„Skasowali mnie na 200 euro, ale to był tylko początek kłopotów. Podróż do Grecji zmieniła się w mój największy koszmar”
„Czułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zwykła wycieczka zamieniała się w piekło. Siedziałem oszołomiony, bo wiedziałem, że straciłem znacznie więcej niż pieniądze”.

- Redakcja
Od zawsze marzyłem o podróżach pełnych wrażeń. Grecja wydawała się idealnym miejscem na pierwszą samotną wyprawę. Znajomi mnie ostrzegali, ale ja tylko kiwałem głową. Byłem pewien, że jestem zbyt sprytny, żeby dać się oszukać. Nie wiedziałem wtedy, jak bardzo się myliłem. To, co miało być podróżą marzeń, zamieniło się w koszmar, którego długo nie zapomnę.
Serce zabiło mi szybciej
Była prawie trzynasta, kiedy zjeżdżałem z głównej drogi na jakąś boczną, szutrową trasę prowadzącą w stronę małej wioski. Słońce paliło jak szalone, a klimatyzacja w wypożyczonym aucie ledwo dawała radę. Nagle, na zakręcie, zobaczyłem dwóch mężczyzn w odblaskowych kamizelkach. Jeden z nich machał lizakiem policyjnym. Zatrzymałem się, ale serce zabiło mi szybciej — przecież jechałem zgodnie z przepisami.
– Dokumenty do kontroli, proszę – powiedział jeden z nich, podchodząc do okna.
Podałem dowód i prawo jazdy. Facet spojrzał na papiery, a potem na mnie z surowym wyrazem twarzy.
– Przekroczył pan prędkość. Mandat: dwieście euro. Płatność gotówką, na miejscu.
– Ale ja... – zacząłem się tłumaczyć – jechałem pięćdziesiątką.
– Pan sobie żartuje? – wtrącił drugi, wyraźnie bardziej nerwowy. – Jeśli nie zapłaci pan teraz, zabierzemy pana na komisariat.
Poczułem, jak ogarnia mnie panika. Byłem sam, w obcym kraju, a ci ludzie zaczynali podnosić głos. Wiedziałem, że nie wygram tej walki. Szybko policzyłem w głowie — miałem przy sobie osiemset euro. To były całe moje oszczędności na ten wyjazd.
– Zapłacę – wydukałem, wyciągając portfel.
Drżały mi ręce, kiedy oddawałem im gotówkę. Wiedziałem, że coś tu śmierdzi, ale nie miałem siły walczyć. Czułem się jak złapane w sidła zwierzę.
Fala gorąca zalała mi kark
Kilka kilometrów dalej zjechałem na stację benzynową. Ręce mi się trzęsły, gdy tankowałem, a myśli krążyły w kółko wokół jednego pytania: czy naprawdę dałem się oszukać? Wypatrzyłem dwóch policjantów przy radiowozie, stojących pod daszkiem. Zebrałem się na odwagę i podszedłem do nich.
– Przed chwilą miałem kontrolę drogową. Zatrzymało mnie dwóch policjantów, powiedzieli, że przekroczyłem prędkość i kazali zapłacić mandat – zacząłem tłumaczyć. – Na miejscu. Gotówką.
Policjant spojrzał na kolegę, a jego twarz spoważniała.
– Ile zapłaciłeś? – zapytał poważnym tonem.
– Dwieście euro – przyznałem zawstydzony.
Ten drugi tylko gwizdnął przez zęby.
– To musieli być fałszywi policjanci. W tej okolicy to niestety plaga. Celują w samotnych turystów, takich jak ty.
– I co teraz? Możecie coś z tym zrobić? – zapytałem z nadzieją.
Policjant bezradnie rozłożył ręce.
– Jeśli nie mamy numeru rejestracyjnego albo zdjęcia, to jesteśmy bez szans.
Fala gorąca zalała mi kark. Nie tylko straciłem pieniądze, ale i godność. Policjanci zaproponowali, żebym pojechał z nimi na komisariat spisać protokół. Jechałem za radiowozem, ściskając kierownicę, jakbym tym jednym gestem mógł cofnąć czas. Kiedy wszedłem do budynku, od razu uderzył mnie chłód klimatyzacji i ciche brzęczenie neonowego światła. Funkcjonariusz, który mnie przyjął, przyniósł stos segregatorów i zaczął przerzucać kartki z fotografiami.
– Proszę spojrzeć – powiedział, wskazując zdjęcia. – To są turyści oszukani przez fałszywych policjantów w ostatnich miesiącach.
Czułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zwykła wycieczka zamieniała się w piekło. Siedziałem oszołomiony, bo wiedziałem, że straciłem znacznie więcej niż pieniądze.
Padłem ofiarą oszustwa
Siedziałem na plastikowym krześle w komisariacie i wpatrywałem się w ścianę, kiedy funkcjonariusz podał mi kartkę z numerem do polskiego konsulatu w Atenach. Miałem wrażenie, że mój telefon, który miałem w kieszeni ważył tonę. W końcu zebrałem się w sobie i zadzwoniłem.
– Konsulat Rzeczypospolitej Polskiej, słucham – odezwał się spokojny, męski głos.
– Dzień dobry, padłem ofiarą oszustwa. Zabrano mi dwieście euro.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem głos z konsulatu odezwał się już bardziej poważnym tonem.
– Proszę zachować spokój. Niestety, znamy te sytuacje. Musi się pan przygotować na to, że pańskie dane mogą krążyć po sieci. Należy jak najszybciej zastrzec dokumenty w Polsce i zgłosić sprawę odpowiednim organom.
– Czyli nie możecie nic zrobić? – spytałem z goryczą. – Straciłem pieniądze, a teraz jeszcze mogę mieć problemy w Polsce?
– Możemy jedynie pomóc panu wrócić do kraju, jeśli sytuacja się skomplikuje. Sprawy cyberprzestępczości i oszustw to już niestety kompetencje polskiej policji.
Opuściłem głowę. Cała pewność siebie, z którą wyruszyłem w podróż, wyparowała.
Dałem się oszukać
Przez godzinę siedziałem w aucie na parkingu pod komisariatem, wpatrując się w ekran telefonu. Wiedziałem, że muszę zadzwonić do rodziców, ale myśl o tym paraliżowała mnie bardziej niż spotkanie z fałszywymi policjantami. W końcu zebrałem się na odwagę.
– Wszystko w porządku? – usłyszałem od razu zaniepokojony głos.
– Mamo… coś się stało. Muszę wam coś powiedzieć – zacząłem, walcząc z gulą w gardle.
– Boże, co się dzieje?! – przerwała mi mama. – Mów od razu!
– Okazało się, że dałem się oszukać. Zatrzymali mnie fałszywi policjanci, zabrali mi prawie wszystkie pieniądze.
– Wiedziałam! – usłyszałem krzyk ojca, który musiał być obok niej. – Mówiłem ci, że nie masz co się pałętać sam po tych krajach! Po co ci to było?!
– Tato, spokojnie… – próbowałem coś wtrącić, ale nie było mi dane.
– Wracaj do domu. Skończ w końcu z tymi przygodami – powiedział ojciec twardo.
Milczałem. Wiedziałem, że zawiodłem nie tylko siebie, ale i ich. Chciałem ich uspokoić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale sam nie wierzyłem w te słowa. Telefon zamilkł. Myśl o porażce bolała bardziej niż utrata pieniędzy.
Dostałem nauczkę
Wracałem do Polski z poczuciem przegranej. Samolot wydawał się zbyt ciasny, ludzie zbyt głośni, a moje myśli wirowały wokół jednego: jak mogłem być tak naiwny? Przecież to miała być podróż życia. Chciałem odkrywać Grecję z dala od turystycznych tras, poczuć wolność, o której marzyłem od lat. Tymczasem dostałem lekcję, którą zapamiętam do końca życia.
Nie każdy wyjazd kończy się pięknymi wspomnieniami. Czasem podróż marzeń zamienia się w brutalne zderzenie z rzeczywistością. Straciłem dwieście euro, ale to był najmniejszy problem. Straciłem zaufanie do ludzi, a chyba jeszcze bardziej — do samego siebie. Mój obraz świata, w którym wystarczy być uczciwym i rozważnym, żeby nic złego cię nie spotkało, legł w gruzach. Ale czy żałuję? Paradoksalnie — nie. Bo właśnie wtedy, na obcej ziemi, nauczyłem się, że zaufanie jest luksusem, na który nie każdy może sobie pozwolić. Nauczyłem się też, że siła nie polega na unikaniu porażek, tylko na podnoszeniu się po nich.
Wiem jedno: już nigdy nie spojrzę na policjanta w obcym kraju bez podejrzeń. Ale to nie znaczy, że przestanę podróżować. Teraz wiem, że każda podróż ma swoją cenę. Ja już swoją zapłaciłem.
Tomek, 25 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój partner wydaje fortunę na sushi, a mi zostaje najtańszy makaron. Ledwo starcza na czynsz i kredyt”
- „Podczas dożynek znalazłam telefon. Zdjęcie w nim ujawniło romans, o którym nie miałam pojęcia”
- „Synowa dokucza mi na każdym kroku. Na moje imieniny przygotowała schab z grzybami, choć wie, że nie jem mięsa”

