Reklama

Od kiedy przeprowadziłem się na obrzeża miasta, żyłem jak duch. Rano kawa, potem godziny przed monitorem. Zero rozmów, zero ludzi. Wcześniej mieszkałem w dużym mieście, ale po rozstaniu z Darią coś we mnie pękło. Uciekałem. Przede wszystkim od niej, od wspomnień, ale chyba też od samego siebie.

Nowe miejsce było spokojne

Poza szczekaniem psów i świstem wiatru nie działo się tu nic. I może właśnie dlatego Alicja tak bardzo rzucała się w oczy. Kobieta z klasą. Około czterdziestki, ale wyglądała młodziej – z tych, które wiedzą, jak nosić się z wdziękiem. Jej dom znajdował się tuż obok mojego, oddzielał nas tylko niski, drewniany płot. Często stała na tarasie z kieliszkiem wina i paliła papierosa, patrząc gdzieś daleko, ponad lasem. A ja patrzyłem na nią.

Pierwszy raz rozmawialiśmy, kiedy wiatr porwał mi z tarasu ręcznik kąpielowy. Wylądował tuż przy jej grządce z lawendą. Wyszedłem jak idiota – bosy, z mokrymi włosami, w samych szortach.

Uciekł panu ręcznik, panie sąsiedzie – powiedziała z uśmiechem, sięgając po niego. – Wiatr chyba sprzyja niespodziewanym spotkaniom.

Odtąd zamienialiśmy kilka słów niemal codziennie. O pogodzie, o sąsiadach, o tym, że czasem wilki podchodzą blisko domów. Prowadziła rozmowy w taki sposób, że czułem się przy niej jak chłopiec. Wstydziłem się własnej samotności. Kiedyś, zupełnie bez ostrzeżenia, powiedziała:

– Pojedźmy na grzyby. W lesie teraz cudownie. I, szczerze mówiąc, nie chce mi się iść samej. W samochodzie z mężczyzną zawsze bezpieczniej.

Zgodziłem się bez wahania. Chyba pierwszy raz od miesięcy poczułem... ekscytację? Może też głupią nadzieję.

Byłem podekscytowany

W dzień wyjazdu nie mogłem spać. Wstałem o szóstej, chociaż Alicja mówiła, że podjedzie po mnie o ósmej. Przebierałem się trzy razy. Ostatecznie założyłem czarną bluzę i spodnie trekkingowe, które wyglądały na bardziej profesjonalne, niż byłem w rzeczywistości. Czułem się jak dzieciak przed randką.

Podjechała punktualnie, w ciemnoszarym SUV-ie. Wyszła z samochodu z termosem i uśmiechem, który od razu podciął mi kolana.

Gotowy na wyprawę życia? – zapytała.

– Jeśli chodzi o borowiki, jestem najlepszy – odpowiedziałem, próbując zażartować.

W aucie grała jakaś stara muzyka – nastrojowy jazz. Pachniało wanilią i kawą.

– Lubię w lesie być wcześniej. Gdy jeszcze rosa nie wyparuje – powiedziała. – I wiesz co? Z tobą będzie ciekawiej niż z którymś z tych lokalnych nudziarzy.

– To znaczy? – zapytałem ostrożnie.

– A nic. Po prostu... jesteś inny. Cichy. Ale w tobie coś siedzi. – Zawiesiła głos i spojrzała na mnie kątem oka. – Lubię takich.

Zamilkłem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

Sąsiadka mnie zaskoczyła

Dojechaliśmy do zagajnika, którego nie znałem. Las był gęsty i cichy. Gdy ruszyliśmy w głąb, Alicja poruszała się pewnie, jakby znała każdy mech i każdy korzeń.

Po jakimś czasie zaczęła mnie wyprzedzać, a potem, zupełnie niespodziewanie, odwróciła się i stanęła blisko.

– Bartek... powiedz mi szczerze, dlaczego tak patrzysz, jakbyś się bał mnie dotknąć?

– Bo się boję – odparłem, szczerze, sam siebie zaskakując.

Wtedy ujęła moją dłoń. A potem, bez słowa, zaczęła mnie całować. Smakowała kawą i czymś jeszcze – czymś, czego nie potrafiłem nazwać. Czułem, że zaraz oszaleję. Nawet nie wiem, kiedy wylądowaliśmy na mchu a zbieranie grzybów przestało mieć znaczenie. Po wszystkim usłyszałem:

Poniosło nas, ale to był błąd – szepnęła.

Zostawiła mnie samego, pośród drzew, z bijącym sercem i ciszą, która zaczęła brzmieć jak kpina.

Czułem się dziwnie

Wracałem do domu w milczeniu. W radiu grała jakaś piosenka sprzed lat, która teraz brzmiała jak z innego życia. Alicja prowadziła skupiona, nie patrząc na mnie. Gdy podjechaliśmy pod mój dom, nawet nie zaciągnęła hamulca ręcznego.

Na razie, Bartek – rzuciła krótko, jakbyśmy wrócili z zakupów, a nie z czegoś, co wywróciło mnie na drugą stronę.

Nie zapytała, czy dobrze się bawiłem. Nie zaproponowała, byśmy się jeszcze zobaczyli. Wysiadłem i zanim zamknąłem drzwi, samochód już ruszył.

Wszedłem do domu. Usiadłem na łóżku i próbowałem to jakoś zrozumieć. Przypominałem sobie każdą minutę – od jej uśmiechu w samochodzie, po ten pocałunek. I moment, gdy się odsunęła. Z każdym powtórzeniem w głowie czułem się bardziej... wykorzystny.

Wieczorem napisałem do niej krótką wiadomość:

"Alicja... wszystko okej?"

Nie odpisała. Po godzinie wykasowałem ją, bo brzmiała żałośnie. W nocy śniła mi się. Las, znów ona przede mną, uśmiechnięta, prowadziła mnie gdzieś coraz głębiej. Aż nagle zniknęła. I zostałem sam. Rano znów próbowałem do niej zadzwonić. Dwa sygnały, potem poczta. Nie oddzwoniła.

Była bardzo szczera

Zobaczyłem ją trzy dni później. Stała przy furtce, ubrana w sweter w kolorze czerwonego wina. Paliła. Gdy mnie zobaczyła, nie uciekła wzrokiem – jakby wręcz czekała. Wyszedłem, nie wiedząc, co powiedzieć. Ciszę przerwała pierwsza.

– Chciałam tylko, żebyś wiedział... to nie było przeciwko tobie.

– Przeciwko mnie? Alicja, ja nawet nie wiem, co to w ogóle było?

Wzruszyła ramionami. Papieros zadrżał w jej dłoni.

– Chwila słabości. Potrzeba... bliskości.

I co, ja miałem być zaspokojeniem tej potrzeby?

– Nie mów tak – spojrzała na mnie twardo. – Przecież sam byłeś tam, w tym lesie. Też chciałeś.

– Chciałem. I przez chwilę myślałem, że może... coś się zmienia. Że to nie jest tylko „chwila”.

Milczała.

Wiesz, że czuję się jak dureń? Jakby ktoś mi pokazał coś pięknego, a potem schował do sejfu i powiedział: „zapomnij, to nie twoje”.

Zgasiła papierosa o metalowy słupek furtki. Westchnęła.

– Spotkałam się z Markiem. Wczoraj. Miałam moment słabości. Nie wiem, po co. On też nie wie.

Zatkało mnie. Imię jej byłego męża znałem tylko z kilku rozmów, z opowieści sąsiadów.

– I co, wracacie do siebie?

– Nie. Ale przypomniałam sobie, dlaczego od niego odeszłam.

Spojrzała mi prosto w oczy. Po raz pierwszy bez tej swojej maski spokoju.

– Bartek... nie wiem, czego chcę. Ale wiem, że ty... poruszyłeś coś we mnie. I to mi wystraszyło.

– A ja nie chcę być dla nikogo „czymś do poruszenia”. Albo jestem, albo mnie nie ma – odparłem, czując, jak drży mi głos.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. A potem... po prostu odeszła.

To trochę wyjaśniało

Tej nocy nie mogłem spać. Kręciłem się z boku na bok, aż w końcu wyszedłem na zewnątrz. Było chłodno, jesień zaczynała już zaglądać w liście. Usiadłem na schodkach przed domem i patrzyłem w ciemność. Nie było żadnych świateł – tylko szum drzew i odległe poszczekiwania psów.

Po chwili podszedł do mnie pan Marian – starszy sąsiad, który często wieczorami chodził z psem. Zatrzymał się, skinął głową.

– Co, nie śpisz, młody? Ja też nie mogę.

Coś nie daje mi spokoju – powiedziałem cicho.

Usiadł obok bez pytania. Psiak o imieniu Dolar usiadł mu pod nogami.

– Chyba się domyślam. Alicja, co?

Spojrzałem na niego zaskoczony.

– Znałem jej byłego. Marka. Pił, potem niby przestał. Ale jak się raz rani kobietę... – urwał. – Ona taka jest. Trochę jak ten las – pokiwał głową w stronę drzew. – Czasem piękna, czasem nieprzenikniona, a czasem cię zgubi.

– Myśli pan, że ja byłem dla niej tylko jakimś... dodatkiem?

Marian westchnął.

– Myślę, że ona ciągle czegoś szuka. I że nie zawsze wie czego. A ludzie, jak Alicja, czasem nie kochają ciebie jako człowieka – tylko uczucie, które w nich budzisz.

Długo jeszcze siedziałem, gdy odszedł. Słowa sąsiada ciążyły mi w głowie, ale były jak plaster na ranę, którą sam rozdrapywałem.

Tak będzie lepiej

Zobaczyłem ją znowu tydzień później. Przyszła niespodziewanie – nie było samochodu, nie słyszałem kroków. Po prostu zapukała. Stała na progu w ciemnoniebieskim płaszczu, z wilgotnymi od mżawki włosami.

– Muszę pogadać – powiedziała tylko. Głos miała inny. Niepewny.

Wpuściłem ją. Usiadła na kanapie, przygryzła wargę i przez chwilę nie mówiła nic. Jakby próbowała poskładać siebie na nowo, oddech po oddechu.

– Bartek... nie wiem, czego chcę. Ale wiem, że... ty nie jesteś mi obojętny – zaczęła. – Jesteś spokojem, którego mi brakuje.

Spojrzałem na nią. Nadal piękna. Nadal pełna czegoś, co wbijało się w skórę jak cierń – i zostawało tam na długo.

– Tylko że ja już nie chcę być dla kogoś lekarstwem – odpowiedziałem.

Patrzyła w dywan.

– Ja się pogubiłam. Po Marku... potem z tobą w lesie... wszystko się posypało.

– To nie był błąd, Alicja. Ale to też nie był początek. To była... ucieczka – powiedziałem cicho.

Wstała. Przez chwilę myślałem, że się rozpłacze, ale nie. Wzięła głęboki wdech, kiwnęła głową.

– Dobrze. Nie będę cię już ciągnąć za sobą.

– A może pierwszy raz robisz coś dobrze? – powiedziałem spokojnie.

Podeszła. Chciała mnie przytulić, ale nie pozwoliłem. Zamiast tego otworzyłem drzwi.

– Trzymaj się, Alicja.

– Ty też, Bartek.

Bartek, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama