„Siostra opływała w luksusy, a ja klepałam biedę. Gdy na Wigilii kolejny raz mi dopiekła, zdarzył się świąteczny cud”
„Usiadłam przy stole, kiedy wszyscy się zebrali i liczyłam sekundy do końca dnia. W czasie kolacji mówiła dużo – o zagranicznych wakacjach, sukcesach dzieci, o awansie Michała. Czułam, jak robi mi się gorąco, ale nie chciałam robić scen. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to dopiero początek”.

- Redakcja
Zawsze czułam, że w oczach mojej siostry jestem kimś gorszym. Ona – odnosząca sukcesy, mieszkająca w willi pod miastem, z mężem prawnikiem i dziećmi zapisanymi do prywatnych szkół. Ja – przeciętna, samotna, wynajmująca kawalerkę i pracująca w sklepie spożywczym. Mimo to, co roku jeździłam do niej na święta, łudząc się, że może tym razem będzie inaczej. Że spojrzy na mnie bez pogardy, że powie coś miłego.
W tym roku też pojechałam. I znowu pozwoliłam się jej zranić. Tyle że tym razem stało się coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam – rodzina nie milczała. W końcu ktoś stanął po mojej stronie.
Zawsze byłam tą drugą
Od dziecka żyłyśmy z siostrą w dwóch różnych światach, chociaż dzieliły nas tylko trzy lata. Ona zawsze miała wszystko lepsze – ubrania, pokój, prezenty. Rodzice mówili, że to dlatego, że była zdolniejsza. Że zasłużyła. Gdy dostawała piątkę, był obiad z deserem i oklaski. W moim przypadku – co najwyżej wzruszenie ramion i pytanie, czemu nie szóstka. Przez lata przyzwyczaiłam się, że jestem tą mniej ważną. Nawet nie miałam o to żalu do siostry. Ona po prostu korzystała z tego, co życie jej dawało.
Po liceum nasze drogi się rozeszły. Ona dostała się na prawo, ja nie zdałam matury za pierwszym razem. Pracowałam w barze mlecznym, potem jako kasjerka, a w końcu zostałam w sklepie spożywczym na etacie. W międzyczasie ona wyszła za mąż za Michała i razem wprowadzili się do ich nowego domu z trzema łazienkami i ogrodem. Mnie nie zaprosili nawet na parapetówkę.
Mimo wszystko, co roku zapraszała mnie na święta. I co roku do niej jechałam, wioząc własnoręcznie zrobione pierogi i skromny prezent dla jej dzieci. Przez całą drogę powtarzałam sobie, że w tym roku będzie inaczej. Że może mnie pochwali, przytuli, zapyta jak się czuję. Ale gdy wchodziłam w próg jej domu, znów czułam się jak intruz. Ktoś, kto przyszedł nieproszony i tylko psuje im nastrój.
Zamiast rozmowy – szybkie „cześć”, zamiast miejsca przy choince – taboret w kącie. I tak co roku. A mimo to, coś mnie tam ciągnęło.
Chciałam, żeby to się skończyło
W tym roku, jak zwykle, przyjechałam z dwiema siatkami – jedną z pierogami, drugą z prezentami dla dzieci. Oprócz tego wzięłam też blachę ze świeżo upieczonym sernikiem. Chciałam, żeby było miło. Ubrałam się schludnie, w ciemnozieloną sukienkę z lumpeksu, starannie wyprasowaną. Gdy otworzyła mi drzwi, nawet nie spojrzała na mnie uważnie.
– Odłóż tam siatki. Zostaw buty w korytarzu, jest nowa podłoga – rzuciła, odwracając się w stronę salonu.
Weszłam do środka, rozglądając się za znajomymi twarzami. Rodzice już byli, siedzieli sztywno przy stole, jakby bali się poruszyć. Michał, jej mąż, przywitał mnie kulturalnie, ale chłodno. Dzieci nawet nie podbiegły. Pamiętały, że od cioci są tylko nudne książki albo ręcznie robione zabawki.
W kuchni siostra zarządzała wszystkim jak generał. Każdy miał przydzielone zadania, ale ja – jak zwykle – byłam poza układem. Stałam więc pod ścianą i patrzyłam, jak dowodzi. Kiedy spróbowałam wtrącić się z pomocą:
– Może coś pokroję?
– Lepiej nie. To są takie specjalne noże, nie to co twoje – rzuciła z uśmiechem, ale ten uśmiech był jak policzek.
Udawałam, że mnie to nie rusza. Usiadłam przy stole, kiedy wszyscy się zebrali i liczyłam sekundy do końca dnia. W czasie kolacji mówiła dużo – o zagranicznych wakacjach, sukcesach dzieci, o awansie Michała. Kiedy zapytała mnie, co u mnie, nie czekała nawet na odpowiedź.
– A, w sklepie jak to w sklepie – powiedziała i wszyscy się roześmiali. Nawet rodzice.
Czułam, jak robi mi się gorąco, ale nie chciałam robić scen. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to dopiero początek.
Czułam się upokorzona
Wszystko rozegrało się przy deserze. Siostra przyniosła swój popisowy makowiec i ułożyła go na kryształowym talerzu. Mojego sernika nawet nie wyjęła z blachy.
– A ty, kochana, sama ten sernik piekłaś? – zapytała przesadnie głośno.
– Czemu miałabym nie upiec? – zdziwiłam się.
– No wiesz… – uśmiechnęła się krzywo i zlustrowała mnie od góry do dołu. – Pomyślałam, że może wolisz oszczędzić na jedzeniu, bo w twoim budżecie i tak każdy grosz się liczy.
Zapadła niezręczna cisza. Michał udawał, że czegoś szuka w telefonie, dzieci zaczęły chichotać. Rodzice wymienili spojrzenia. A ja siedziałam, jakbym nagle stała się przezroczysta.
– Dajcie spokój – próbowałam się uśmiechnąć. – Przecież to tylko sernik.
– No właśnie, tylko sernik – mruknęła siostra. – A ty zawsze robisz z wszystkiego problem. Jakby cały świat miał się dopasować do tego, że nie wyszło ci w życiu.
Zacisnęłam dłonie pod stołem. Czułam, że zaraz się rozpłaczę, ale nie chciałam jej dać tej satysfakcji. Wzięłam głęboki wdech i próbowałam zmienić temat.
– A jak tam w pracy? Nadal w kancelarii?
– Oj, nie zawracaj sobie głowy moją pracą. Ty masz przecież ciekawsze tematy – powiedziała, unosząc brwi. – Może opowiesz, jak to jest wracać wieczorem do pustej kawalerki. Sama. W święta też sama, zanim tu przyjechałaś. Strasznie musi być.
Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył. Upokorzenie było kompletne. Miałam ochotę wstać i wyjść, ale w tym właśnie momencie stało się coś, czego się nie spodziewałam. Ktoś przerwał ten teatrzyk.
Ktoś się za mną wstawił
Pierwsza odezwała się mama. Zazwyczaj bierna, zbywająca niewygodne sytuacje milczeniem, nagle położyła widelec na talerzu i spojrzała na moją siostrę ostrym wzrokiem.
– Wystarczy tego. Nie jesteśmy tutaj, żeby kogoś poniżać – powiedziała cicho, ale stanowczo.
Siostra spojrzała na nią zdziwiona, jakby nie zrozumiała, o co chodzi.
– Przepraszam, ale o co ci chodzi, mamo?
– Doskonale wiesz. Od lat traktujesz swoją siostrę jak piąte koło u wozu. Wszystko musi być po twojemu, każdy ma klaskać, a kiedy ona wchodzi do pokoju, patrzysz lodowatym wzrokiem.
Ojciec, który do tej pory siedział z pochyloną głową, też się odezwał.
– Przeszadziłaś, córeczko. Myślałem, że z wiekiem nabierzesz pokory, ale ty chyba wciąż jesteś tamtą małą dziewczynką, która uważa, że wszystko jej się należy.
– O nie, czyli teraz będziecie bronić tej nieudacznicy? – syknęła siostra, wskazując na mnie.
Wstałam, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, odezwał się Michał, jej mąż.
– Przesadzasz, kochanie. Czasem naprawdę przesadzasz. To miały być święta, a nie przedstawienie z jedną gwiazdą i jedną ofiarą.
Zrobiło się tak cicho, że było słychać tylko tykanie zegara. Siostra zacisnęła usta, spojrzała po wszystkich i bez słowa wyszła z pokoju. Nikt za nią nie poszedł. Siedziałam jak ogłuszona. Po raz pierwszy ktoś się za mną wstawił. Nie musiałam nic mówić. Moje serce biło szybciej niż kiedykolwiek.
Nie oczekiwałam przeprosin
Po tym, jak siostra wyszła, nikt się nie odzywał przez dłuższą chwilę. Michał posprzątał talerze, mama zaproponowała herbatę, a tata nalał sobie kieliszek. Ja siedziałam, próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Po tylu latach cichego przyzwolenia, w końcu ktoś głośno powiedział, że coś jest nie tak. I to nie byle kto – cała moja rodzina.
– Przepraszam, że tak długo milczeliśmy – powiedziała mama, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Widzieliśmy, jak cię traktuje. Ale zawsze baliśmy się, że jeśli się odezwiemy, pogorszymy sprawę. Może i tak było… ale już nie mogliśmy dłużej tego znosić.
Pokiwałam głową. Nie miałam siły mówić, bo łzy same cisnęły się do oczu. Nie ze smutku – z powodu ulgi. Po raz pierwszy poczułam, że nie jestem sama. Że nie jestem przewrażliwiona, jak siostra zwykła mi mówić.
Po jakimś czasie wróciła do salonu. Bez słowa usiadła w fotelu, z podkulonymi nogami. Nie patrzyła na mnie, nie spojrzała na rodziców. Michał podał jej herbatę, którą przyjęła bez słowa. Czułam, że nie będzie przeprosin, przynajmniej nie tego wieczoru. Może nigdy, ale to już nie miało znaczenia. Nie byłam już tą, którą można publicznie obrażać, śmiać się z niej, jakby nie miała uczuć. Ktoś za mną stanął. Ktoś mnie usłyszał.
Gdy wychodziłam tego wieczoru, mama mocno mnie przytuliła. A tata, pierwszy raz od lat, powiedział:
– Jesteśmy z ciebie dumni.
Odzyskałam wiarę w siebie
Tamte święta na długo zostaną w mojej pamięci. Nie dlatego, że były piękne, rodzinne czy pełne śmiechu. Wręcz przeciwnie – były burzliwe, pełne napięcia i wypowiedzianych w końcu słów, które zbyt długo wisiały w powietrzu. Ale właśnie dlatego były prawdziwe. Po raz pierwszy nie udawaliśmy, że wszystko jest w porządku.
Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o siostrze – czy poczuła choć cień refleksji? Czy zrozumiała, że to, jak traktowała mnie przez lata, miało swoje konsekwencje? Nie oczekiwałam przeprosin. Może kiedyś sama poczuje, że warto spróbować się zbliżyć, a może nie. To już nie była moja odpowiedzialność.
Najważniejsze było dla mnie to, że odzyskałam wiarę w siebie. Przez lata tłumiłam poczucie krzywdy, wmawiając sobie, że może zasługuję na takie traktowanie. Tego wieczoru po raz pierwszy usłyszałam, że nie jestem niewidzialna. Że mam prawo do szacunku, nawet jeśli moje życie nie wygląda tak, jakby chciała to moja siostra.
W kolejnych dniach odezwała się do mnie mama, potem ojciec. Zaprosili mnie na obiad, sami, bez mojej siostry. Michał przysłał wiadomość – krótką, ale życzliwą. Dziękował za spokój i życzył mi wszystkiego dobrego.
Nie wszystko się naprawiło, ale jednak zaszła duża zmiana. I chociaż przez lata byłam „tą drugą”, w końcu poczułam, że jestem kimś więcej niż tylko tłem w cudzym życiu.
Beata, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jako wdowiec nie liczyłem na radosne święta. Wtedy zdarzył się wigilijny cud i dostałem od losu najcenniejszy prezent”
- „Teściowa mieszała moje świąteczne dania z błotem. Gry ukroiłam jej kawałek makowca, nagle odebrało jej mowę”
- „Koperta z banku miała mi dać nadzieję na lepsze święta. A zostałam samotną matką z pustym kontem, długami i bez pracy”

