„Siostra traktowała mój pensjonat nad morzem jak darmowy hotel. Nie zapłaciła i zostawiła po sobie smród pretensji”
„– Słuchajcie – zaczęłam, kładąc serwetkę na stole – ponieważ jutro mija tydzień, pomyślałam, że wystawię wam fakturę. Tylko za noclegi. Bez jedzenia. Wiadomo, rodzina, ale zasady muszą być takie same jak dla wszystkich. Teresa zamrugała. Marek spojrzał na mnie, potem na nią, i… wybuchnął śmiechem”.

- Redakcja
Nie jestem już tą samą Kingą, która kiedyś potulnie znosiła wszystko, byle tylko nikt się nie obraził. Nie wiem, kiedy dokładnie to się zmieniło – może wtedy, gdy wzięłam rozwód, może kiedy mój jedyny syn wyprowadził się do Krakowa i przestał dzwonić co tydzień, jak obiecał. A może wtedy, gdy poznałam Patryka i w końcu zrobiłam coś, czego sama chciałam – bez pytania kogokolwiek o zgodę.
Przez wiele lat żyłam tak, jak „trzeba”. Mąż, dom, kredyt, praca w dziale HR w korporacji, do której wstawałam codziennie o szóstej trzydzieści z myślą, że może dziś będzie lepiej. Zazwyczaj nie było. Z czasem zaczęłam myśleć, że moje życie to jakaś pomyłka. A potem przyszedł rozwód. I chociaż bolało, to była to jednocześnie ulga – jakby ktoś zdjął mi z pleców kilkudziesięciokilogramowy plecak pełen kamieni.
To była spontaniczna decyzja
Patryka poznałam na kursie z marketingu internetowego. Miał 39 lat, był rozwiedziony, bezdzietny, z lekkim dystansem do życia, który mnie przyciągał. Po kilku miesiącach znajomości rzuciliśmy wszystko i kupiliśmy dom nad morzem. Spełniłam marzenie sprzed lat – założyliśmy pensjonat. Mały, klimatyczny, z widokiem na zatokę, z kominkiem w salonie i ręcznie haftowanymi zasłonami, które wybrałam sama. Nasza praca? Ciężka. Ale codziennie rano, kiedy wchodzę do kuchni i czuję zapach kawy, myślę sobie: to moje. Wreszcie moje.
Rodzina nigdy nie brała mnie na poważnie. Zwłaszcza moja starsza siostra Teresa, która zawsze wiedziała lepiej. „Kinga, ty to byś w życiu sobie sama nie poradziła” – mawiała z uśmieszkiem. Kiedy więc usłyszała o naszym pensjonacie, przyjęła to z politowaniem. Ale przyjechała. Z mężem, dwójką dzieci i... pewnością, że skoro to rodzina, to wszystko będzie za darmo.
Na początku się cieszyłam
– No, no, widzę, że jednak coś z ciebie wyszło, Kinga! – Teresa rozglądała się po holu naszego pensjonatu, jakby właśnie sprawdzała, czy nadaje się do programu „Porażki architektury wnętrz”.
– Taki ładny zapach... A ja myślałam, że to będzie coś w stylu agroturystyki – dodał jej mąż Marek, zdejmując kurtkę i rzucając ją na nasz zabytkowy fotel z PRL-u. Ten, który sama odnowiłam.
Dzieci wbiegły do środka jak huragan, od razu zostawiając na schodach ślady błota. Julka pisnęła:
– Mamo, patrz, jest kominek! I kanapa jak w hotelu!
– Bo to JEST hotel, kochanie – zaśmiała się Teresa i spojrzała na mnie. – No dobrze, pensjonat. Ale z klimatem, przyznam.
Patryk, który akurat znosił ręczniki dla nowych gości, tylko uniósł brwi. Znał już ten ton. To ten sam, który słyszeliśmy, gdy Teresa przyjechała na nasz ślub i spytała, „czy to na poważnie, czy taka... fanaberia po czterdziestce”.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. Tak na trzy, cztery dni, najwyżej tydzień – powiedziała, stając na środku holu jak królowa czekająca na swoje apartamenty.
– Bardzo się cieszę, że przyjechaliście – odpowiedziałam, choć miałam ochotę dodać: „Ale to pensjonat. Prowadzimy go jak biznes.” Zamiast tego uśmiechnęłam się sztywno.
– No przecież nie będziemy się wygłupiać z płaceniem, nie? Rodziny się nie kasuje – rzuciła Teresa, przechodząc do salonu i siadając na naszej ulubionej kanapie.
W tym momencie poczułam ukłucie w żołądku. Wiedziałam, że to nie będą wakacje. To będzie test. I bałam się, że znowu będę tą Kingą, która wszystkim ustępuje.
Byli jak pasożyty
Trzeciego dnia miałam ochotę uciec z własnego pensjonatu. Patryk tylko popatrzył na mnie znad kubka kawy i powiedział półgłosem:
– To nie są goście, tylko lokatorzy z darmowego Airbnb.
Julka i Kuba – dzieci Teresy – biegały po korytarzach, trzaskając drzwiami i wdrapując się na poręcze schodów, mimo że mówiłam, żeby tego nie robiły. Teresa z Markiem urządzili sobie urlop marzeń: codziennie śniadanie na tarasie serwowane przez nas, potem kawka, leżaczek, a po południu prośba o obiad jak dla gości, ale żeby nie było tej wegetariańskiej sałatki, bo Marek to lubi zjeść konkretnie.
A jak im zasugerowałam, żeby może zabrali dzieci na spacer albo chociaż pomogli przy zmywaniu?
– Oj, przestań, Kinga, przecież i tak byś to robiła – powiedziała Teresa, nie odrywając wzroku od ekranu, na którym przeglądała buty „w przecenie”.
Wieczorem przy kolacji Teresa rzuciła niby od niechcenia:
– A moglibyśmy dostać jeszcze jeden pokój? Tylko na dwie noce. Wpadnie znajoma.
– A ona też z rodziny? – zapytał Patryk sucho.
– No nie, ale bez przesady. Przecież pokój i tak stoi pusty – odpowiedziała, jakbyśmy prowadzili dom kultury, nie biznes.
Tego wieczoru, kiedy zmywałam po nich naczynia, ręce mi się trzęsły. Czułam się jak służąca. Jak gospodyni domowa na etacie u siostry, która nigdy nie traktowała mnie serio.
Ale to, co najbardziej bolało? Że ja to wszystko pozwoliłam.
Myśleli, że żartuję
Zjedliśmy kolację w ciszy. Nawet dzieci siedziały cicho, zajęte oglądaniem bajki na tablecie. Ja tylko zbierałam talerze, czując w żołądku to znajome napięcie, które znałam z rodzinnych świąt. Zawsze był taki moment, kiedy wszyscy udawali, że jest cudownie, aż ktoś powiedział coś, co już nie mogło zostać przemilczane. Odchrząknęłam.
– Słuchajcie – zaczęłam, kładąc serwetkę na stole – ponieważ jutro mija tydzień, pomyślałam, że wystawię wam fakturę. Tylko za noclegi. Bez jedzenia. Wiadomo, rodzina, ale zasady muszą być takie same jak dla wszystkich.
Teresa zamrugała. Marek spojrzał na mnie, potem na nią, i… wybuchnął śmiechem.
– Ty to masz poczucie humoru, Kinga!
Julka podniosła wzrok znad ekranu:
– Zdzieracie kasę z rodziny? Nie wierzę!
– To nie żart – powiedział Patryk, spokojnie, ale twardo. – To nasza praca. To nie jest dom wczasowy z dofinasowaniem. Kinga całymi dniami gotuje, ja sprzątam, rezerwacje same się nie robią.
– No wiesz… – zaczęła Teresa, ale jej ton był już inny. Głuchy, urażony. – Serio? Po tylu latach?
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, aż Patryk przytulił się do mnie od tyłu.
– Albo oni zapłacą, albo ja jutro sam ich wyproszę – powiedział cicho. – Nie pozwolę, żeby cię tak traktowali.
Rano obudziła mnie cisza. Żadnych dziecięcych okrzyków, żadnego zapachu kawy. Tylko na stole leżała kartka: „Nie spodziewaliśmy się, że pieniądze są dla ciebie ważniejsze niż bliscy”. Zostawili pokój nieposprzątany. I mnie – ze ściśniętym gardłem i uczuciem, że coś się właśnie nieodwracalnie skończyło.
Siostra była obrażona
Wpatrywałam się w ekran telefonu przez dobre dziesięć minut, zanim zdecydowałam się nacisnąć zieloną słuchawkę. Wiedziałam, że Teresa nie odbierze od razu. Zawsze musiała „dać do zrozumienia”, że to ona decyduje o czasie i miejscu. Gdy w końcu usłyszałam w słuchawce jej oschłe „No?”, miałam ochotę się rozłączyć. Ale wzięłam głęboki oddech.
– Teresa… chciałam porozmawiać.
– O czym tu gadać, Kinga? Wszystko już jasne. Kasa ponad rodzinę, tak?
– To nie tak. To nie była złośliwość. To zasady. Każdy gość płaci, przecież... – zaczęłam, ale przerwała mi z takim jadem w głosie, że aż mnie cofnęło.
– Wiesz co? Jesteś teraz taka ważna, bo masz swój hotelik. Może już zapomniałaś, skąd pochodzisz? My tu, z rodziny, byliśmy przy tobie, kiedy nie miałaś nic. A teraz? Liczysz złotówki.
Z boku Patryk tylko pokręcił głową. Wziął ode mnie telefon.
– Teresa, pozwól, że coś ci powiem. Kinga nikogo nie okradła. Wy po prostu nie potraficie uszanować czyjejś pracy. Pensjonat to nie fanaberia. To nasza codzienność, nasz chleb. A wy przyjechaliście jak do darmowego resortu, zostawiliście syf i pretensje. A teraz jeszcze macie czelność nas obrażać?
Zapanowała cisza. Przez chwilę myślałam, że Teresa się rozłączyła. Ale nie. Westchnęła tylko i syknęła:
– Wiesz, Patryk... Jesteście siebie warci.
Rozłączyła się bez pożegnania.
Patryk spojrzał na mnie.
– I co teraz? – zapytał.
– Nic. Już nie będę dzwonić. Niech myśli, co chce.
Ale bolało. Bardziej, niż się przyznawałam.
Mama mnie nie poparła
Tego samego wieczoru zadzwoniłam do mamy. Potrzebowałam jej głosu, może jakiegoś „zrobiłaś dobrze, córko”, może chociaż „rozumiem cię”. Odebrała po trzecim sygnale.
– Kinga? Wszystko w porządku?
– Prawie. Chciałam pogadać, mamo.
Opowiedziałam jej wszystko: od przyjazdu Teresy, przez darmowe wakacje, aż po tę kartkę, co ją zostawili. Głos mi się łamał. Miałam nadzieję, że mama mnie wesprze. A ona... westchnęła.
– Nie wiem, czy dobrze robisz, dziecko. Rodzina to rodzina. Może mogliście odpuścić?
– Czyli mam całe życie robić wszystko za darmo, żeby nikt się nie obraził? – zapytałam ostro, za ostro, jakbym miała znowu dwanaście lat i kłóciła się o sprzątanie pokoju.
– Kinga, ja nie mówię, że oni mieli rację... Ale jak się zacznie rozliczać z rodziną, to zaraz się wszyscy pokłócą. Teresa mówiła, że się uniosłaś...
– Uniosłam?! Mama, oni żyli tu tydzień jak królowie, nic nie zapytali, nic nie zaproponowali. Jakby to był ich dom. Jakby nic się nie należało.
Mama długo milczała.
– Dziecko, ja wiem, że ci ciężko. Ale Teresa to twoja siostra. Może z czasem wam przejdzie. Na razie lepiej nic nie mów.
– Czyli lepiej udawać, że nic się nie stało? Żeby było „miło”? A ja mam dalej sprzątać po wszystkich i dziękować, że mnie odwiedzili?
– Nie nakręcaj się, Kinga... – powiedziała mama cicho. A potem szybko zmieniła temat. – A jak tam u was pogoda?
Wtedy już wiedziałam: nawet własna matka nie będzie po mojej stronie.
Nie żałuję tej decyzji
Wieczorem usiedliśmy z Patrykiem na tarasie. Wiatr pachniał morzem i solą, a ja sączyłam wino, wpatrując się w ciemność za linią drzew. W środku dalej czułam ścisk, jakby coś się we mnie złamało – nie kręgosłup moralny, nie, tylko to stare marzenie, że może jeszcze kiedyś Teresa spojrzy na mnie jak na kogoś, z kim warto się liczyć.
– Żałujesz? – zapytał Patryk cicho.
Pokręciłam głową.
– Wreszcie zrobiłam coś po swojemu. Nawet jeśli wszyscy się obrażą – nie mam już siły się kajać.
Następnego dnia usunęliśmy wpis Teresy z księgi gości. Zostawili po sobie kurz i smród pretensji. Ale nasz pensjonat to nie darmowy przytułek. To dom, który zbudowaliśmy sami – kawałek po kawałku.
Usiadłam znów na tarasie, zapatrzona w fale.
– Lepiej być samotną niż z ludźmi, którzy cię wykorzystują – powiedziałam półgłosem.
I pierwszy raz od dawna poczułam spokój.
Kinga, 42 lata
Czytaj także:
- „Mąż kupił mi blender na rocznicę ślubu. Jeszcze jeden taki prezent, a szybko się wymiksuję z tego małżeństwa”
- „Nie spodziewałam się tego, co zobaczę w domu po powrocie z urlopu. Mąż urządził letnie kino, którego nigdy nie zapomnę”
- „Mój eks zjawił się po 15 latach, jak gdyby nigdy nic. Myślał, że moje drzwi przez te lata były dla niego otwarte”

