Reklama

Byłam żoną, matką i kobietą w biegu. Mój dzień zaczynał się od budzika o szóstej trzydzieści, śniadania dla Franka, szykowania plecaka do szkoły i kanapki dla Marka, którą zawsze zostawiałam mu przy ekspresie do kawy. Potem praca, obowiązki, zakupy, lekcje syna, czasem szybki obiad w biegu – wszystko kręciło się jak w zegarku, choć nie bez wysiłku.

Kochaliśmy się

Bywały chwile, gdy czułam się jak trybik w maszynie, ale patrząc na Franka – na jego uśmiech, na to, jak pewnie czyta pierwsze książki i z jaką powagą opowiada o szkolnych kolegach – wiedziałam, że warto.

Franek miał już siedem lat. Wciąż pachniał dzieciństwem, choć jego sposób mówienia i zachowania przypominał coraz częściej małego dorosłego. Nieraz śmiałam się, że mój synek za szybko dorasta. Marek też to zauważał, ale od pewnego czasu był jakby mniej obecny. Wracał późno, często zmęczony. Tłumaczył, że ma dużo pracy, że projekty w firmie gonią, że musi odebrać telefon od klienta. Wierzyłam.

Nie raz łapałam się na tym, że pewne sygnały, zamiast niepokoić, spychałam w głąb siebie. Tajemnicze wyjścia, kiedy niby jechał na spotkanie biznesowe, rozmowy przez telefon prowadzone szeptem, a nawet zwykła bladość jego twarzy, gdy pytałam, czy wszystko w porządku. Odpowiadał zawsze to samo:

– Zmęczenie, kochanie. Nie martw się.

I ja się nie martwiłam. Tylko w nocy, gdy Marek spał, a ja leżałam obok z otwartymi oczami, wpatrując się w sufit, przychodziła do mnie myśl, której bałam się nazwać. Coś było nie tak, coś wymykało mi się z rąk.

Miałam podejrzenia

Telefon zadzwonił akurat wtedy, gdy Marek zamknął się w łazience. Byłam zajęta pakowaniem rzeczy Franka do szkoły, kiedy usłyszałam jego głos.

– Halo? – odezwał się. – Tata nie może teraz rozmawiać, jesteśmy w domu z mamą.

Zanim zdążyłam podejść, Marek wyszedł z łazienki. Jego ruchy były gwałtowne, jakby coś go poparzyło. Wyrwał telefon z dłoni syna.

– Tak, tak, później… – wymamrotał w słuchawkę. – To nie jest dobry moment.

Gdy odłożył aparat na stół, jego twarz była nienaturalnie blada. Patrzyłam na niego w napięciu, czekając na wyjaśnienie.

– Kto to był? – zapytałam.

– Klientka. Pomyłka. Naprawdę nic istotnego.

– Klientka? – powtórzyłam, nie spuszczając z niego wzroku.

– Tak. Pomyliła się – słowa brzmiały mechanicznie, jakby sam w nie nie wierzył.

Potem syn powiedział mi, że kobiecy głos spytał: „Kiedy znowu będziemy sami?”. Nie dałam tego po sobie poznać, ale aż się zatrzęsłam ze złości.

Coś ukrywał

Przez resztę dnia nie potrafiłam się skupić. Gotowałam obiad, sprawdzałam zeszyty Franka, ale cały czas w uszach miałam tamto jedno zdanie: „Kiedy znowu będziemy sami?”. Im dłużej o tym myślałam, tym głośniej dudniło mi w głowie.

– Marek, powiedz mi prawdę – zaczęłam spokojnie, choć wewnątrz aż drżałam. – Dlaczego ona powiedziała „znowu”? Co miało być znowu?

Odwrócił wzrok i udawał, że zainteresował go program w telewizji.

– Franek coś wymyślił, to była sprawa zawodowa.

– Nie kłam, proszę. Widzę, że mówisz nieprawdę.

Widać było, że szuka słów, ale żadne nie chcą mu przejść przez gardło. W końcu tylko wzruszył ramionami.

– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.

Poczułam, jak coś we mnie się buntuje. Bałam się tej prawdy, a jednocześnie nie umiałam udawać, że nic się nie dzieje. To „znowu” nie dawało mi spokoju. Mogłam się łudzić, że chodziło o spotkanie z klientką, mogłam udawać, że to zwykła pomyłka, ale wtedy musiałabym żyć w kłamstwie. A na to nie byłam gotowa.

– Jeśli chcesz, żebym ci wierzyła, powiedz mi wprost. Inaczej sama poszukam odpowiedzi.

Opuścił głowę, jakby miał nadzieję, że moje słowa zawisną w powietrzu i same się rozmyją. Ale one osiadały w moim sercu ciężarem, którego nie mogłam już z siebie zrzucić.

Chciałam poznać prawdę

Od tamtego wieczoru nie dawało mi to spokoju. Zaczęłam zwracać uwagę, kiedy Marek wychodził na balkon. Zawsze wtedy miał telefon przy uchu, mówił półgłosem, jakby bał się, że ktoś go usłyszy. Wychodziłam niby po pranie, niby żeby podlać kwiaty, i łapałam urywki zdań. „Nie teraz… nie mogę…”. Każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka.

Pewnego wieczoru wyszłam za nim cicho, nie dając znać, że stoję tuż za drzwiami. Tym razem mówił wyraźniej, jakby zapomniał o ostrożności.

– Nie mogę teraz, żona zaczyna coś podejrzewać.

Zrobiło mi się gorąco. To już nie były domysły. Otworzyłam drzwi i stanęłam na balkonie.

– Nie zaczynam podejrzewać – powiedziałam spokojnie. – Ja już wiem.

W jego oczach pojawił się strach, którego nie potrafił ukryć. Stałam naprzeciwko niego i czułam, że w jednej chwili cały nasz świat przewrócił się do góry nogami.

Wyznał wszystko

Marek usiadł ciężko na krześle, jakby nagle zabrakło mu sił. Patrzył na podłogę, a ja czekałam, aż wreszcie coś powie. W końcu wydusił z siebie:

– To była ucieczka… Nie chciałem cię ranić.

– A jednak zraniłeś. I to bardziej, niż możesz sobie wyobrazić – odpowiedziałam, starając się, żeby mój głos nie drżał.

– To nie znaczyło nic. To był tylko romans. Potrzebowałem… oddechu.

– Oddechu? – powtórzyłam powoli. – A ja jestem twoim więzieniem?

Nie miał odwagi się odezwać. Poczułam, że gniew opada, a zostaje coś znacznie silniejszego – chłód i pewność, że nic już nie będzie takie jak dawniej.

Nie zrobiłam awantury, nie wyrzucałam go z domu. Weszłam do sypialni, wyciągnęłam walizkę i zaczęłam pakować rzeczy swoje i Franka. Wszystko to robiłam w milczeniu, a Marek tylko siedział, jak sparaliżowany. Nie musiałam już podnosić głosu. Moja cisza mówiła wszystko.

Zostawiłam go

Gdy wyszliśmy z domu, Franek popatrzył na mnie poważnie, jakby przeczuwał, że dzieje się coś ważnego.

– Mamo, dlaczego wyjeżdżamy? – zapytał cicho.

– Czasami, synku, dorośli popełniają błędy. Twój tata popełnił taki błąd, którego nie mogę już udawać, że nie widzę.

Franek spuścił głowę.

– To przez ten telefon?

Nie chciałam, żeby czuł się winny, a jednak to on był tym, który niechcący otworzył mi oczy.

– Nie miałeś zamiaru, ale dałeś mi szansę zacząć od nowa – odpowiedziałam, przytulając go mocno.

– Mamo, a będziemy już tylko my? – zapytał z drżącym głosem.

– Będziemy – wyszeptałam. – I to wystarczy.

Poczułam, jak jego małe dłonie oplatają mnie mocniej. W jego uścisku było coś, co paradoksalnie dawało mi siłę. Wiedziałam, że moje życie właśnie się rozpada, ale w tym samym czasie w środku rodziło się coś nowego.

Szłam spokojnie, choć w środku czułam pustkę. Wiedziałam jednak, że ta pustka z czasem stanie się przestrzenią, którą zapełnię czymś innym: może spokojem, może siłą, a może po prostu ciszą, która zostaje wtedy, gdy już nie ma nic do powiedzenia.

Nie obejrzałam się za siebie. Nie chciałam zapamiętać obrazu Marka w tamtej chwili. Wolałam zapamiętać dłoń Franka w mojej dłoni i ten pierwszy krok ku wolności.

Nikola, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama