Reklama

Kiedy poznałam Jurka, to było jak wygrana w totka. Facet całkiem przystojny, bogaty, a do tego chętny do zawarcia małżeństwa – czego chcieć więcej? Matka nie posiadała się z radości, gdy powiedziałam jej, że myślimy poważnie o ślubie, ojciec pękał z dumy, że jego córeczka tak dobrze się ustawi. Ja… no, poza tym, że oczarował mnie całym tym inwentarzem, po prostu się zakochałam.

Czar szybko prysł

Bo z początku rzeczywiście się starał. Był miły, szarmancki, zapraszał mnie na kolacje i zamawiał kwiaty przynajmniej raz w tygodniu. Nie zwracałam wtedy uwagi, że prawie nie słucha, co mówię, a jego telefon zawsze jest ważniejszy ode mnie. Kiedy wystartował do mnie z pierścionkiem zaręczynowym, nie widziałam żadnej innej odpowiedzi poza „tak”. To samo zresztą powtórzyłam przed ołtarzem.

Jakoś dwa miesiące po ślubie czar prysł. Z początku mój świeżo upieczony mąż po prostu mnie ignorował. Nie odpowiadał na zadawane pytania, nie miał dla mnie czasu, wiecznie wisiał na telefonie albo zamykał się w gabinecie. Myślałam, że po prostu jest zajęty, że kończy coś ważnego w pracy, ale z czasem zaczęły się krzyki i narzekania.

– Nic nie potrafisz zrobić dobrze! – powtarzał za każdym razem, gdy coś mu się nie spodobało albo gdy nie odgadłam w porę jego zachcianek. – Czego ta matka cię w ogóle nauczyła, co? Jesteś beznadziejna!

Wiecznie też twierdził, że o siebie nie dbam, że chodzę źle ubrana i nie potrafię się właściwie wystylizować.

Potrzebuję atrakcyjnej żony – burknął któregoś razu, gdy zakładałam czwartą sukienkę z kolei, bo w żadnej nie pozwolił mi iść ze sobą na bankiet – a nie zagubionej dziewuchy, która założyła byle jakie szmaty z sieciówki!

Byłam piękną dekoracją

Właśnie tym byłam – ozdobą. Dodatkiem, którym mógł się chwalić na służbowych spotkaniach i bankietach. Uwielbiał też brylować wśród sąsiadów. Tak się akurat składało, że mieszkaliśmy w drogiej, zacisznej okolicy, dobrej dla snobów i wszystkich tych, którzy kasy mieli jak lodu. Wystawne przyjęcia i grille na świeżym powietrzu były więc na porządku dziennym. A my, jako dobrzy sąsiedzi, musieliśmy w każdym uczestniczyć. I fakt – żadne zaproszenie nigdy nas nie ominęło.

Jurek niejednokrotnie wymuszał na mnie organizację podobnych przyjęć. W ogromnym, pięknym domu spokojnie mieścili się wszyscy ci liczący się ludzie, których z różnych względów postanowił zaprosić i zgromadzić w jednym miejscu.

– Udała ci się żona, Jurek – słyszałam wielokrotnie od jego kumpli z pracy czy od sąsiadów, którzy jego zdaniem się liczyli. – Gdzie ty, kurczę, znalazłeś taką piękność?

Mój mąż zwykle obdarzał takiego kogoś oszałamiającym uśmiechem, obejmował mnie ramieniem i mawiał:

– Tak, to najlepsze, co mi się w życiu przytrafiło. To taka cudowna kobieta!

Kiedy usłyszałam to po raz pierwszy, zaczerwieniłam się, a w sercu momentalnie zrobiło mi się cieplej. Myślałam, że mówi poważnie, że w końcu chce mi sprawić przyjemność. Szybko jednak okazało się, że to tylko poza – taka, która pasowała do efektownej dekoracji u jego boku.

Robił awantury, ale tylko po cichu

W domu natomiast było coraz gorzej. Tam Jurek, nieskrępowany niczym, bez zawahania pokazywał swoją prawdziwą twarz. Wyżywał się na mnie za niepowodzenia w pracy, przyczepiał się do każdej rzeczy, którą robiłam, a w prawdziwą furię wpadł, gdy przyznałam się, że znalazłam sobie zajęcie.

– Praca?! – wykrzyczał. – To nazywasz pracą?! Ja ci dobrze radzę, Dagmara, ty skończ z tymi głupotami. Ty masz być do mojej dyspozycji! Chyba wystarczy, że płacę za te wszystkie twoje zachcianki, tak czy nie?!

Nie bardzo wiedziałam, jak się wtedy zachowywać. Starałam się łagodzić jego wybuchy, tonować nastroje, ale powoli miałam dość. Czułam się zaszczuta, wystraszona i wiecznie niespokojna. Najgorsze, że nikt nie potrafił zrozumieć mojego problemu.

– Ty głupoty gadasz, Dagmara – oświadczyła mi matka, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Przecież Jureczek to taki porządny mężczyzna. Wymarzony mąż. A ty siedzisz, nic nie robisz i jeszcze narzekasz. Widzisz, że mężczyzna jest zmęczony po pracy, a ty jeszcze go drażnisz.

– E tam, przesadzasz. – Jedna z moich koleżanek, Renata, tylko machnęła ręką, gdy pożaliłam się jej na męża. – A czego ty się spodziewałaś? Wielkiej, namiętnej miłości? Nie bądź naiwna! Taki facet ma kasę, to wymaga. Wiesz, na tym polega małżeństwo. – Pokręciła głową, jakby z politowaniem. – Wszystkie tego doświadczamy. Pora dorosnąć.

Nie podobało mi się „dorastanie” w ten sposób i czułam, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Wiedziałam też, że Jurek tak po prostu nie odpuści – za dużo kasy w to zainwestował. Zresztą, skoro obecnie tak się bał o to, jak zareagują sąsiedzi, wolałam nie wiedzieć, co by było gdybym dała naszemu otoczeniu do zrozumienia, że się rozstajemy.

To była gra pozorów

Właściwie miałam wrażenie, że z tym całym odgrywaniem ról Jurek miał już jakąś obsesję. A może nawet zahaczało to o paranoję. Wszyscy, niezależnie od tego, jak dobrze ich znaliśmy, musieli żyć w przekonaniu, że jesteśmy idealnym małżeństwem – takim wzorcowym, które spija sobie z dzióbków jak w przesłodzonej komedii romantycznej.

Któregoś razu wracaliśmy z filharmonii – nie, żeby Jurek zaprosił mnie tam z własnej woli w ramach randki czy czegoś w tym rodzaju – po prostu jego znajomy miał więcej wolnych biletów i pomyślał o nas. Jakże miło z jego strony. Oczywiście przez całą drogę powrotną mój mąż narzekał na to, jak to koszmarnie się ubrałam i że rozpraszałam widzów, bo zamiast patrzeć na scenę, patrzyli na mnie. Powiedział mi trochę przykrych słów, więc zrobiło mi się przykro, a oczy… no cóż, pewnie trochę się załzawiły.

Kiedy jednak przed domem wysiedliśmy z samochodu, wpadliśmy prosto na sąsiadkę z naprzeciwka.

– O, z jakiejś randki wracacie? – zagaiła. – Tak, wy tacy romantyczni jesteście…

– Oczywiście! – Jurek natychmiast objął mnie ramieniem i uśmiechnął się serdecznie do sąsiadki. – Tak sobie pomyślałem, że dawno nigdzie nie wychodziliśmy, a tak moja kochana Dagmara mogła wreszcie przestać myśleć o zbędnych sprawach.

Sąsiadka zerkała na mnie z lekką podejrzliwością, zaczęłam więc przecierać suche już oczy dłońmi, żeby nie dostrzegła, jak bardzo są podpuchnięte.

– Tak – przyznałam, starając się zabrzmieć w miarę pewnie i przekonująco. – Było dziś naprawdę magicznie.

Chyba dała się nabrać, bo zmarszczki na jej czole się wygładziły i zastąpił je błogi wyraz twarzy.

– Ach, młodość – westchnęła. – Jakby to dobrze było znów być takim zakochanym…

I poszła w swoją stronę, żegnając się z nami krótkim machnięciem.

Czuję się jak niewolnica

Jurek tymczasem pociągnął mnie za sobą. Zamknęłam drzwi od domu i spojrzałam na niego. Prychnął wyraźnie poirytowany, a sztuczny uśmiech, który jeszcze chwilę rysował się na jego twarzy – dokładnie wtedy, gdy udawał kochającego męża – znikł bez śladu.

– Weź zrób coś z tymi oczami – warknął. – Są całe czerwone. Chcesz, żeby nas zaczęli wytykać palcami? Albo żeby jeszcze lepiej – ta wścibska baba z naprzeciwka rozpowiedziała po osiedlu, że coś między nami nie gra? Ja się tłumaczyć nie będę. Zapomnij!

Co miałam zrobić? Jak zwykle pozostawało mi przełknąć uwagi i tylko przytaknąć.

Z każdym dniem jest coraz gorzej, a ja bardzo powoli dojrzewam do tego, by odejść. Wiem, że nie mam dokąd pójść. Nie pracuję, nie mam własnego zaplecza finansowego. Ostatnio jednak odnowiłam znajomość ze starym przyjacielem – jeszcze z czasów podstawówki. To on namawia mnie, abym się od tego uwolniła. Żebym nie dawała się tłamsić i dalej tkwić w toksycznej relacji. Zaczynam wierzyć, że z jego pomocą to może się udać. Że w końcu będę mogła żyć i cieszyć się życiem, zamiast udawać szczęście tylko po to, by inni nie mieli o czym gadać.

Dagmara, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama