jak w transie – przewijałam dzieci, gotowałam, sprzątałam, ale w głowie wciąż słyszałam: „To nie moje dzieci”.

Dwa dni później wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam do taty.

– Możemy się spotkać? Przyjadę sama. Muszę pogadać.

– Jasne, Joasiu. Przyjedź.

Wiedziałam, że Teresa będzie w pracy. Tylko wtedy mogłam z nim rozmawiać naprawdę.

Usiedliśmy w kuchni. On jak zawsze – herbata w kubku z napisem „Najlepszy dziadek” i ciasteczka, których nie powinien jeść. Ja – z nerwami spiętymi jak druty.

– Tato, powiedz mi... ty wiesz, co ona wtedy powiedziała, prawda?

Nie patrzył na mnie.

– Wiem.

– I to ci nie przeszkadza? To miało być piętnaście minut. Misia spała. Nie chodziło o opiekę nad noworodkiem!

Westchnął. Długo milczał.

– Teresa... nigdy nie chciała mieć dzieci. Miała trudną młodość. Trudne relacje z rodziną. Zawsze trzymała się na dystans.

– Ale przecież to rodzina! – wyrwało mi się. – Mój syn. Twoje wnuki.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Dla ciebie są rodziną. Dla niej... niekoniecznie. I chyba nigdy nie będą.

Słuchałam i czułam, jak wewnętrznie się kurczę. Nagle zrobiło się zimno. Nie od okna. Od środka.

– Czyli co? Mam się pogodzić z tym, że jej to po prostu nie obchodzi?

Nie odpowiedział. A może właśnie tym milczeniem powiedział wszystko.

Wyszłam bez pożegnania. W drodze do domu zastanawiałam się, dlaczego ten człowiek, który mnie wychował, pozwala na to wszystko z taką obojętnością. I dlaczego ja wciąż liczę na coś, czego nigdy nie było.

Pojawiłam się tam przypadkiem i usłyszałam rozmowę

Nie miałam planów na ten poranek. Dzieci były w przedszkolu, a ja, zamiast wrócić do domu, skręciłam w stronę osiedla, gdzie mieszkali tata i Teresa. Niby przypadkiem. Niby tylko po to, żeby oddać książkę.

Zatrzymałam się przed drzwiami. Podniosłam rękę do dzwonka, ale wtedy usłyszałam głosy. Ciche. Za ciche. Przykleiłam się do framugi jak nastolatka podsłuchująca kłótnię rodziców.

– Adamie, czemu ona wciąż liczy, że coś z tego będzie? Że nagle poczuję się częścią tej układanki?

– Bo jesteśmy rodziną – odpowiedział cicho tata.

– Ty i ona jesteście. Ja nie. Przykro mi, ale to nie moje życie.

Stałam chwilę bez ruchu. Poczułam chłód nie od wiatru, ale od tych słów.

Zapukałam. Delikatnie, jakby nic nie słyszałam. Gdy otworzyli, uśmiechnęłam się sztucznie.

– Zostawiłam u was książkę. Chciałam tylko... – urwałam, bo trudno mi było dokończyć.

Tata wyglądał na zmieszanego. Teresa – na zaskakująco spokojną.

– Oczywiście, zajrzyj – powiedział, robiąc mi miejsce.

Weszłam, ale nie usiadłam. Książka leżała na stoliku, jakby czekała.

– Nie chcę przeszkadzać – powiedziałam. – Ale chyba przestałam rozumieć, gdzie kończy się rodzina, a zaczyna obojętność.

Tata spuścił wzrok. Teresa milczała.

Wzięłam książkę i wyszłam.

Tym razem nie trzaskałam drzwiami. Ale ich cisza była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa.

Moje dzieci w oczach niektórych nie istniały

Tej nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, w głowie mieląc jedno: dlaczego nic się nie zmienia? Dlaczego relacje, które powinny się zacieśniać, z każdym rokiem robią się tylko bardziej kruche?

Wyciągnęłam z szafy stare pudełko ze zdjęciami. Usiadłam na podłodze, wciągając kurz wspomnień. Mama uśmiechnięta w kuchni. Ja, jeszcze dziecko, z nosem w cieście. Tata, młodszy, beztroski. Na żadnym zdjęciu nie było Teresy. Nie zostawiła żadnych śladów. Jakby nigdy nie była częścią tej historii.

Zadzwoniłam do Justyny, mojej przyjaciółki.

– Nie rozumiem jej – powiedziałam. – Może ja coś robię źle?

– Może ona po prostu nie umie inaczej – odparła. – Nie każdemu się chce. Albo nie każdy potrafi. Ale Joasiu, to nie twoja wina.

– Może nie – wyszeptałam. – Ale czuję się, jakby wszystko, co próbuję zbudować, wciąż było burzone. Jakby moje dzieci w oczach niektórych nie istniały.

– Bo dla niej może naprawdę nie istnieją – padło po chwili ciszy.

Po rozmowie długo siedziałam w ciemności, wpatrzona w zdjęcie mamy. Gdyby żyła, wszystko wyglądałoby inaczej. Czasem jedno istnienie zmienia wszystko. A czasem – jedno jego brak.

Propozycja taty mnie poruszyła

Po tygodniu zadzwonił tata. Jego głos był zmęczony, cichy. Nie ten, który pamiętałam z dzieciństwa.

– Joasiu, chciałem porozmawiać. Ostatnio... chyba wszystko się pogmatwało.

– Tato, nic się nie pogmatwało – przerwałam. – Po prostu niektórzy pokazali, gdzie kończy się ich zainteresowanie. I że to, co dla mnie jest rodziną, dla innych nigdy nią nie było.

Zamilkł.

– Wiem, że to trudne. I nie chcę, żebyś czuła się opuszczona – powiedział w końcu.

– Ale się czuję. I co z tego? – odpowiedziałam. – Tato, ja nie mogę wystawiać swoich dzieci na zimno. Nie będą chodziły tam, gdzie są tolerowane, ale niechciane.

– Rozumiem. Będę was odwiedzał sam, jeśli mi pozwolisz.

Ta jego propozycja mnie poruszyła. Nie prosił, nie naciskał. Po prostu zaakceptował mój wybór. I to było więcej warte niż tysiąc wyjaśnień.

– Możesz przyjeżdżać kiedy tylko chcesz – odpowiedziałam.

Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na Antka i Michalinę bawiących się na dywanie. Wiedziałam, że teraz to ja stawiam granice. Może późno, może nieidealnie. Ale w końcu jasno.

Nie da się zmusić nikogo do bliskości. Ale można ochronić tych, którzy tej bliskości naprawdę potrzebują.

Lepiej, żeby ktoś odszedł, niż żeby pozostał obojętny

Nie wracałam już do tamtych rozmów. Nie analizowałam każdego słowa, nie rozkładałam gestów na czynniki pierwsze. Teresa pozostała tam, gdzie zawsze była – na obrzeżach. I dobrze. Nie każda obecność buduje. Czasem lepiej, żeby ktoś odszedł, niż żeby pozostał obojętny.

Tata odwiedza nas regularnie. Sam. Przynosi sernik z pobliskiej cukierni, bawi się z dziećmi, słucha, kiedy mówię, że jestem zmęczona. Nie mówi już „daj spokój”. Mówi: „Rozumiem”.

Czasem myślę, że próbowałam za długo. Zbyt długo liczyłam na coś, czego nigdy nie było. Ale może musiałam przejść tę drogę, żeby to zrozumieć. Rodzina to nie nazwisko, nie wspólne zdjęcia przy stole. Rodzina to ci, którzy chcą być częścią twojego dnia – nawet wtedy, gdy nie masz siły się uśmiechać.

Teresa wybrała dystans. A ja wybrałam ochronę. Dla siebie. Dla dzieci. I dla tego cichego spokoju, który pojawił się, gdy przestałam pukać do zamkniętych drzwi.

Joanna, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama