„Siostra chciała zgarnąć całą ojcowiznę, a mnie traktowała jak intruza. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”
„Zszedłem do kuchni po wodę. Była trzecia w nocy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem światło. Matka siedziała przy stole, ojciec obok niej, bez gazety. Mówili cicho, prawie szeptem”.

Przez lata żyłem w Warszawie, wśród biurowców, hałasu i wiecznego biegu. Miałem pracę w korporacji, której nigdy nie kochałem, wynajmowane mieszkanie, które nigdy nie było domem, i samotność, której długo nie chciałem zauważać. Powrót na wieś był decyzją dojrzałą, choć podszytą lękiem. Ojciec poważnie zachorował, siostra – Anka – zajęła się wszystkim. To ona została, ja uciekłem. A teraz wracam z bagażem wyrzutów sumienia i niepewnością. Ojciec zawsze powtarzał, że ziemia będzie nasza – po połowie. Ale coś w spojrzeniach rodziny mówiło mi, że sprawy nie są takie proste. Że mój powrót budzi więcej niepokoju niż radości.
Wspomnienia i wyrzuty
– Ziemia? Naprawdę? – Anka spojrzała na mnie z niedowierzaniem, w którym czaiła się złość. – Po tylu latach wracasz i pytasz o ziemię?
– Przecież ojciec zawsze mówił, że to będzie po równo... – zacząłem niepewnie.
– Po równo? A kto przez te lata tu był? Kto zasuwał w deszczu, śniegu, kto jeździł z matką do lekarzy? Ty? – W głosie Anki było tyle żalu, że aż się cofnąłem o krok.
– Anka, ja nie chciałem tego tak zostawić, wiesz, że...
– Wiem? Ty nic nie wiesz! Przysłałeś parę paczek na święta, czasem zadzwoniłeś. A ja tu byłam. Codziennie. Nie przyszło ci do głowy, że może coś się zmieniło?
Nie odpowiedziałem. W gardle miałem sucho, jakby połknął piasek. Głupio wyszedłem z tym pytaniem. Zobaczyłem w jej oczach nie tylko gniew, ale i rozczarowanie. Nie widzieliśmy się kilka lat, a rozmowę zaczęliśmy jak od odpalonego lontu.
Wieczorem siedziałem na łóżku w swoim dawnym pokoju i nie mogłem zasnąć. Tylko zegar tykał wściekle, jakby odliczał czas, który straciłem. Czy naprawdę mam prawo upominać się o coś, co porzuciłem? A może Anka ma rację? Może ten dom, ta ziemia, to już nie jest moje miejsce? Ale coś mi mówiło, że w tej historii jest jeszcze coś, czego mi nikt nie powiedział.
Cisza wśród bliskich
– Tato, mogę z tobą pogadać? – zapytałem, stojąc w progu jego pokoju.
Nie podniósł wzroku znad gazety. Milczał. Tylko skórzana okładka lekko się zatrzęsła, gdy drgnęła mu ręka. Wszedłem ostrożnie, usiadłem na krześle obok.
– Chciałem zapytać... o ziemię. Pamiętam, jak mówiłeś, że będzie po równo. Pamiętasz?
Spojrzał na mnie krótko, jego oczy były matowe, jakby przezroczyste. Wzruszył ramionami. Żadnej reakcji. Żadnego słowa.
– Tata nie lubi tego tematu – usłyszałem głos mamy zza pleców. Stała w drzwiach, ścierką ocierając ręce. – Zresztą to już nieaktualne. Dużo się zmieniło.
– Co się zmieniło? – zapytałem ostro, czując, jak wzbiera we mnie frustracja. – Przecież nic nie było podpisywane, tata mówił wyraźnie...
– Bartek, myśl, co chcesz – przerwała mi. – Ale niczego już nie ma do dzielenia.
Odszedłem bez słowa. W kuchni znów czekała Anka. Siedziała przy stole z kubkiem herbaty i patrzyła przez okno.
– Naprawdę myślałeś, że wszystko tu stoi w miejscu, jak w pudełku po zdjęciach? – zapytała bez ironii, ale z goryczą. – Że wrócisz i wszystko ci oddamy?
Chciałem coś powiedzieć, zaprzeczyć, wytłumaczyć. Ale zabrakło mi argumentów. Z każdym dniem czułem się jak intruz. A jednocześnie czułem, że to nie koniec. Coś było nie tak. Te półsłówka, omijanie tematu, ciche spojrzenia. Ktoś tu coś ukrywał. I miałem zamiar to odkryć.
Słowa, które zmieniły wszystko
Zszedłem do kuchni po wodę. Była trzecia w nocy, dom spał. Przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem światło. Matka siedziała przy stole, ojciec obok niej, bez gazety. Mówili cicho, prawie szeptem.
– Nie podpisaliśmy wtedy, bo nie ufaliśmy im... – usłyszałem matkę.
– A potem już było za późno – dodał ojciec. – Wzięli i tak. Nawet nie zapytali.
Stanąłem jak wryty. Cofnąłem się o pół kroku, ale podłoga skrzypnęła. W kuchni zapanowała cisza. Po chwili wszedłem.
– Co to znaczy, że wzięli? – spytałem, patrząc to na matkę, to na ojca. – Mówcie, proszę.
Ojciec spuścił wzrok. Matka patrzyła prosto na mnie, choć z trudem.
– Ziemię chcieli nam zabrać dawno temu, pod drogę. Pojawił się jakiś urzędnik, z papierami, z planami. Ojciec wyrzucił go za bramę. Nie ufaliśmy im. Myśleliśmy, że chcą nas oszukać. Nie podpisaliśmy nic. Ale potem... – głos jej zadrżał – potem się okazało, że ziemia i tak przeszła. Bez odszkodowania. Po cichu. I nikt się nawet nie pofatygował, żeby nas o tym powiadomić.
– To znaczy, że... ta ziemia już nie jest wasza? Nasza?
– Formalnie... nie wiemy. Ale nie ma czego dzielić – westchnęła matka.
Usiadłem ciężko przy stole. To, co miało być początkiem nowego etapu, stało się końcem złudzeń. A jednak coś w ich słowach nie dawało mi spokoju. „Nie podpisaliśmy wtedy...” – czyli kiedy? I kto wtedy chciał tę ziemię zabrać?
To, co zostało przemilczane
Usiedliśmy w salonie, kiedy słońce leniwie zaglądało przez firanki. Matka przyniosła herbatę, jakby chciała udobruchać atmosferę. Milczeliśmy chwilę, zanim znów odważyłem się zapytać:
– Opowiecie mi, jak to było naprawdę? Od początku?
Matka spojrzała na ojca, jakby czekała na jego zgodę. Ten tylko skinął głową. Zaczęła powoli, jakby każde słowo trzeba było wyjąć spod ciężaru lat.
– Przyszli tu pierwszy raz, jak ty byłeś jeszcze w liceum. Dwóch mężczyzn z urzędu, z teczkami i uśmiechami. Mówili, że planują nową drogę, że nasza ziemia idealnie się nadaje. Odszkodowanie, szybka sprawa, wszystko legalnie. Ojciec wtedy... wpadł w furię.
– Wyrzuciłem ich. Bez dyskusji – dodał ojciec cicho. – Ziemia była po dziadku. Nie zamierzałem oddawać nawet skrawka.
– Potem zamilkli. Przez rok nic. Aż któregoś dnia... przyszło pismo. Że decyzja zapadła, że teren przechodzi pod administrację państwa. Że to „ważny cel publiczny”.
– I nic nie zrobiliście?
– Próbowaliśmy. Ale to była walka z wiatrakami. Adwokat, pisma, urzędy. Jeden powiedział: „Nie podpisaliście? To wasza strata”. A potem wszystko ucichło. I... uznaliśmy, że może zapomnieli. Drogi przecież nigdy nie zbudowano.
Zrobiło mi się słabo. Całe dzieciństwo, spacery z ojcem po tych polach, opowieści o przyszłości, o podziale – wszystko było oparte na złudzeniu.
Wieczorem usiadłem z Anką. Tym razem bez krzyku.
– Przepraszam – powiedziałem. – Chciałem tylko odzyskać to, co było nasze. Ale chyba nie wiedziałem, co tak naprawdę chcę odzyskać.
Spojrzała na mnie łagodniej niż kiedykolwiek.
– Może jeszcze nie wszystko stracone.
Prawda na piśmie
Urzędniczka spojrzała na mnie znad okularów i westchnęła przeciągle.
– Nazwisko? Adres działki? – zapytała bez emocji, stukając coś w komputerze.
Podałem wszystko, co wiedziałem. Przyniosłem nawet stare papiery ojca, pożółkłe, trzymane w teczce z gumką. Kobieta przyjęła je niechętnie, przejrzała pobieżnie.
– Formalnie… to teren o statusie zawieszonym. Brak pełnych dokumentów własności, brak decyzji administracyjnej o aktualnym właścicielu. W systemie widnieje jako sporna działka – powiedziała, zerkając na monitor. – Był wpis o wywłaszczeniu sprzed lat, ale nie został dokończony. Potem cisza. Teren... należy do nikogo.
– A odszkodowanie?
– Żadne nie zostało wypłacone. Ale też nikt się po nie nie zgłosił. Brak procedury, brak sprawy. Czysty absurd – wzruszyła ramionami.
Wyszedłem z urzędu z głową pełną myśli. Spotkałem się z prawnikiem. Młody chłopak, który od razu powiedział wprost:
– To będzie długa walka. Z państwem, z przeszłością, z papierami. Ale nawet jeśli wygracie, to nie będzie szybkie. Ani tanie.
– Czyli nic z tego?
– Może być tak, że nie da się już nic zrobić. Że prawnie ta ziemia nie istnieje, mimo że fizycznie leży tam, gdzie zawsze.
Szedłem do domu jak we śnie. Anka czekała na ganku. Usiadłem obok niej. Spojrzała pytająco.
– Nie ma czego dzielić – powiedziałem. – Ale wiesz… chyba zrozumiałem, że to wcale nie o ziemię mi chodziło.
– Tylko o co?
– O to, żeby wrócić do miejsca, gdzie byłem kimś więcej niż tylko imieniem na liście dziedziców.
Zostać, by zacząć od nowa
Siedzieliśmy z Anką na ganku, patrząc, jak słońce schodzi za linię drzew. Świerszcze zaczynały już swoją wieczorną symfonię, a z kuchni dochodził cichy stuk naczyń. Mama krzątała się jak zawsze – jakby świat się nie zmieniał, choć wszystko się zmieniło.
– Wiesz… – powiedziałem po dłuższej chwili – chyba nie po ziemię wróciłem.
– Tylko?
– Chciałem znowu poczuć, że jestem częścią tej rodziny. Że mimo wszystko, mimo mojej nieobecności, nadal mogę tu być. Chciałem odzyskać dom, którego tak naprawdę nigdy nie przestałem kochać.
Anka spojrzała w bok, jakby uciekając wzrokiem.
– Tato cię wyczekiwał. Ale kiedy nie wracałeś… zaczął zamykać się w sobie. Mama też. A ja… też miałam żal. Nie tylko o ziemię.
– Rozumiem. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Zamilkliśmy. Ale to było inne milczenie niż kiedyś. Spokojne. Zgoda, której nie trzeba było wypowiadać.
– Myślisz, że… mógłbym tu jeszcze zostać? Pomóc wam? Może dom trochę podłubać, ogarnąć dach... – zapytałem ostrożnie.
Anka się uśmiechnęła. Pierwszy raz od lat.
– Jeśli nie boisz się powrotów... to jasne, że możesz zostać.
Nie wiedziałem, co będzie jutro. Czy będę tu tydzień, miesiąc, rok. Ale wiedziałem jedno – ten zachód słońca był inny. Był początkiem. Nie odbuduję przeszłości, ale mogę spróbować zbudować coś nowego.
Bartek, 36 lat
Czytaj także:
- „Prosiłam ojca o kasę jak o dokładkę obiadu. Naiwnie liczyłam, że zawsze będę miała wszystko podane na tacy”
- „Żona woli zakupy z przyjaciółkami niż opiekę nad dzieckiem. Wstyd mi przed kumplami, że muszę zmieniać pieluchy”
- „Teściowa ciągle wytykała mi błędy, których nie było. Siedziałam cicho, bo rodzice nauczyli mnie szacunku do starszych”

