„Sąsiadka wtrącała się we wszystko, aż pewnego dnia zobaczyłam ją na swoim podwórku. Jej tłumaczenie było szokujące”
„Nie wiedziałam, co powiedzieć. W mojej głowie kłębiły się pytania – dlaczego wcześniej nic nie powiedziała? Dlaczego nie potrafiła po prostu poprosić?”.

- Redakcja
Mieszkam w spokojnej okolicy, gdzie wszyscy się znają. Przez lata czułam się tu bezpiecznie, ale odkąd obok wprowadziła się pani Halina, spokój zniknął. Kobieta w średnim wieku, zawsze schludnie ubrana, z wiecznym uśmiechem, który skrywał coś niepokojącego. Halina wiedziała wszystko – kto, co, z kim i dlaczego. Nie miała oporów, by mówić prosto w twarz, co myśli. Początkowo mnie to irytowało, potem złościło. Jednak pewnego dnia stało się coś, co sprawiło, że moje zdanie o niej zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zawsze w centrum wszystkiego
– A nie za późno na to pranie? – usłyszałam znów ten głos zza płotu, gdy wieszałam świeżo wyprane prześcieradła na sznurku. Westchnęłam ciężko. Znowu ona. Pani Halina. Stała, jak zwykle, w oknie swojego domu, oparta o parapet, z kubkiem herbaty w dłoni, wpatrzona w każdy mój ruch.
– Dzień dobry, pani Halino – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem, siląc się na uprzejmość, bo przecież nie chciałam awantury.
– Dzień dobry, dzień dobry – odparła, a jej ton wyraźnie sugerował, że dzień wcale nie był taki dobry, jak mówiła. – Bo wie pani, ja to bym raczej wieszała pranie rano, jak słońce lepiej grzeje. Później to już wilgoć w powietrzu, źle schnie. No i te plamy, jak się tak długo kisi na sznurku, to się nie dopiorą. Ale co ja tam wiem… – dodała, wzdychając teatralnie.
Zacisnęłam zęby, ignorując kolejne uwagi. Próbowałam wrócić do domu, ale wtedy padły kolejne słowa.
– A te dzieci to znowu same na placu zabaw? Ja to bym się bała w tych czasach... Tyle się teraz słyszy o różnych dziwnych ludziach.
Miałam ochotę wybuchnąć, ale wiedziałam, że to nic nie da. Uśmiechnęłam się więc blado, skinęłam głową i weszłam do domu. Oparłam się o drzwi, czując, jak serce bije mi szybciej. „Ile jeszcze wytrzymam tę jej wścibską ciekawość?” – pomyślałam. I wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się myliłam, myśląc, że to tylko niewinne komentarze.
Nieproszeni goście
Było późne popołudnie, kiedy wróciłam z pracy, zmęczona i głodna. Marzyłam o chwili spokoju przy kubku herbaty, ale już od progu poczułam, że coś jest nie tak. W kuchni na stole leżały ślady po jakichś papierach, których nie pamiętałam, by zostawić. W salonie jedna z zasłon była lekko zsunięta, jakby ktoś przez nią zaglądał na zewnątrz. Serce mi zamarło. Zerknęłam na drzwi balkonowe — były zamknięte. A jednak czułam, że ktoś tu był, podczas gdy mnie nie było.
Podbiegłam do okna wychodzącego na ogród. Wtedy ją zobaczyłam. Pani Halina stała po drugiej stronie płotu, trzymając w rękach mój kubek na kawę, ten, który rano zostawiłam na tarasie. Gdy zobaczyła, że patrzę, uśmiechnęła się niewinnie.
– O, pani Kasiu! Kubek się przewrócił, myślałam, że pomogę, bo wiatr mógłby go zbić. Proszę się nie martwić, nie weszłam na podwórko, tylko tak z brzegu… – powiedziała, ale jej ton był dziwnie spokojny, jakby oczekiwała, że podziękuję.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na nią w osłupieniu, czując, jak krew odpływa mi z twarzy. Kubek, który trzymała, nie mógł się sam przewrócić — leżał rano pod daszkiem, w bezpiecznym miejscu. Poczułam, jak ogarnia mnie złość, a jednocześnie niepokój. Co, do cholery, robiła pani Halina na moim podwórku? I dlaczego nie widziała w tym nic dziwnego?
Złapana na gorącym uczynku
Następnego dnia postanowiłam być czujna. Nie potrafiłam przestać myśleć o tej sytuacji – o pani Halinie, o kubku, o tym dziwnym uśmiechu. Wstałam wcześnie rano, zanim jeszcze wszyscy domownicy się obudzili, i usiadłam przy oknie w salonie z kubkiem herbaty w dłoni, obserwując podwórko. Może to głupie, może paranoja, ale czułam, że coś jest nie tak.
I wtedy ją zobaczyłam. Pani Halina przechodziła wzdłuż płotu, powoli, niby spacerkiem, co chwila zerkając na mój dom. Po chwili stanęła przy furtce, rozejrzała się i… otworzyła ją. Otworzyła moją furtkę jakby to była jej własna! Wysunęła się ostrożnie na podwórko, niosąc coś pod pachą — wyglądało to jak zeszyt lub notes. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Podniosłam się, wyszłam przed dom.
– Co pani tu robi?! – zawołałam, głos drżał mi z emocji.
Pani Halina odwróciła się nagle, jakby nie spodziewała się, że ją przyłapię. W rękach trzymała notatnik, który rozpoznałam — mój stary zeszyt z przepisami, który tydzień temu zniknął z kuchni.
– Ach, pani Kasiu, ja tylko… – zaczęła, ale urwała, bo głos jej zadrżał.
Podbiegłam bliżej.
– Co to za zeszyt? – zapytałam chłodno.
– Znalazłam go w śmietniku. Chciałam tylko oddać – powiedziała cicho, ale jej oczy błądziły, unikały mojego wzroku.
Nie wierzyłam jej ani słowa. Co robiła na moim podwórku z moim zeszytem?
Tłumaczenie, które zwaliło mnie z nóg
Stałyśmy tak przez chwilę, ja z zaciśniętymi pięściami, ona z moim zeszytem w dłoni. Ciszę przerywał]tylko szelest liści na wietrze. W końcu pani Halina spuściła wzrok i odetchnęła ciężko, jakby właśnie zrzuciła z siebie ciężar.
– Pani Kasiu, ja… ja musiałam – zaczęła niepewnie, a jej głos był cichy i zachrypnięty. – Pani sobie pewnie myśli, że jestem wścibska, że się wtrącam… Ale to wszystko dlatego, że… ja tu kiedyś mieszkałam. Ten dom, on był mój. Mój rodzinny.
Zamarłam.
– Co pani mówi? – wydusiłam, nie wiedząc, co o tym myśleć.
– Urodziłam się tu, wychowałam. Znałam każdy kąt. A kiedy go sprzedaliśmy, bo nie było nas stać na utrzymanie, to… nie potrafiłam przestać tu wracać. To silniejsze ode mnie. Te ściany, ogród, nawet ten płot… To było moje życie. – Mówiła szybko, jakby bała się, że przerwę jej wyznanie. – Przepraszam. Nie chciałam pani przeszkadzać. Ja tylko czasem… przychodziłam popatrzeć. Przypomnieć sobie, jak to było.
Poczułam, jak moje serce mięknie, choć złość jeszcze pulsowała w głowie. Spojrzałam na nią z nowej perspektywy. Ta kobieta, którą miałam za wścibską sąsiadkę, była po prostu samotna. Uwięziona w przeszłości, w tym domu, który już nie był jej.
Nowe spojrzenie
Stałyśmy na moim podwórku, a ja patrzyłam na Halinę, która wydawała się nagle mniejsza, jakby jej postać się skurczyła pod ciężarem tych wspomnień. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W mojej głowie kłębiły się pytania – dlaczego wcześniej nic nie powiedziała? Dlaczego nie potrafiła po prostu poprosić, żeby mogła czasem usiąść na ławce, popatrzeć na ogród, który kiedyś był jej?
– Pani Halino… – zaczęłam, ale przerwała mi, podnosząc rękę.
– Nie, nie musi mi pani nic mówić. Ja rozumiem. To pani dom. Nie mam prawa tu wchodzić – jej głos drżał, a w oczach błyszczały łzy. – Naprawdę, przepraszam. Nie powinnam była tak się wtrącać. Po prostu… po prostu czasem brakuje mi tamtych dni.
Przełknęłam ślinę, czując, jak złość gdzieś ulatuje, a zostaje dziwne współczucie, może nawet odrobina empatii. Pamiętałam, jak czułam się, kiedy zmarła moja mama – wtedy też błąkałam się po jej domu, dotykałam jej rzeczy, bo to było jedyne, co mi zostało. Może Halina robiła to samo, tylko inaczej?
– Może… – powiedziałam cicho, z wahaniem – jeśli naprawdę to dla pani ważne… to może mogłaby pani czasem wpaść na herbatę? Tak po prostu. Nie w tajemnicy.
Halina spojrzała na mnie z takim zaskoczeniem, jakbym powiedziała coś niewyobrażalnego. I wtedy, po raz pierwszy, zobaczyłam w jej oczach coś innego niż czujność – zobaczyłam wdzięczność.
Nowy początek znajomości
Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Pani Halina już nie kręciła się podejrzanie wzdłuż płotu, nie zaglądała przez okno z kubkiem w dłoni. Zamiast tego, co kilka dni przychodziła w odwiedziny, niosąc ze sobą swój ulubiony sernik albo słoik dżemu z moreli, który ponoć robiła według przepisu swojej mamy. Siadałyśmy wtedy w ogrodzie, przy starym stole pod jabłonią, i rozmawiałyśmy. Czasem o kwiatach, czasem o pogodzie, a czasem po prostu milczałyśmy, patrząc, jak dzieci biegają po trawie.
Halina opowiadała o swoim dzieciństwie, o tym, jak jej tata sam zbudował drewnianą huśtawkę, która kiedyś stała dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz mój mąż postawił piaskownicę. Mówiła o mamie, która piekła chleb, o bracie, który rozjechał rowerem grządkę z poziomkami. Zrozumiałam wtedy, że dla niej ten dom nie był tylko budynkiem – to było całe życie, które musiała kiedyś zostawić.
Dziś, gdy patrzę na Halinę, widzę już nie wścibską sąsiadkę, a starszą kobietę, która po prostu szukała sposobu, by wrócić choć na chwilę do swoich wspomnień. I może właśnie to jest najtrudniejsze – zrozumieć, że za cudzym wtrącaniem się kryje się często samotność i potrzeba bliskości.
Nie zaprzyjaźniłyśmy się może na całe życie, ale nauczyłam się czegoś ważnego – czasem warto odpuścić i spróbować spojrzeć na innych z innej perspektywy.
Katarzyna, 36 lat
Czytaj także:
- „Zaszalałam na zakupach i zabrakło mi na prąd. Przyjaciółka zamiast mi pomóc, to jeszcze mnie zbeształa”
- „Po ślubie nie muszę gotować, prać ani sprzątać. Mój mąż robi wszystko sam, ale potem ja nie mam z kim zjeść kolacji”
- „Córka wcisnęła mi swoje dzieci na weekend i wyjechała. Nie rozumie, że na emeryturze chcę odpocząć także od rodziny”

