„Sąsiedzi urządzali śmierdzące grille na tarasie. Ciekawe, co zrobią, jak ktoś życzliwy doniesie o tym spółdzielni”
„Dwa tygodnie później, gdy kurz po całej sytuacji już nieco opadł, usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, więc z lekką niepewnością podeszłam, by je otworzyć. Za nimi stali moi sąsiedzi, z nieco zmieszanym wyrazem twarzy”.

- Redakcja
Codziennie po pracy wracałam do domu, mając nadzieję na chwilę wytchnienia. Ale zamiast ciszy i spokoju, które powinny witać mnie po przekroczeniu progu, uderzał mnie ciężki zapach kiełbasy. Otwierałam okna, próbując uwolnić się od dymu, ale wiedziałam, że to walka z wiatrakami.
– Znowu oni – szeptałam do siebie, zrezygnowana, patrząc w stronę sufitu, jakbym mogła zajrzeć na balkon sąsiadów.
To właśnie oni, moi bezimienni sąsiedzi z góry, którzy całymi dniami grillowali na balkonie, stali się moją codzienną udręką. Ich niekończące się biesiady przy grillu nie tylko przesiąkały zapachem moje mieszkanie, ale także generowały hałas, który skutecznie uniemożliwiał mi relaks. Kilkukrotnie próbowałam z nimi rozmawiać, wyjaśniając im swoją sytuację. Ale zamiast zrozumienia, spotkałam się z drwiną i lekceważeniem.
Kilka razy próbowałam interweniować
– Może jakieś sąsiedzkie zawody? – usłyszałam raz w odpowiedzi, kiedy próbowałam wytłumaczyć, jak bardzo mi to przeszkadza. Czułam się bezsilna i sfrustrowana, jakby moje mieszkanie, które powinno być moim azylem, zamieniło się w pułapkę pełną dymu i hałasu.
– Proszę, możemy porozmawiać? – powiedziałam, pukając delikatnie do drzwi sąsiadów. Miałam nadzieję, że tym razem uda mi się dotrzeć do ich rozsądku.
Drzwi otworzył jeden z nich, z wyraźnym zadowoleniem na twarzy, jakby czekał na ten moment.
– O, to znowu pani! Co słychać? – zapytał, nie kryjąc ironii w głosie.
– Chodzi o ten grill na balkonie... Naprawdę trudno mi funkcjonować w takich warunkach. Całe mieszkanie przesiąka zapachem, a hałas... – próbowałam spokojnie wytłumaczyć sytuację, ale przerwał mi, zanim zdążyłam dokończyć.
– Ależ to przecież takie sąsiedzkie biesiady! – zaśmiał się, patrząc w stronę swoich towarzyszy, którzy zza pleców dodali coś w rodzaju "a może się pani dołączy?".
Wróciłam do mieszkania, czując jak frustracja rośnie we mnie z każdym krokiem. Zastanawiałam się, co mogłam zrobić inaczej. Czy rzeczywiście jestem zbyt drażliwa? A może powinnam była się dostosować i zaakceptować sytuację?
Myśl o eskalacji sprawy do wspólnoty mieszkaniowej zaczęła kiełkować w mojej głowie. Ale obawiałam się, czy to nie doprowadzi do jeszcze większej wrogości. Z jednej strony chciałam spokoju, z drugiej – nie chciałam narazić się na jeszcze gorsze relacje z sąsiadami. W mojej głowie toczyła się walka między potrzebą działania a obawą przed konsekwencjami.
Zdecydowałam, że nie mogę dłużej z tym zwlekać. Pomyślałam, że być może zgłoszenie sprawy do wspólnoty mieszkaniowej jest jedynym wyjściem. Przygotowałam się mentalnie na rozmowę, wyobrażając sobie, jak najlepiej opisać swoje odczucia i sytuację, w której się znalazłam.
Kiedy weszłam do biura wspólnoty, poczułam, że moje serce bije szybciej. Przedstawiciel wspólnoty, pan Mariusz, siedział za biurkiem z przyjaznym uśmiechem.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał, widząc mnie w drzwiach.
– Dzień dobry, chciałam porozmawiać o pewnym problemie, który dotyczy mojego mieszkania – zaczęłam, starając się brzmieć pewnie, choć w środku byłam pełna niepokoju.
Opisałam sytuację, opowiadając o nieustannym grillowaniu i hałasie, który nie dawał mi spokoju. Starałam się przekazać całą frustrację, która narastała we mnie z każdym dniem.
– Rozumiem, jak to może być uciążliwe – powiedział pan Mariusz, słuchając mnie uważnie. – Spróbujemy się tym zająć. Może uda się znaleźć jakieś rozwiązanie, które zadowoli obie strony.
Słowa te dały mi odrobinę nadziei
Poczułam, że być może nie jestem sama w tej walce i że ktoś jest gotów mi pomóc. Opuszczając biuro, poczułam ulgę, choć gdzieś w głębi duszy nadal czułam obawę, że sprawa może się skomplikować.
Kilka dni później dostałam wiadomość od wspólnoty. Zaplanowali kontrolę tarasu sąsiadów. Informacja ta była dla mnie jak tchnienie świeżego powietrza. Poczułam się, jakbym w końcu mogła zrobić coś konkretnego, aby rozwiązać ten problem. Jednocześnie nie opuszczała mnie myśl, że być może sprawa zostanie zbagatelizowana, a moje wysiłki pójdą na marne.
Dzień kontroli nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Siedziałam w mieszkaniu, czując, jak moje nerwy buzują. Co chwila spoglądałam na zegarek, licząc minuty do zakończenia inspekcji. Po kilku godzinach usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam pana Mariusz z poważnym wyrazem twarzy.
– Pani Kingo, chciałem poinformować, że podczas kontroli odkryliśmy, iż taras sąsiadów nie posiada wymaganych pozwoleń na budowę – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
Serce zabiło mi mocniej.
– Co to oznacza? – zapytałam, starając się nie zdradzać, jak bardzo ta wiadomość mnie poruszyła.
– Sąsiedzi będą musieli zlikwidować nielegalną konstrukcję. Zostali już o tym poinformowani – odpowiedział.
Poczułam falę satysfakcji, choć wciąż towarzyszył mi pewien dyskomfort. Wiedziałam, że osiągnęłam swój cel, ale wciąż pozostawało we mnie poczucie, że sytuacja mogła zostać rozwiązana inaczej, w sposób bardziej pokojowy.
Dwa tygodnie później, gdy kurz po całej sytuacji już nieco opadł, usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, więc z lekką niepewnością podeszłam, by je otworzyć. Za nimi stali moi sąsiedzi, z nieco zmieszanym wyrazem twarzy.
– Dzień dobry – zaczął jeden z nich, drapiąc się po głowie. – Chcieliśmy przeprosić za te wszystkie niedogodności. Mamy nadzieję, że możemy zacząć od nowa.
Zaskoczyli mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, a oni kontynuowali:
– Zastanawialiśmy się, czy zechciałaby pani do nas dołączyć na małego grilla, u pani. W ramach przeprosin. Oczywiście, jeśli to nie problem.
Stałam tam przez moment, niepewna, jak zareagować. Część mnie chciała natychmiast odmówić, pamiętając o wszystkich niedogodnościach i drwinach, z którymi musiałam się zmierzyć. Jednak widząc ich starania, poczułam, że może warto dać im szansę.
– Hmm... To naprawdę miłe z waszej strony. Muszę przyznać, że jestem trochę zaskoczona – odpowiedziałam, starając się ukryć swoje zmieszanie.
– W pełni rozumiemy – odpowiedział drugi sąsiad. – Naprawdę chcielibyśmy to naprawić.
Ich propozycja była nieoczekiwana, a ja zastanawiałam się nad swoimi uczuciami. Czy chcę przyjąć ich gest pojednania? Czy mogę zapomnieć o przeszłości i dać szansę na nowe relacje?
Postanowiłam, że przyjmę zaproszenie, a może raczej wproszenie. Czułam pewne obawy, ale jednocześnie byłam ciekawa, jak może przebiegać to spotkanie. Może to była okazja, by zakończyć tę nieprzyjemną historię i rozpocząć nowy rozdział w naszych relacjach.
W dniu spotkania przygotowałam kilka przekąsek i butelkę wina. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, poczułam lekki dreszczyk emocji. Otworzyłam je, a na progu stali moi sąsiedzi, niosąc składniki na grilla i uśmiechając się niepewnie.
– Cieszymy się, że pani się zgodziła – powiedział jeden z nich, wchodząc na balkon.
Podczas przygotowywania grilla rozmowa przebiegała z początku nieco sztywno, ale z czasem atmosfera zaczęła się rozluźniać. Okazało się, że mamy wspólne zainteresowania, a także kilka podobnych historii związanych z sąsiedzkimi przygodami.
– Wiecie, nie spodziewałam się, że to wszystko tak się potoczy – przyznałam w pewnym momencie, patrząc na ich twarze. – Myślałam, że będziemy wrogami do końca życia.
– My też nie byliśmy pewni, jak się za to zabrać – odpowiedział jeden z nich. – Ale cieszymy się, że w końcu mogliśmy porozmawiać.
W miarę jak wieczór mijał, zaczęłam dostrzegać, że ich intencje były szczere. Być może był to początek nowej, lepszej relacji sąsiedzkiej, opartej na zrozumieniu i wzajemnym szacunku.
Kinga, 37 lat
Czytaj także:
- „Matka uważała, że mam pusto w głowie, bo tylko maluję paznokcie. Gdy zobaczyła mój PIT, szybko zmieniła zdanie”
- „W Dzień Matki powiedziałam 30-letniej córce, że ją kocham. Taki prezent dostała po raz pierwszy w życiu”
- „Mam 4 wnuczki, ale nic na to nie poradzę, że lubię tylko jedną. Kasia jest mądra, a pozostałe mają fiu bździu w głowie”

