„Siostra zwaliła się do mnie na majówkę. Skoro mam dom to miałam ją gościć za darmo i skakać jak służąca”
„– Mam dosyć. Wiesz co? To, że nie narzekam, nie znaczy, że jestem twoją służącą. Nie zapraszałam cię tu, sama się wprosiłaś. A teraz siedzę, gotuję, sprzątam, zabawiam twoje dzieci, a ty masz czelność śmiać się z tego do koleżanki?”

Nie planowałam niczego wielkiego na tegoroczną majówkę. Miałam nadzieję na kilka spokojnych dni w moim ogrodzie, z książką i kawą w ręku, może z jakimś filmem wieczorem, gdy dzieciaki zasną. Nie liczyłam na wielkie atrakcje. Cisza i święty spokój – oto mój luksus. Tymczasem, dzień przed wolnym, zadzwoniła moja siostra. Stwierdziła, że skoro mam dom z ogrodem, to pewnie ucieszę się z jej odwiedzin. Nie pytała, czy może przyjechać. Ona po prostu się zapowiedziała. Wpadnie z mężem i dziećmi. Na kilka dni. Zresztą – „przecież i tak nic nie planuję”.
Majówkowa niespodzianka
– No i jesteśmy! – krzyknęła Iwona, wychodząc z samochodu, jakby właśnie witała się z ekipą w luksusowym kurorcie.
Z auta wysypała się jej dwójka dzieciaków, a zaraz za nimi mąż, Radek, taszcząc trzy torby. Ja stałam w drzwiach, trzymając jeszcze ścierkę w ręce, bo oderwała mnie od zmywania.
– Wchodźcie... – powiedziałam, siląc się na uśmiech.
– Ale masz tu fajnie! – Iwona rozglądała się dookoła, jakby nigdy wcześniej nie widziała mojego domu. – Dobra, Radek, wyładowuj wszystko, ja się rozgoszczę.
Nie było mowy o żadnym „dziękuję za zaproszenie”, bo żadnego zaproszenia nie było. Rozgościli się – to fakt. I to bardzo dosłownie.
– Łóżeczko dla małej masz? – rzuciła Iwona, siadając na mojej sofie jak królowa na tronie. – I coś do jedzenia by się przydało, bo nie jedliśmy po drodze.
Patrzyłam na nią przez chwilę w ciszy. Miałam ochotę powiedzieć, że to nie hotel z opcją all inclusive, ale zacięłam zęby i poszłam do kuchni.
Pierwszy dzień i pierwsze fochy
Już pierwszego wieczoru zaczęło się od klasycznego: „Nie masz może czegoś innego do jedzenia?”. Moje domowe spaghetti z sosem pomidorowym okazało się „zbyt kwaskowate” dla dzieci Iwony, a Radek zapytał, czy mam ketchup, bo „takie jedzenie to bez ketchupu nie ma sensu”.
– A może zrobiłabyś coś delikatniejszego? – zasugerowała siostra, nie odrywając wzroku od telefonu. – Takiego jak u mamy.
– Jak u mamy? – powtórzyłam nieco głupkowato.
– No wiesz, takie klasyczne jedzenie. Kotlety, ziemniaki. To się dzieciom najlepiej je – wyjaśniła z cierpkim uśmiechem.
Zacisnęłam dłonie na ściereczce. To był dopiero pierwszy dzień. A przecież jeszcze cztery przed nami... Późnym wieczorem, gdy próbowałam ogarnąć kuchnię po kolacji, Iwona wyciągnęła się na kanapie z kieliszkiem wina.
– A Ty nie siadasz? – rzuciła. – Przecież chyba nie zamierzasz sprzątać cały wieczór?
Nie odpowiedziałam. Wzięłam się za zmywanie, choć tak naprawdę miałam ochotę wyjść na taras i zostać tam do rana. Po głowie chodziło mi jedno zdanie: „Czy ona naprawdę myśli, że jestem tu tylko po to, żeby jej służyć?”.
– Jutro zrobimy grilla – rzuciła jeszcze, nim zniknęła na górze. – Ty pewnie masz wszystko, co potrzeba, nie?
Stałam tak jeszcze chwilę w ciemnej kuchni. Moja majówka zaczęła przypominać jeden wielki odcinek kiepskiej komedii, z której nie mogłam wyjść.
Ktoś jest gościem, a ktoś służącą
Obudziłam się wcześnie, jak to ja – kawa, chwila ciszy, śniadanie. Ale zanim zdążyłam zanurzyć łyżeczkę w jogurcie, usłyszałam tupot dziecięcych stóp i głośne:
– Ciociu, mamy głóóóóód! – darł się mały Franek, a chwilę po nim zbiegła Zosia, niosąc w rękach klocki LEGO.
– Mama śpi, a my chcemy płatki! – zakomenderował z powagą sześciolatek.
Zamrugałam zaskoczona. Moje dzieci – które zazwyczaj nie były aniołkami – przy Iwonie wypadały jak wzór dobrze wychowanych maluchów. W kuchni zrobiło się tłoczno, kolorowo, głośno. Ja – z rozwianym włosem i kubkiem w dłoni – stałam pośrodku tego chaosu jak niania w kiepskiej reklamie śniadaniowych płatków. Zanim zdążyłam wrócić z kuchni z miskami i mlekiem, Iwona zeszła po schodach.
– Ale mam dziś ciśnienie niskie... Kawka by się przydała – rzuciła, przeciągając się.
– Tam, gdzie zawsze – wskazałam na ekspres, ale nie ruszyła się nawet o centymetr.
– Oj, jakbyś zrobiła, to byłoby cudownie. Ty to zawsze taką dobrą robisz – mrugnęła.
Zaparzyłam. Postawiłam przed nią. Zrobiłam kanapki, nakarmiłam swoje i jej dzieci, sprzątnęłam po śniadaniu. W tym czasie Iwona buszowała na Vintedzie.
– Kochana, no jak się ma dom z ogrodem, to trochę trzeba ogarniać, nie? – rzuciła w końcu z uśmiechem. – Ale spoko, Ty to lubisz.
Nie. Nie lubiłam. I miałam już dość.
Nie wytrzymałam i powiedziałam dość
Do południa próbowałam jeszcze być uprzejma. Włączyłam zraszacze w ogrodzie, żeby dzieciaki mogły się pobawić, wystawiłam im ręczniki i zapasowe ubrania. Ugotowałam rosół – choć wcale nie miałam na to ochoty – bo Iwona stwierdziła, że dzieci „czegoś normalnego” by zjadły. Po obiedzie zabrałam się za sprzątanie tarasu przed grillem. I wtedy to się stało. Słyszałam, jak z kuchni dobiegają do mnie urywki rozmowy telefonicznej mojej siostry.
– No tak, siedzimy u mojej siostry. Wiesz, ona taka typowa kura domowa, wszystko ogarnia, dzieci, dom, ogród... Tylko sprzątać jej dać i już szczęśliwa – śmiała się Iwona.
Zamarłam. Poczułam, jak robi mi się gorąco, a potem zimno. Odłożyłam szczotkę, wytarłam ręce w spodnie i weszłam do środka.
– Iwona, skończ tę rozmowę – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Coś się stało?
– Tak. Stało się. Mam dosyć. Wiesz co? To, że nie narzekam, nie znaczy, że jestem twoją służącą. Nie zapraszałam cię tu, sama się wprosiłaś. A teraz siedzę, gotuję, sprzątam, zabawiam twoje dzieci, a ty masz czelność śmiać się z tego do koleżanki?
– Oj, przestań, przecież żartowałam...
– Dla mnie to nie był żart. Pakuj się.
Nie odpowiedziała. Ale mina jej zrzedła. I wreszcie, po trzech dniach, zapadła cisza.
Wielka awantura przy grillu
Wieczorem, mimo że w powietrzu wisiało napięcie, Radek uparł się, że zrobi grilla, bo „mięso już zamarynowane, szkoda wyrzucić”. Ja byłam bliska odwołania wszystkiego, ale dzieciaki już się nakręciły na kiełbaski i ognisko. Zgodziłam się, ale tylko pod warunkiem, że przygotują wszystko sami. Ja usiadłam z boku i po raz pierwszy od początku majówki nie miałam nic w rękach.
– Czy ty naprawdę musiałaś robić z tego taką aferę? – zagaiła siostra, podsuwając mi plastikowy talerzyk z kiełbasą.
– Tak, musiałam. Bo gdybym nie powiedziała nic, to uznałabyś, że wszystko jest okej – odpowiedziałam spokojnie.
– Ale przecież jesteśmy rodziną. Rodzina powinna sobie pomagać – rzuciła tonem ofiary.
– Pomagać, tak. Ale nie wykorzystywać. Zauważyłaś w ogóle, że przez te trzy dni nie zapytałaś mnie ani razu, jak się czuję? Co u mnie?
– No ale... ty zawsze ogarniasz, myślałam, że to dla ciebie naturalne – próbowała się bronić.
– Nie jestem robotem do obsługi waszych wakacji. Też mam emocje. Też mam prawo odpocząć. Chciałam spokojnej majówki, a miałam darmowy pokaz twojej roszczeniowości.
Wtedy wtrącił się Radek:
– Może przesadzacie obie, co? To miała być majówka, nie seans terapeutyczny.
Spojrzałam na niego, potem na Iwonę. Wstałam, zostawiłam talerzyk na stole i weszłam do domu. Zamknęłam się w łazience, spojrzałam w lustro i poczułam, że właśnie zrobiłam coś dla siebie. Po raz pierwszy od lat.
Pora na rachunek sumienia
Następnego ranka Iwona była zaskakująco cicha. W kuchni panowała cisza – nie było jej komentarzy, narzekań, telefonicznych plotek. Tylko Radek zajął się pakowaniem bagaży do samochodu, a dzieci grzecznie siedziały na sofie, jakby ktoś wcisnął przycisk „mute”.
– Dzięki za gościnę – rzuciła sucho siostra, kiedy wychodzili. – Może trochę przesadziłam.
– Może trochę – odpowiedziałam chłodno. – Bezpiecznej drogi.
Drzwi się zamknęły, a ja usiadłam na schodach i wzięłam głęboki oddech. Czułam się dziwnie – z jednej strony lekka, z drugiej... pusta. To była przecież moja siostra. Osoba, która zna mnie najlepiej. Ale chyba od dawna już nie rozumiała mnie wcale.
Tego dnia nie sprzątałam od razu. Zaparzyłam sobie kawę, usiadłam na tarasie i patrzyłam na porzucone na trawie dziecięce zabawki. Iwona nie była zła. Była po prostu wygodna, rozbestwiona, przyzwyczajona, że inni się domyślą i zrobią za nią. A ja przez lata dawałam jej powody, by tak myślała. Uśmiechałam się, dźwigałam, sprzątałam. Zawsze „bo to rodzina”.
Tylko że ja też jestem rodziną. Ja też mam prawo powiedzieć „nie”. I jeśli cokolwiek wyniosłam z tej majówki, to właśnie tę prostą, ale trudną lekcję. Nie wiem, czy Iwona kiedykolwiek się zmieni. Może tak, może nie. Ale ja już na pewno nie wrócę do roli, której nikt mi nie dał, a którą grałam przez całe życie.
Anna, 41 lat
Czytaj także:
- „Zamiast przyprawiać żurek dziewczyna przyprawiła mi rogi. Nie wierzę, że mogła być aż tak podła”
- „Rodzina jak zawsze zwaliła się do nas na Wielkanoc. Wszyscy oczekiwali, że podam im żurek i babkę pod nos jak kelnerka”
- „Przy Wielkanocnym stole brat mnie upokorzył. Niektórzy myślą tylko o pieniądzach nawet przy Zmartwychwstaniu”

