Reklama

Wielkanoc była dla mnie zawsze czasem pojednania, ale nie w tym roku. Kiedy siostra zadzwoniła kilka dni przed świętami z pytaniem, czy przyjdę na rodzinne śniadanie, długo nie potrafiłam odpowiedzieć. W jej głosie czułam nadzieję, że przebaczę. Że siądziemy razem przy stole, jakby nic się nie stało. Ale przecież nie zapomina się tak po prostu. Tego, co zrobiła, nie da się wymazać majonezem w sałatce jarzynowej. Nie wystarczy poklepać się po plecach i złożyć sobie życzenia. Bo są zdrady, które siedzą bardzo głęboko.

Reklama

Zawiodła moje zaufanie

– Musisz mi to powiedzieć prosto w twarz – powiedziałam wtedy, kiedy wszystko wyszło na jaw. – Inaczej nie będę mogła nawet spojrzeć ci w oczy.

Stałyśmy pod blokiem, trzęsąc się z zimna. Luty był ostry jak brzytwa, ale ja nie czułam mrozu. Tylko ten znajomy ścisk w żołądku, który pojawia się, gdy ktoś, kogo kochasz, wbija ci nóż w plecy.

– Nie chciałam, naprawdę. To nie miało się tak potoczyć – szeptała Anka, moja siostra. – To był moment słabości...

– Moment? Przespałaś się z moim facetem, Anka! Nie na jednej imprezie, nie przypadkiem. To trwało dwa miesiące! – głos mi się załamał.

Nie umiała patrzeć mi w oczy. A przecież przez całe życie mówiłyśmy sobie wszystko. Byłyśmy jak bliźniaczki – różne, ale nierozłączne. Ludzie się dziwili, że dwie tak różne osoby mogą być tak blisko. Ja – uporządkowana, trochę zbyt poważna. Ona – roztrzepana, żywiołowa. Czasem denerwująca. Ale nigdy fałszywa. Tak myślałam.

O tym, że mnie zdradza, dowiedziałam się przypadkiem. Znalazłam wiadomość na jego telefonie, a potem… nie musiałam długo drążyć. On się przyznał. I jakby tego było mało – rzucił mnie, bo „z Anką było jakoś łatwiej”. Nie próbowałam go zatrzymać. Ale Ance nie mogłam wybaczyć. Miłość można przegapić. Ale siostrę się wybiera sercem. I ona to serce mi złamała.

Telefon, którego nie odebrałam

Telefon zadzwonił w piątek wieczorem, tuż po dziewiętnastej. Ekran rozświetlił się znajomym imieniem: „Anka”. Prawie odruchowo chciałam odebrać. Ale tylko przez sekundę. Szybko przesunęłam palcem po ekranie i kliknęłam „odrzuć”. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Trzy nieodebrane połączenia. Trzy razy przypomnienie, że coś, co było dla mnie oczywiste – lojalność, wsparcie, siostrzane zaufanie – zostało przez nią rozdeptane jak błoto na chodniku.

Zaparzyłam herbatę, chociaż wiedziałam, że nie wypiję. Przez całą noc chodziłam po mieszkaniu z telefonem w ręku, wpatrując się w ekran, jakby miał mi dać odpowiedź. Czy ona myśli, że wystarczy zadzwonić i wszystko wróci do normy?

W sobotę przyszła wiadomość:

Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że będę na śniadaniu u mamy. Mama chce, żebyś przyszła. Nie musimy rozmawiać, po prostu... bądź.

Nie odpisałam. Choć chciałam. Choć ręce mi drżały, a gardło miałam ściśnięte. Choć w środku miałam milion słów – pełnych bólu, złości i tęsknoty za tym, co kiedyś było między nami. Ale żadne nie wydawało się odpowiednie. Pamiętam, że długo stałam wtedy przy oknie, patrząc na świąteczne światła sąsiadów. Ktoś ubierał stół, ktoś wnosił ciasta. W innym mieszkaniu mała dziewczynka biegała z koszyczkiem. Wszędzie pachniało spokojem. Tylko u mnie – ciszą, która ciążyła bardziej niż wszystkie świąteczne obowiązki razem wzięte.

Sałatka z napięciem w tle

– No i przyszła – mruknęła ciocia Krysia, pochylając się nad półmiskiem z jajkami w majonezie. – Ale spóźniona, jak zwykle.

Nie musiałam podnosić wzroku. Wiedziałam, że chodzi o Ankę. Usłyszałam jej śmiech przy drzwiach, przesadnie wesoły, sztucznie swobodny. Taki, jakim próbowała zagłuszyć wyrzuty sumienie.

– Cześć wszystkim! – zawołała, rozpinając płaszcz. – Ale u was pachnie! Aż człowiek od progu czuje święta.

Milczałam. Obrałam jedną marchewkę więcej, niż było potrzeba. Kroiłam ją powoli, równo, jakby od tego zależało całe moje skupienie. Mama tylko rzuciła mi krótkie spojrzenie znad zupy. W jej oczach było błaganie: „Proszę, nie rób sceny. Dziś nie”. Ale ona nie wiedziała, że każda moja komórka krzyczała od miesięcy. A ja nauczyłam się ten krzyk zagłuszać tylko w jeden sposób – milczeniem.

Anka weszła do kuchni, zbyt blisko. Stanęła obok mnie, sięgnęła po ogórki.

– Pomogę ci – powiedziała cicho.

– Nie trzeba – odpowiedziałam, nie patrząc jej w oczy. – Dam sobie radę. Zawsze daję.

Na moment zamarła, jakby chciała coś powiedzieć. Ale nie powiedziała nic. Tylko pokiwała głową i wróciła do salonu, gdzie już szykowano stół. Wiedziałam, że wszyscy patrzą. Wiedziałam, że mama trzymała się tej nadziei, że święta nas pogodzą. Ale ja nie byłam gotowa. Ani na życzenia, ani na uśmiechy. A już na pewno nie na sałatkę zrobioną przez nią.

Cała rodzina milczała

Stół uginał się od potraw. Barszcz parował w porcelanowych filiżankach, żurek czekał na nalanie, a kiełbasa z chrzanem leżała na paterze jakby miała ułagodzić każde napięcie. Ale nikt nie mówił na głos tego, co naprawdę wisiało w powietrzu.

– No, no, jakie piękne serwetki, Zosiu – ciocia Aniela próbowała uratować sytuację kurtuazyjnym komentarzem.

– Sama szyłam – uśmiechnęła się mama, chociaż jej oczy uciekły w bok, w moim kierunku.

Siedziałam obok dziadka, który od zawsze mówił niewiele. Tym razem był jednak jeszcze bardziej milczący niż zwykle. Może czuł to samo, co ja. Że te święta były jak kiepski spektakl, gdzie aktorzy znają role, ale nie czują żadnej z emocji, które mają odegrać.

– Kasiu, może podasz jajka? – zapytała mama.

Podałam. Wszystkim. Nawet jej. Zrobiłam to powoli, z przesadną grzecznością. Uśmiechnęłam się nawet, ale to był ten uśmiech, który nosi się na twarzy jak ciężką maskę. Anka spojrzała na mnie i lekko skinęła głową – jakby chciała powiedzieć: „Dziękuję, że tu jesteś”. Ale ja nie odwzajemniłam spojrzenia. Ojciec, który zazwyczaj wygłaszał żartobliwe przemowy, tym razem tylko stuknął łyżką w kieliszek i rzucił:

– No to... zdrowia i zgody w rodzinie.

Zdrowia, może. Ale zgody? Patrzyłam, jak Anka zjada łyk barszczu i prostuje się na krześle, jakby chciała być gotowa na cios. Tyle że ja nie miałam już siły ciosów zadawać. Ale i przebaczać nie umiałam. Bo co zostaje, kiedy nie da się już ani krzyczeć, ani płakać? Zostaje milczenie.

Słowa, które nie padły

Wiedziałam, że czeka na moment. Taki, w którym zostaniemy same, choćby na kilka minut. I stało się – mama z ciocią wyszły do kuchni po kolejne półmiski, ojciec wziął się za nalewanie kompociku, a dzieciaki pobiegły do drugiego pokoju. I wtedy Anka się odważyła.

– Kasiu... – zaczęła, ledwo słyszalnie. – Mogę coś powiedzieć?

Westchnęłam. Głośno. Nawet się nie odwróciłam.

– Myślałam, że już wszystko zostało powiedziane – odpowiedziałam.

– Ale nie między nami. Nie naprawdę – odważyła się podnieść głos. – Wiem, że cię zawiodłam. I wiem, że nie masz powodu mi ufać. Ale ja naprawdę... każdego dnia żałuję.

Wreszcie spojrzałam na nią. Siedziała ze splecionymi dłońmi na kolanach, sztywna, spięta, wystraszona. To nie była ta sama Anka, która zawsze pchała się do centrum uwagi. Wyglądała jak cień samej siebie.

– Nie chodzi tylko o to, co zrobiłaś – powiedziałam powoli. – Chodzi o to, że nawet po wszystkim... nie potrafiłaś spojrzeć mi w oczy. Uciekałaś. A ja zostałam sama. Ze wstydem, z żalem, z pytaniami bez odpowiedzi.

– Bałam się, że mnie znienawidzisz – wyznała, a w jej oczach błyszczały łzy. – A nie chciałam cię stracić.

– Ale mnie straciłaś – powiedziałam spokojnie.

I nagle uświadomiłam sobie coś jeszcze bardziej bolesnego: że ani ona, ani ja nie potrafimy tego odwrócić. Że choćby teraz powiedziała wszystko, czego przez te miesiące nie powiedziała, i tak byłoby za późno. Niektóre słowa nie padają nie dlatego, że nie chcemy ich wypowiedzieć. Tylko dlatego, że już nie mamy komu.

Na co ona jeszcze liczy?

Wzięłam do ręki połowę jajka. Domowy majonez, równo nałożona warstwa, ozdobna gałązka koperku – mama jak zawsze się postarała. Ale gdy tylko dotknęłam go widelcem, zrobiło mi się niedobrze.

– Dobre? – zapytała Anka, próbując się uśmiechnąć.

Zignorowałam pytanie. Przez chwilę patrzyłam na tę przekrojoną biel z żółtym środkiem i pomyślałam, że to całkiem trafna metafora. Na zewnątrz wszystko wyglądało idealnie. A w środku – gorzko. Rodzina jadła, gawędziła, próbowała udawać, że jesteśmy jednością. A ja czułam się jak widz na przedstawieniu, którego nikt nie zaprosił. Siedziałam przy tym stole tylko dlatego, że mama mnie poprosiła. Tylko dla niej. Ale czułam, że każda kolejna minuta wśród tych ludzi jest jak kropla kwasu na niezagojonej ranie.

– Chcesz kawałek pasztetu? – spytał tata.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam.

– Może sernik? – podsunęła ciocia.

– Może później – skłamałam.

Wszyscy próbowali zagłuszyć to, co było między mną a Anką. Przypominali sobie wspólne święta z dzieciństwa, śmiali się z anegdot, a ja – ja siedziałam jak cień przy stole. Pomiędzy kawałkami kiełbasy, mazurkami i sałatką warzywną. Widziałam, że mama na mnie zerka. Coś w jej oczach drżało – może nadzieja, że teraz, w święta, wszystko się jakoś rozejdzie po kościach. Ale ja nie zamierzałam wybaczyć tylko dlatego, że na stole było wszystko, co najlepsze. Bo są rzeczy, których się nie zapomina. Ani nie zakopuje pod stertą jajek z majonezem.

Sałatwa warzywna nas nie połączy

Wróciłam do domu, gdy było już ciemno. Ulice były ciche, a okna w bloku naprzeciwko migały ciepłym światłem lamp. W rękach trzymałam plastikowy pojemnik – mama spakowała mi sałatkę na wynos, jak zawsze. Nie powiedziałam jej, że i tak jej nie zjem. Położyłam się na kanapie w ubraniu i wpatrywałam się w sufit. Cały ten dzień przesuwał mi się pod powiekami jak stary film. Chciałam poczuć ulgę – przecież to już za mną. Przeżyłam. Usiadłam z Anką przy jednym stole. Nie zrobiłam sceny. Nie krzyczałam. Byłam do bólu spokojna.

Tylko dlaczego teraz było mi jeszcze ciężej niż przed świętami? Może dlatego, że zdałam sobie sprawę, iż wybaczenie to nie przycisk, który można wcisnąć, kiedy wszyscy oczekują „zgody”. To proces. Długi. Brudny. Czasem bolesny. I że dziś, przy tej nieszczęsnej sałatce, zrozumiałam jedno: ona może się starać. Może przepraszać, próbować wracać, gotować ulubione potrawy z dzieciństwa. Ale ja nie mam obowiązku jej wybaczyć tylko dlatego, że jesteśmy siostrami. Bo to, że ktoś był kiedyś rodziną, nie daje mu prawa do bezkarności.

Wzięłam pudełko i otworzyłam je. Zapach majonezu uderzył mnie prosto w twarz. Łyżka sałatki wyglądała tak, jakby nic się nie stało. Jakby wszystko było w porządku. Ale nie było. I nie wiem, czy kiedyś będzie. Zamknęłam pojemnik i wsunęłam go do lodówki. Może kiedyś zjem. Może nie. Ale dziś – dziś miałam tylko jedno pragnienie. By choć raz, ktoś zapytał, czy ja w ogóle chcę jeszcze być tą siostrą, która zawsze wszystko wybacza.

Kasia, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...