Reklama

Znowu słyszałam te same bajki.

– Dla mnie liczy się przekaz, nie metka – mówiła zawsze Grażyna z taką dumą, jakby właśnie uratowała planetę.

Fakt, nie lubiła konsumpcjonizmu. Od lat była „eko”, „zero waste”, „slow life”. A my – cała rodzina – mieliśmy milczeć i przyjmować te jej cudaczne podarki z wdzięcznością. Co roku było coś innego: książka z bibliotecznym stempelkiem, kubek z odpryskiem, sweter w rozmiarze XXL (dla Olka, który nosił dziecięce 134). Raz nawet dostałam od niej patelnię – używaną.

Mama tylko wzdychała, ojciec pił herbatę i patrzył w okno. A ja? Ja do niedawna też się uśmiechałam. Ale odkąd Olek zaczął rozumieć, co dostaje – coś się we mnie zmieniło. Bo on patrzył na te prezenty z takim zawodem... A ja czułam, jak coś we mnie narasta. Coś, czego długo nie chciałam wypuszczać.

Syn znowu się zawiódł

Wiedziałam, że to może się źle skończyć, ale wciąż miałam cień nadziei. Może w tym roku się postara. Może tym razem Olek dostanie coś, co nie będzie wyglądało jak śmieć z kontenera pod szkołą. W końcu ósme urodziny – ważna data.

Zebrała się cała rodzina. Mama, ciotka Basia z dwoma pudlami, wujek Jarek z wiecznie naburmuszoną Haliną. No i oczywiście ona – Grażyna – z czymś owiniętym w szary papier. Usiadła naprzeciwko Olka i uśmiechnęła się z dumą.

Zgadnij, co ciocia ci przyniosła – powiedziała z błyskiem w oku.

Olek, jak to dziecko, jeszcze się łudził. Wierzył, że pod tym papierem kryje się coś wspaniałego. Zaczął rozrywać opakowanie z takim entuzjazmem, że aż zrobiło mi się gorąco.

I wtedy to zobaczył.

– Ooo! Konsola! – krzyknął z radością.

Poczułam ulgę. Na chwilę. Konsola. Może w końcu…

– No, i do tego są nawet dwie gry! Tylko trzeba podłączyć – dodała Grażyna z dumą. – Była na grupie wymianek. U Justyny z osiedla. Sprawdzona.

Olek chwycił konsolę i biegł do telewizora. Ale zanim zdążył cokolwiek na dobre włączyć, zawołał:

– Mamo, czemu to nie działa?!

Podbiegłam.

– Pokaż, kochanie… Grażyna, to… skąd ty to masz?

– Z grupy wymianek przecież. Sprawna była! Sama Justyna mówiła. Jej syn się znudził, a u was się jeszcze przyda, nie?

Spojrzałam na obudowę. Popękana. Na kablu taśma izolacyjna. Na ekranie migające paski.

To nie działa – powiedział Olek cicho, z oczami pełnymi rozczarowania.

Grażyna wzruszyła ramionami.

– No co, może trzeba coś docisnąć. Takie rzeczy czasem trzeba umieć włączyć.

Ale ja już nie słuchałam. Patrzyłam tylko na mojego syna, który właśnie nauczył się, że każdy prezent od cioci to nie prezent. To lekcja. I nie była to dobra lekcja.

Wzięłam głęboki oddech, ale w środku mnie już buzowało.

– Dobrze – powiedziałam zimno. – Później jakoś to ogarniemy.

Ale już wiedziałam jedno: to był ostatni raz, kiedy udawałam, że wszystko jest w porządku.

Miała niby jakąś ideologię

Wieczorem, gdy wszyscy jedli sernik i udawali, że nic się nie stało, ja nie mogłam już tego przełknąć. Olek poszedł do swojego pokoju, a ja zmywałam naczynia, trzymając się zlewu, żeby nie wybuchnąć.

Moja siostra weszła do kuchni z kieliszkiem czerwonego wina i typowym dla niej luzem.

– No i jak? Podobało się, co? – rzuciła z tym swoim tonem samozadowolenia. – Uważam, że świetny prezent. A jakby działało, to byście jeszcze podziękowali, że nie trzeba było kupować nowej konsoli.

Odwróciłam się powoli, z ręcznikiem do naczyń w dłoniach.

– Grażyna, wiesz co? To już jest wstyd. Naprawdę.

– Słucham?

– Dajesz dzieciakowi coś, co nie działa. Co roku przynosisz jakieś śmieci, a my mamy udawać, że się cieszymy?

– Śmieci?! Dobrze, że nie wyrzucam pieniędzy na plastik i badziewie z hipermarketu, jak wy wszyscy. Mam przynajmniej trochę świadomości, co robię!

– Tak? To nie dawaj mu w ogóle nic. Naprawdę – byłoby lepiej.

Grażyna zrobiła się czerwona.

– Czyli lepiej dawać dzieciom chińskie dziadostwo, co się psuje po miesiącu?! Ja przynajmniej szukam rzeczy z duszą!

– Z duszą? To, co dałaś Olkowi, to trup bez żadnej duszy! On nie rozumie twojej ideologii. On widzi, że jego prezent nie działa. I że dostał coś, czego nikt inny już nie chciał.

Grażyna przysunęła się bliżej.

– A może ty po prostu chcesz się popisać. Żeby wszystko było nowe, pachnące, w pudełku z metką? Może nie o Olka ci chodzi, tylko o to, żeby wypaść lepiej?

Siostra aż się zapowietrzyła.

– To nie jest żaden konkurs. To moje dziecko. I mówię ci: przestań udawać, że jesteś lepsza, bo nie jesteś. Po prostu jesteś skąpa.

– Skąpa?! Serio?!

– Tak. Skąpa i zapatrzona w siebie. I co najgorsze – przez to cierpi mój syn.

W kuchni zapadła cisza. Grażyna odsunęła się ode mnie, zła, ale też jakby zraniona.

Nie masz pojęcia, co mówisz – wyszeptała. – Ale skoro tak uważasz, to może nie będę więcej nic przynosić.

– Może to będzie najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek mu dałaś.

Wyszłam. Serce waliło mi jak młotem. W pokoju obok słychać było stłumione głosy reszty rodziny. Ale nikt się nie odezwał. Wszyscy słyszeli. I nikt nie zaprzeczył, nie bronił Grażki.

Nagle wszyscy odzyskali głos

Wróciłam do salonu z miną, jakbym właśnie wróciła z frontu. Cała rodzina siedziała w półokręgu przy stole – jak w teatrze, tylko że nikt się nie śmiał. Nawet ciotka Basia przestała dłubać widelcem w torcie. Mama wstała i podeszła do mnie niepewnie.

– Aniu... może... może nie trzeba było aż tak ostro? – powiedziała cicho.

– Mamo, to nie chodzi o to, żeby się kłócić. To chodzi o to, że od lat wszyscy milczymy. I tylko Olek miał odwagę powiedzieć, że coś nie działa.

Grażyna weszła do pokoju zaraz za mną, z tym swoim zimnym spokojem, który zawsze doprowadzał mnie do szału.

– Przepraszam, że nie stać mnie na nowy sprzęt. Może trzeba było zrobić zrzutkę, skoro wszyscy tacy hojni i nowocześni – rzuciła lodowato.

Wujek Jarek uniósł brew.

Nie mieszaj w to wszystkich. My też swoje myślimy, ale... to nie powód, żeby robić awanturę przy dzieciach.

– A właśnie że powód – odezwała się nagle Halina, zaskakując wszystkich. – Bo od lat patrzymy, jak Grażyna przynosi dziwne rzeczy, a Anka udaje, że wszystko jest w porządku. No i masz – w końcu pękła.

Mama usiadła ciężko.

– Dzieci... Nie kłóćmy się, błagam was.

To nie jest kłótnia, mamo – powiedziałam już spokojniej. – To jest rozmowa, którą powinniśmy odbyć dziesięć lat temu.

Grażyna stanęła po drugiej stronie stołu, jakbyśmy właśnie toczyły jakąś bitwę o podział spadku.

Ja się staram. Ale wy nic nie rozumiecie. Ekologia, ograniczanie konsumpcji – to nie jest fanaberia. To przyszłość. A wy? Kupujecie chińskie zabawki i udajecie, że jesteście szczęśliwi.

Znowu odezwała się Halina. Cicho, ale z dziwnym przekąsem:

Przyszłość nie interesuje ośmiolatka, Grażyna. Jego interesuje, czy konsola działa.

Wtedy nie wytrzymałam.

– Dokładnie. Możesz mieć swoje zasady, swoje idee. Ale nie używaj mojego dziecka jako pola doświadczalnego. Bo on nie rozumie, że to „z wymianek” i „z duszą”. On rozumie, że dostał coś, co nie działa. I że nikt poza nim nie miał odwagi powiedzieć: to jest do bani.

Zaczęła się tłumaczyć

Zaraz po tym, jak mama wyszła do kuchni, Grażyna została sama przy stole. Nikt nie chciał siadać obok niej. Tylko ja zebrałam się na odwagę. Usiadłam bez słowa i nalałam nam obu herbaty. Patrzyła gdzieś przed siebie, jakby nie widziała mnie wcale.

Ty zawsze byłaś tą idealną – powiedziała nagle. – Wiesz? Zawsze miałaś wszystko poukładane. Ja musiałam kombinować.

Zamilkła, jakby nie była pewna, czy chce kontynuować. Nie przerywałam.

– Mama ci zawsze szyła sukienki, mi – cerowała stare. Ty miałaś nowe tornistry, ja wszystko dostawałam po tobie i kuzynkach. I potem... jakoś tak zostało.

– Nie o to chodzi... – zaczęłam, ale przerwała mi.

– O to właśnie chodzi. Zawsze chciałam dawać z serca. Coś, co ma wartość inną niż cena na metce. Ale może masz rację. Może to nie był prezent dla Olka, tylko dla mnie. Żeby poczuć się lepiej.

Spojrzała na mnie pierwszy raz tego dnia naprawdę.

Nie chciałam zrobić mu przykrości. Przysięgam.

Pokiwałam głową. Miałam wrażenie, że po raz pierwszy od dzieciństwa naprawdę się słyszymy.

Synek tego nie rozumiał

Olek leżał już w łóżku, ale nie spał. Wpatrywał się w sufit, a jego twarz była napięta jak u dorosłego.

– Mamo… – odezwał się cicho. – Czemu ciocia dała mi coś zepsutego? Zrobiła to specjalnie?

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Nie wiedziałam, jak to powiedzieć, żeby nie zranić go bardziej.

– Bo ona... myślała, że ci to sprawi radość. I nie wiedziała, że to nie działa – odpowiedziałam, głaszcząc go po włosach.

– Ale przecież widziała, że tam kabel się rusza, że ekran się psuje... – Olek zmarszczył brwi. – To czy ona mnie nie lubi?

Zacisnęłam usta. Jak wytłumaczyć ośmiolatkowi, że ludzie okazują uczucia w pokręcony sposób?

– Nie, kochanie. Ciocia cię lubi. Tylko... ona pokazuje to inaczej. Trochę dziwnie. Ale nie chciała ci zrobić przykrości. Naprawdę.

Leżał chwilę cicho. Potem westchnął:

– Wolałbym chyba nic, niż coś, co nie działa.

Przytuliłam go. Miał rację. I ja już to wiedziałam. Tylko nie sądziłam, że tak ciężko będzie to usłyszeć z ust własnego dziecka.

Nie żałuję tej kłótni

Siedziałam sama w kuchni. Kubek herbaty stygnął mi w dłoniach, a za oknem światła miasta migały leniwie, jakby też były zmęczone tą atmosferą. Z salonu dochodziły odgłosy wyciszonego telewizora – Grażyna już się nie odezwała. Mama poszła wcześniej spać.

Olek spał wtulony w starą maskotkę – tego pluszowego misia z oderwanym uchem, którego kiedyś właśnie ciocia Grażyna przyniosła mu znienacka, bez okazji. I przypomniałam sobie, jak bardzo się wtedy ucieszył. Jak mówił, że to jego „misio na zawsze”. Poczułam ukłucie w sercu.

Nie wiem, co będzie dalej. Czy się pogodzimy. Czy znowu siądziemy przy jednym stole bez napięcia, bez udawania. Ale wiem jedno: coś się ruszyło. I może dobrze, że wreszcie. Może tylko tak da się coś poskładać – od nowa, uczciwie.

Anna, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama