Reklama

W moim mieszkaniu wszystko ma swoje miejsce. Szklanki ustawione równo, ręczniki złożone na trzy, ekspres do kawy odkamieniany co dwa tygodnie. Nie dla gości — dla mnie. Nie mam dzieci, nie mam psa, nie mam faceta, który zostawiałby skarpetki na środku salonu. Mam za to święty spokój i grafik pracy zdalnej, którego nikt nie burzy. Aż do wczoraj.

Siostra chciała do mnie przyjechać

– Julka, wpadnę na weekend! – Monika rzuciła to przez telefon tak, jakby mówiła, że idzie po mleko. – Potrzebuję zmiany klimatu.

Nie zapytała, czy mam coś w planach. Oczywiście, że nie zapytała. Monika nigdy nie pyta. Po prostu się pojawia. I tak jak zawsze — będzie głośna, rozbrykana, będzie piła moje wino i zamawiać sushi na mój koszt, bo nie ma kasy. A potem zostawi po sobie bajzel w łazience.

Jest moją siostrą. Młodszą, ładniejszą, ulubioną przez mamę. Oczko w głowie całej rodziny. I choć raz w roku się łudzę, że będzie inaczej, dobrze wiem, że ten weekend mnie wykończy.

– A o której będziesz? – spytałam z rezygnacją.

– Jakoś po siedemnastej. Zrób coś dobrego na kolację! – zaćwierkała i się rozłączyła.

Westchnęłam.

Była wyluzowana aż za bardzo

– A co to za torba? – zapytałam, patrząc, jak Monika wrzuca swoją walizkę na moją kremową kanapę bez mrugnięcia okiem.

– Zostawiłam u faceta w bagażniku, ale się pokłóciliśmy, więc przywiozłam do ciebie – oznajmiła, jakby mi właśnie nie obwieszczała, że urządziła sobie u mnie magazyn rzeczy po zerwaniu.

– Faceta? Jakiego faceta?

– Eee, nie ważne – machnęła ręką. – Masz coś do picia?

Nie czekała na odpowiedź. Podeszła do lodówki, wyjęła moje schłodzone prosecco, które planowałam na niedzielny wieczór, i bezceremonialnie odkręciła. Pociągnęła łyk prosto z butelki.

– Monika, naprawdę? – powiedziałam chłodno. – To miało być na…

Boże, Julka, no bez spiny – przerwała mi, siadając na blacie. – Trochę luzu. Serio, przydałoby ci się.

A potem było już tylko gorzej. Zostawiła otwarte pudełko po sushi na stole, w łazience wylała pół mojego serum za 150 zł i zapytała tylko:

– Ty tego używasz? Fajnie pachnie, ale chyba nic nie robi.

Wieczorem, gdy w końcu zamknęła się w mojej sypialni z telefonem i głośnym śmiechem, usiadłam przy laptopie i zaczęłam liczyć. Wino, żel pod oczy, lunch, dodatkowe zakupy, woda toaletowa, którą „tylko psiknęłam się raz”… Suma rosła.

Gdy zapukałam do drzwi sypialni i zapytałam, czy chociaż pomoże posprzątać kuchnię, usłyszałam:

– Julka, naprawdę musisz się tak czepiać? Trochę bałaganu cię zabije?

Zatrzasnęła drzwi przed nosem. Stałam chwilę, w ciszy. W środku gotowała się we mnie złość, którą znałam aż za dobrze. Znów byłam tą starszą siostrą z kijem w tyłku. Tą, która sprząta, płaci, dba, ale nigdy nie jest wystarczająco fajna, by zasłużyć na wdzięczność.

Zrobiłam herbatę. I pierwszy raz pomyślałam: może rzeczywiście powinnam policzyć wszystko, bo ta wizyta naprawdę dużo mnie kosztuje.

Nie podobało mi się to

Rano próbowałam podejść do sprawy inaczej. Na spokojnie. Z uśmiechem, jakby nic się nie stało. Może, gdyby zmienić ton, Monika inaczej zareaguje? Naiwność w czystej postaci.

– Zrobiłam jajka na miękko – powiedziałam, stawiając talerz na stole. – I tosty, wiem, że lubisz.

– Och, dzięki, siostrzyczko – zaśmiała się, siadając. – Zawsze wiedziałam, że masz w sobie coś z żony idealnej. Tylko męża ci brak.

Przełknęłam tę złośliwość bez słowa. Zamiast odpyskować, wzięłam łyk kawy i spokojnie spytałam:

Słuchaj, a może dorzuciłabyś się do zakupów? I tak sporo rzeczy się kończy, a jak jesteś, to wiadomo... No i może byś przetarła łazienkę później? Po wczoraj została niezła masakra.

Monika spojrzała na mnie z miną, jakby właśnie poprosiłam ją o oddanie nerki.

– Serio? Boże, Julia, ty chyba naprawdę masz obsesję na punkcie kontroli. Przecież jestem tu dwa dni, a ty zachowujesz się, jakbym urządziła tu imprezę na sto osób.

– Nie o to chodzi. Po prostu… jestem sama, ogarniam wszystko sama, a ty...

– Wyluzuj. Ja tu przyjechałam odpocząć, a nie zamieniać się w twoją współlokatorkę.

W jej głosie był chłód, który aż mnie zmroził. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, tylko widelec stukał o talerz. Potem wstała, wrzuciła niedojedzone jajko do zlewu i rzuciła przez ramię:

– I tak nie dziwię się, że jesteś sama. Z takim temperamentem? To cud, że w ogóle ktoś cię kiedyś chciał.

Zostałam przy stole, próbując oddychać. Powtarzałam sobie, że nie mogę dać się sprowokować. Ale w środku coś już zaczynało się rozpadać. Nie pierwszy raz. Zawsze to samo: Monika mówiła, co chciała, ja udawałam, że nic się nie stało. Ale dziś… coś pękło. I tym razem nie zamierzałam przechodzić nad tym do porządku dziennego.

Pokłóciłyśmy się

Było po siedemnastej, gdy wróciła. Pachniała drogimi perfumami, na szyi miała nowy złoty łańcuszek, a w ręku papierową torbę z logo jakiejś modnej knajpy.

– Kupiłam sałatki. Wiem, że lubisz – powiedziała, rzucając torbę na stół, jakby właśnie ofiarowała mi prezent życia.

– Ty serio? – zapytałam spokojnie, bez podnoszenia głosu. – Po wczorajszej rozmowie znów zamawiasz coś na mój koszt?

– Julka, Boże, o co ci chodzi? Znowu się zaczyna?

– Zaczyna? Monika, od momentu, kiedy tu przyjechałaś, robisz tu co chcesz, traktujesz mnie jak swoją gosposię i jeszcze jesteś zdziwiona, że mam dość?

– Ja traktuję cię jak siostrę, a ty wszystko mi wyliczasz!

Wzięłam głęboki wdech. Bez słowa podeszłam do biurka. Włączyłam komputer. Przez dziesięć minut Monika z niedowierzaniem patrzyła, jak spisuję po kolei: trzy butelki prosecco, serum do twarzy, pastę z truflami, tusz do rzęs, który „pożyczyła na chwilę”, zakupy, w których „tylko dorzuciła mi kilka rzeczy”. Razem: 726 zł.

Wydrukowałam i wręczyłam jej kartkę.

– Co to ma być? – wycedziła.

Rachunek. Za weekend u królowej.

Milczała. A potem... wybuchła.

– Ty jesteś jakaś nienormalna! To wszystko dlatego, że jesteś samotna i zgorzkniała! Zazdrościsz mi życia, bo ty nie masz żadnego! – wrzasnęła, drąc kartkę na strzępy.

– Może – powiedziałam cicho. – Ale przynajmniej nie jestem pasożytem.

Zamarła. Potem cisnęła torbą z sałatkami o ścianę. Sałata, sos i pokrojone mango rozprysły się na podłodze. Wyszła, trzaskając drzwiami. Stałam w miejscu. Ręce mi się trzęsły, ale w środku czułam coś dziwnego. To nie była satysfakcja. To był spokój.

Mama ją broniła

Po jej wyjściu zrobiło się cicho. Nie taka zwykła cisza, tylko ta ciężka, napięta – jak po krzyku, który jeszcze brzmi w ścianach. Stałam przez chwilę, gapiąc się na rozsmarowaną sałatkę na mojej ścianie i kawałki mango wbijające się w dywan.

Nie sprzątałam od razu. Zaparzyłam sobie herbatę i usiadłam w kuchni. Czekałam, aż złość minie. Ale zamiast złości przyszło coś innego. Żal. I nie do Moniki. Sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do mamy.

– Julia? Wszystko w porządku? – odebrała z tym tonem, który zawsze miał wyczytać z mojego głosu, co zrobiłam źle.

– Monika u mnie była – zaczęłam. – I… pokłóciłyśmy się.

– No ale co się stało znowu? – westchnęła mama. – Wiesz, ona teraz ma ciężki czas.

– Ciężki czas?! Mamo, ona zachowuje się, jakby cały świat był jej coś winien. Wpadła tu jak huragan, narobiła bałaganu, wyzywała mnie, a ja po prostu powiedziałam: dość.

– Julia, ty zawsze musisz wszystko tak rozliczać. Zamiast się cieszyć, że masz siostrę… To tylko weekend, po co robić sceny?

– Sceny? Mamo, ja przez całe życie siedzę cicho, a jak raz stawiam granicę, to robię scenę?

– Monika po prostu nie jest taka jak ty, nie ma tej twojej zimnej oschłości. Zamiast się czepiać, może warto czasem… wyluzować?

Poczułam, jak coś mnie ściska w gardle. Znałam ten schemat. Ja: ta odpowiedzialna, ta chłodna. Ona: żywiołowa, radosna, trudna, ale przecież trzeba ją zrozumieć.

– Dobra, mamo – przerwałam. – Już nic nie mówię. Miłego wieczoru.

Rozłączyłam się i oparłam głowę o blat. W oczach miałam łzy, ale nie płakałam. W tamtym momencie dotarło do mnie, że nie chodzi już tylko o Monikę. Chodzi o całe nasze życie. O to, że od dziecka grałyśmy w teatr: ona była gwiazdą, ja suflerką. Zawsze z boku. Zawsze na straży. Teraz po raz pierwszy nie chciałam już grać tej roli.

Może kiedyś się pogodzimy

Minęły trzy dni. Mieszkanie znów pachniało. Zmyłam sałatkę ze ściany, wyprałam dywan, wymieniłam pościel, w której spała Monika. Wyrzuciłam jej pustą butelkę po perfumach i dwa opakowania po batonach proteinowych z mojej szafki, nawet się nie zdążyła zapytać, czy może. Telefon milczał. Mama się nie odzywała, Monika tym bardziej. I dobrze. Tak było ciszej. Tak było… spokojnie.

We wtorek, tuż po dziewiątej, przyszła wiadomość.

„Chyba trochę przesadziłam. Możemy pogadać?”

Nie odpisałam od razu. Wpatrywałam się w ekran. Nie było w tym SMS-ie przeprosin, ale była nuta... niepewności. Może żalu. Może samotności?

Włożyłam buty, kurtkę i wyszłam. Warszawa pachniała wilgocią, liśćmi i mokrym betonem. Poszłam przed siebie. Zatrzymałam się dopiero w parku, w tym samym, gdzie mama zabierała nas czasem, gdy byłyśmy małe. Widziałam nas: Monika pędziła przed siebie, roześmiana, w sukience w stokrotki, ja obok mamy, trzymając ją za rękę. Spokojna. Cicha. Niewidzialna.

Usiadłam na ławce. Wzięłam telefon. Otworzyłam wiadomość i napisałam:

„Możemy, ale najpierw musisz zrozumieć, że od teraz wszystko będzie inaczej.”

Wysłałam. Po kilku minutach przyszło:

„Okej.”

Nie „przepraszam”, nie „masz rację”. Ale może to pierwszy krok.

Nie czułam radości. Nie czułam ulgi. Czułam granicę. Mocno i wyraźnie. I choć może za jakiś czas znów się spotkamy, może wypijemy kawę, może się nawet zaśmiejemy — to ja będę decydować, jak ma być.

Julia, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama